„Prawdziwa miłość” to historia miłości nauczycielki języka niemieckiego i złodzieja, osadzona w środowisku getta. To także opowieść ukazująca świat drobnych, nastoletnich złodziei papierosów, bandytów, którzy wychodzą z więzienia po odsiadce za napad „w starym stylu” czy po prostu zuchwałych, nie liczących się z ryzykiem, choć posiadających swój oryginalny kodeks moralny, gangsterów. Nasz główny bohater reprezentuje właśnie ten ostatni typ oprycha z zasadami. To, że pewnego dnia poznaje Isabelle nie powoduje wcale jego gruntownej przemiany w rozmodlonego erudytę. Samo spotkanie bohaterów jest tego przykładem: Bruno pomaga Isabelli, która zostaje potrącona w wypadku, zachowując przy tym zimną krew – nie zapomina np. ukraść jej bransoletki.
Rola Bruna to ostatnia rola Guillaume Depardieu, który wbrew pozorom nie był tylko synem słynnego ojca. Depardieu, którego nie miałam okazji oglądać w innych produkcjach, stworzył rolę bardzo dojrzałą, w której zapewne odbija się jakaś część jego wybuchowej osobowości. Aktor słynął z zamiłowania do wszelkich urozmaicaczy rzeczywistości, bójek (wziął nawet udział w ulicznej strzelaninie). Był znany nie tylko z niekwestionowanego talentu aktorskiego, który doceniono przyznając mu nagrodą Cezara (za rolę w filmie „Les Apprentis”), ale także z równie wielkiej nienawiści skierowanej w kierunku sławnego ojca. Oglądając „Prawdziwą miłość” trudno uciec od tragicznej biografii młodego aktora, który po wypadku motocyklowym, w wyniku powikłań musiał mieć amputowaną nogę. Zmarł 13 października 2008 roku w wyniku powikłań po zapaleniu płuc, którego nabawił się zresztą na planie filmowym.
Przed obejrzeniem „Prawdziwej miłości” wiedziałam mniej więcej tyle, iż jest to ostatnia rola Depardieu. Marny chwyt marketingowy, a jednak, choć to przerażające, skuteczny (weźmy chociaż przykład Heatha Ledgera). Nie jest to jednak na szczęście jedyna wartość filmu, który przede wszystkim jest minimalistyczną opowieścią o miłości. Nie przeładowaną efektami specjalnymi, lecz dla odmiany wypełnioną sielskimi widoczkami i towarzyszącą im dość, jak dla mnie kontrowersyjną muzyką (jeśli można mówić o kontrowersjach na polu muzyki filmowej).
„Prawdziwa miłość” to film, który mimo wszystko pozostanie dla mnie rolą jednego aktora. I takie obrazy też są potrzebne, bo film mimo wszystkich efektów specjalnych, którymi jesteśmy bombardowani, to nadal dla mnie przede wszystkim arena, na której podziwiamy talent człowieka.