Miniatura plakatu filmu Dziewięć i pół tygodnia

Dziewięć i pół tygodnia

Nine 1/2 Weeks

1986 | USA | Dramat, Romans | 112 min

Granica własnego „ja”

Marta Suchocka | 03-07-2007

Granice są po to, żeby je łamać. Granice strachu, granice zdrowego rozsądku, granice dobrego smaku, wreszcie granice własnego „ja”. Takie wyjście poza przyjęte zasady, które w pewnym sensie izolują, hamują rozwój, pozawala na nieustanną ewolucję. Co jednak, gdy przekroczenie granicy ostatecznej, granicy „ja” prowadzi do rozchwiania psychiczno – emocjonalnego? Jak daleko można posunąć się w schwytaniu swojego szczęścia, w dążeniach by kochać i czuć się kochanym? Czy warto utracić samego siebie?

 

Elizabeth – „biała rozwódka, piękna, zgrabna blondynka, inteligentna, kulturalna …” Typowa nowojorska singielka z ciekawą pracą (jest właścicielką galerii sztuki), ale z ubogim życiem emocjonalno – erotycznym. Najważniejsza jest praca, nowa wystawa, otrząśnięcie się z „resztek” byłego męża i poukładanie sobie życia, wręcz posegregowanie go, w jakąś stateczną i dojrzałą całość. Wszystko jednak staje na głowie, kiedy Lizy poznaje tajemniczego Johna – maklera z Wall Strett. Sposób bycia mężczyzny urzeka Elizabeth, a jego zainteresowanie, troska i zabawy erotyczne wręcz hipnotyzują. Priorytety bohaterki ulegają zmianie, od tej chwili to John jest najważniejszy.

 

„Dziewięć i pół tygodnia” Adriana Lyne'a jest uważany za jeden z bardziej skandalicznych filmów erotycznych. Stwierdzenie to nie budzi zastrzeżeń, gdyż obraz powstał w latach 80 i jak na tamte czasy rzeczywiście mógł się ocierać o skandal. Przyznam jednak, że jest on źle odbierany, bo dla mnie bliżej mu do filmu psychologicznego, dramatu z dużą dawką pikanterii. Obraz Lyne'a to w końcu nic innego, jak próba odszukania siebie, nie tylko w zabieganym świecie, w którym nie można nie czuć się wyobcowanym, ale i w drugiej osobie. Jest to również opowieść o przekraczaniu granic, wprawdzie ukazanych na przykładzie erotyki, ale sięgających głębiej, bo czyż Liz nie pozwala się poniżać, kiedy poddając się jednej z gier partnera, na czworaka zbiera banknoty z podłogi. Nie mamy tu już do czynienia ze zwykłą sceną erotyczną, choć nie da się ukryć, że może ona pociągać. W zachowaniu Johna, w jego prośbach, które jednak nie znoszą sprzeciwu, można dostrzec chęć dominacji nad kobietą, którą kocha. Wymyślając bardzo ekscytujące „zabawy”, coraz bardziej przejmuje kontrolę nad Elizabeth, uwodzi ją, hipnotyzuje, ale i rozstraja emocjonalnie stosując zasadę „kija i marchewki”. Kontakty między bohaterami opierają się na balansowaniu między troską, czułością, dzikim erotyzmem, a chłodem i złością. I tak większość scen filmu, szczególnie tych epatujących seksualnością, prowadzi krętymi ścieżkami do psychiki głównych bohaterów, do ich pragnień, lęków.

 

Lyne poprzez zastosowanie interesującego zabiegu, a mianowicie dzięki zdegradowaniu roli dialogu w filmie, odwrócił uwagę od słowa na rzecz obrazu. I choć niektórzy nie dostrzegając jego zamiaru, redukcję słowa uważają za minus i zubożenie. Jednak należy zaznaczyć, że w „Dziewięć i pół tygodnia” nie liczy się język werbalny, ale mowa ciała. Całe napięcie między Liz i Johnem, namiętność, pożądanie i burza emocji tkwi poza verbum. To gra uśmiechów, spojrzeń, rozmowa ciał. I tu trzeba pochwalić kreacje aktorskie, które stworzyli Kim Basinger i Mickey Rourke. W tym przypadku wszystko jest istotne, każdy szczegół, każdy ich ruch i gest. Aktorzy zdają się wręcz przywdziewać skóry bohaterów filmu. Basinger staje się inteligentną, ale trochę naiwną, samotną nowojorską kobietą, która pragnąc uciec od wielkiego miasta wpada w pułapkę swoich pragnień. Z kolei Mickey Rourke jest po prostu Johnem, do dziś zresztą właśnie z nim jest utożsamiany. Wcielenie się w tę postać oraz w głównego bohatera obrazu Alana Parkera „Harry Angel” trwale odcisnęło się na jego karierze i zapewniło mu stałe miejsce wśród aktorskich sław.

 

Największym atutem filmu jest jednak jego plastyczność. Genialne zdjęcia, oparte na grze światła i cienia, nadają obrazowi napięcia i dusznego, erotycznego nastroju. Taki zabieg wprowadza również elementy oniryczne, w tym momencie seksualność nabieraja zmysłowości, lekkości i cieszy oko. Dodatkowo podczas scen erotycznych brak planu ogólnego, kamera skupia się na szczegółach (kostka lodu wędrująca po ciele dublerki Kim Basinger), co sprawia, że całość nabiera smaku. I tak naprawdę to właśnie te dwa elementy sprawiają, że film jest przepełniony tym „czymś”, namacalnym, wyczuwalnym pod palcami nastrojem seksapilu.

 

I wreszcie seks, bo w końcu nie od parady „Dziewięć i pół tygodnia” jest uznawany za film erotyczny, tak przez widzów, krytyków, jak i dystrybutorów. Szalony striptiz jaki Lizy wykonuje w takt „You can leave Your hat on” Joe Cockera przeszedł już do historii kina. Podobnie rzecz ma się z kostką lodu, wprowadzającą Elizabeth do gorącego świata jej ukrytych pragnień. Nie zdradzę jednak wszystkich szczegółów. Dodam jedynie, że w „Dziewięć i pół tygodnia” Lyne stworzył jedną z lepszych kobiecych scen autoerotycznych – smaczną, wysublimowaną, pięknie oprawioną obrazem i dźwiękiem.

 

Nie będę ukrywać, że „Dziewięć i pół tygodnia” to jeden z filmów, które na mojej półce zajmują szczególne miejsce. Jest to film mądry, zmysłowy i wysmakowany, trzeba tylko zobaczyć coś więcej niż igraszki dwójki głównych bohaterów. Reasumując, jeżeli ktoś spodziewa się filmu erotycznego i to wypełnionego skandalami, zdecydowanie odradzam, bo w stu procentach się zawiedzie. Jeżeli jednak ktoś chce nawiązać bliższą znajomość z ciemną stroną ludzkiej natury, która na dodatek podszyta jest pikantnym seksem, zobaczyć do czego może prowadzić olbrzymia intensyfikacja emocji ... polecam, polecam i jeszcze raz polecam.

4,0
Ocena filmu
głosów: 6
Twoja ocena
chcę zobaczyć
0 osób chce go zobaczyć
dodaj do ulubionych
0 osób lubi ten film
obserwuj
0 osób obserwuje ten tytuł
dodaj do filmoteki
0 osób ma ten film u siebie

dodaj komentarz

Możesz pisać komentarze ze swojego konta - zalogować się?

redakcja strony

Przemo
vaultdweller
droo
lysywujta
Marta Suchocka