Miniatura plakatu filmu Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie

Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie

Captain America: The First Avenger

2011 | USA | Akcja, Przygodowy, Sci-fi, Thriller | 125 min

Trudna droga od scenowego pajaca do superbohatera

Mateusz Michałek | 18-08-2011
Rozpocznę od pytania. Z czym kojarzy wam się Kapitan Ameryka? Nie wiem jak państwu, ale mi z pewnością z tandetnym, kiczowatym herosem, którego już pseudonim irytuje ostentacyjnym patosem i patriotyzmem. Nic więc w tym dziwnego, że podchodziłem do filmu Joe Johnstona z nie lada dystansem, traktując go jedynie jako kolejny przystanek do poznania Marvelowskiego uniwersum. Rzeczywistość okazała się zgoła inna.

Steve Rogers postanawia zaciągnąć się do wojska, nie zostaje przyjęty jednak z powodu słabego zdrowia. Nieoczekiwanie dostaje propozycję uczestnictwa w tajnym eksperymencie armii, w którym zostaje poddany terapii zwiększającej jego inteligencję i siłę. Zmienia się w superbohatera, zwanego Kapitan Ameryka, który początkowo nieco na wyrost zostaje bohaterem Ameryki, służąc przede wszystkim jako wojskowa maskotka. Pewnego dnia jego sytuacja ulegnie zmianie, a sam Kapitan zasłuży by zapaść w pamięci rodakom. Zostaje wysłany do walki z nazistami, a na jego drodze stanie potężny przeciwnik - Red Skull.

Szczerze powiedziawszy nie wyobrażałem sobie, by z trójki poznanych w tym roku przez nas superbohaterów „Thora”, „Zielonej Latarni” i „Kapitana Ameryki” (śmieszy mnie jego amerykański pseudonim na polskich plakatach) to właśnie ten ostatni okazał się najlepszą kinową ekranizacją komiksu. Obraz o nordyckim bogu ujmował niezwykłym światem fantasy oraz poczuciem humoru, „Latarnia” pobudzała wyobraźnię fantastycznymi efektami specjalnymi. „Kapitan” od początku skazany był za to na porażkę, z powodu mniejszej liczby efektów, przerysowanego głównego bohatera oraz umiejscowienia akcji w czasie II wojny światowej. Z wszystkich tych jednak rzekomych mankamentów, twórcy potrafili umiejętnie wykreować mocne strony obrazu, wyróżniające go na tle podobnych produkcji. Walorem filmu jest co najmniej solidny scenariusz, który co prawda nie przystaje do poziomu „Batmanów” Nolana czy „X-Men: Pierwsza klasa”, to jednak cechują go spory dystans do filmu, groteska, poczucie humoru, fantastycznie nakreśleni bohaterowie, czy interesująca i w miarę realistyczna fabuła.

Warte uwagi jest groteskowe, autoironiczne i przejaskrawione przedstawienie głównego bohatera. Jestem pod wrażeniem w jaki sposób scenarzyści niejako wytłumaczyli kiczowaty strój herosa, tworząc w filmie z niego bohatera komiksów. Potrzeba było nie lada dystansu do swojego dzieła, żeby wraz z widzami wyśmiać się z genezy powstania Kapitana Ameryki. Właśnie czegoś takiego zawsze brakowało mi u Supermana, który brał swój wygląd nazbyt poważnie, stając się dla wielu widzów „pajacem” w pelerynie i rajtuzach. Produkcja podobnie jak „Iron Man” czy „Thor” charakteryzuje się sporą dawką sarkastycznego poczucia humoru, objawiającego się przede wszystkich w dialogach pomiędzy bohaterami, napisanych z wielkim rozsądkiem i inteligencją, dzięki czemu obrazowi nie można zarzucić nadmiernego patosu i patriotyzmu z amerykańską flagą w tle.

Scenariusz skonstruowano tak, by w logiczny, racjonalny i rozsądny sposób wytłumaczyć przyczyny powstania komiksu i bohatera. Nie byłoby to możliwe jednak bez osadzenia historii Kapitana Ameryki w czasach II wojny światowej. Zabieg ten, podobny do tego zastosowanego w „X-Men: Pierwsza Klasa” pozwolił urzeczywistnić postać głównego bohatera, nadając mu pewien autentyczny, głęboki i realistyczny rys, pozwalający wyobrażać sobie, że Steve Rogers mógłby istnieć naprawdę, przez co wydarzenia opisywane w filmie nie wydają się już tak odległe i surrealistyczne. Twórcy nie ustrzegli się jednak błędów i niedorzeczności, takich jak choćby 70-letni sen Kapitana. Wątek ten choć niezmiernie przewidywalny, to jednak dla dobra uniwersum zrozumiały i potrzebny. Nie mogę się jednak ustrzec uczucia niedosytu spowodowanego jego nadmiernym uproszczeniem, kojarzącym się z kolejną amerykańską bajką w stylu „zabili go i uciekł”. Ciekawie prezentują się nawiązania do innych produkcji Marvela, takie jak wprowadzenie postaci Howarda Starka, ojca Iron Mana. Filmu nie można jednak traktować jako prologu do „ The Avengers” (pierwszej megaprodukcji o drużynie superbohaterów), fabuła bowiem została nakreślona tak, by stanowić autonomiczne dzieło, przejrzyste również dla widzów, którzy pierwszy raz zetknęli się z komiksowymi bohaterami, dopiero ostatnią scenę możemy interpretować jako zapowiedź spotkania bohaterów Marvela.

Ciekawym zabiegiem w erze „Transformersów” i innych efekciarskich produkcji było ograniczenie liczby efektów specjalnych. Twórcy stawiają przede wszystkim na klasyczną rozrywkę, w której jest jak na lekarstwo efektownych pojedynków, nadzwyczajnych gadżetów, potężnych wybuchów czy szaleńczych pościgów. Obrazowi zarzucić można jednak pewną jednostajność, ograniczenie pełnych rozmachu, polotu i zapierających dech w piersiach scen akcji. Co ciekawe „Kapitan Ameryka” jest najbardziej dwuwymiarowym filmem 3D jaki widziałem.

Kapitan Ameryka niemal jak każda postać Marvela to typowy przeciętniak, być może nawet mikrus, jak sam siebie określa w jednej ze scen. Jest obiektem wielu drwin ze strony kolegów. Teoretycznie nigdy nie powinien dostać szansy, by zostać superbohaterem wielbionym przez tłumy. W tym właśnie tkwi piękno komiksów tego studia, które niemal zawsze objawiają nam, że każdy z nas może stać się kimś wielkim i wyjątkowym. Scenarzyści umiejętnie demonstrują widzom mentalną metamorfozę bohatera, jego wzloty i upadki, nadzieje i rozczarowania, tworząc postać dobitnie o ludzkim obliczu.

Przeciętnie spisała się tym razem obsada aktorska, która nie wykorzystała w pełni pewnego potencjału swoich kreacji i scenariusza. Szczególnie widoczne jest to u Chrisa Evans, który w kluczowych scenach produkcji nie potrafi uzewnętrznić przeżyć wewnętrznych bohatera. Aktor co prawda (dzięki efektom specjalny zagrał Steve'a również przed metamorfozą), posiada odpowiednią posturę do tej kreacji, jednak wielokrotnie nie potrafi poradzić sobie z bardziej wymagającymi talentu scenami. Brak mu również pewnej niezbędnej, charakterystycznej charyzmy cechującej najlepszych aktorów. Nieźle prezentuje się Hayley Atwell w roli ukochanej bohatera Peggy Carter, która jest o wiele ciekawszą bohaterka od Jane Foster z „Thora”. Na pochwałę zasługuje tym razem Dominic Cooper wcielający się w Howarda Starka, który grą aktorską przypomina styl Roberta Downey'a Jr. Zabieg ten z pewnością miał uwidocznić podobieństwo pomiędzy ojcem a synem.

W jednym z wywiadów Joe Johnston stwierdził, że przeprasza za „Wilkołaka” i postara się zrewanżować widzom udanym „Kapitanem Ameryką”. Wydawać się mogło, że deklaracja ta została powiedziana niejako na wyrost w celach marketingowych. Film okazał się dla mnie jednak nie lada niespodzianką, będącą interesującym kinem nie tylko dla mnie, ale i również dla mojej towarzyszki na ogół niechętnej podobnym produkcjom. Cóż, „Kapitana Amerykę” mogę polecić nie tylko fanom komiksów, ale również widzom oczekującym w kinie sporej dawki rozrywki na solidnym poziomie.
Reżyseria
Dystrybutor
United International Pictures Sp. z o.o.
Premiera
05-08-2011 (Polska)
22-07-2011 (Świat)
Inne tytuły
Captain America, The First Avenger: Captain America
3,5
Ocena filmu
głosów: 11
Twoja ocena
chcę zobaczyć
0 osób chce go zobaczyć
dodaj do ulubionych
0 osób lubi ten film
obserwuj
0 osób obserwuje ten tytuł
dodaj do filmoteki
0 osób ma ten film u siebie

dodaj komentarz

Możesz pisać komentarze ze swojego konta - zalogować się?

redakcja strony

arcio
vaultdweller
swomma
mientus
kaskader
Mikez
Radosław Sztaba
ColeDunham