Miniatura plakatu filmu Billy Elliot

Billy Elliot

2000 | Wielka Brytania, Francja | Komedia, Dramat, Muzyczny | 110 min

Taniec z górnikami

XVII | 21-09-2011
Kolejna idealistyczna bajka o chłopcu, który wbrew przeciwnościom losu dociera na szczyty? Trochę tak, choć może nie tak naiwna jak można by się spodziewać, i miejscami pozytywnie zaskakująca.

Na wycieczkę do bałtyckiego kurortu różne rzeczy człowiek ze sobą zabiera, większość z nich na miejscu okazuje się niepotrzebna, inne udowadniają w końcu swoją przydatność i to wbrew rozsądkowi podpowiadającemu, że lżej byłoby dźwigać walizkę zostawiwszy je w domu. Do Ustronia Morskiego, w którym piszę tę recenzję, spakowałem 24 filmy, które od dłuższego czasu domagały się obejrzenia i kiedy przebywszy dystans 624 km ze słonecznego Śląska wyszedłem z pociągu na zalany deszczem peron, wiedziałem już, że słusznie postąpiłem.

Do rzeczy. „Billy Elliot” zagościł na ekranie laptopa trzeciego dnia pobytu, zapowiadając się na lekką, bezpretensjonalną, sympatyczną komedię z happy endem. Tym też w istocie się okazał. Intryga jest po prostu kolejnym wypełnieniem starego jak kino schematu: pokrzywdzony przez los nastolatek, którego ojciec i starszy brat wysyłają na lekcje boksu, któregoś dnia niechcący odkrywa, że dużo bardziej pociąga go balet. Miejscowa nauczycielka baletu szybko przekonuje go, że taniec idzie mu dużo lepiej niż wymachiwanie pięściami i być może czeka go jeszcze kariera cenionego baletmistrza. Jednak od morderczego treningu trudniejsze okazuje się przekonanie rodziny, że balet nie jest „dla pedałów”.

Zacznę od zarzutów. Pierwszy i najpoważniejszy (bo schematyczność i brak prawdopodobieństwa są akurat jak najbardziej na miejscu) dotyczy utrwalania schematów światopoglądowych. To dobrze, że Billy prowadzi swoją walkę z przeciwnościami pod hasłem „nie muszę być gejem żeby dobrze tańczyć”. To niedobrze, że jego kolega, który w końcu okazuje się gejem, ma dziewczęcą twarz, długie rzęsy i po kryjomu nosi damskie ciuszki. Dobrze by było, żeby nie tylko psychologowie zdawali sobie sprawę, że orientacja seksualna i preferencja roli płciowej to dwa odrębne zjawiska. Nie wymagam od reżysera, by angażował się w kampanie społeczne przeciwko stereotypom, ale mimo wszystko taka schematyczność razi. Mam nadzieję, że nie tylko mnie.

Drugi, mniej poważny zarzut, to scena, w której ojciec Billy’ego w końcu przekonuje się do talentu syna. Mnie – nie przekonała. Może to tylko moje osobiste wrażenie, ale wydaje mi się nieco zbyt… naciągana? Nawet jak na przyjętą konwencję, której zresztą reżyser nie trzyma się na tyle sztywno, by dało się nią cokolwiek uzasadnić.
A teraz będą pochwały i to na nich prosiłbym się skupić, bo „Billy Elliot” to naprawdę solidny kawałek filmowej roboty. Przede wszystkim: w filmie bardzo istotną rolę odgrywa drugoplanowy wątek strajków górniczych. Czas akcji przypada na lata rządów Margaret Thatcher, która dziś chwalona jest m.in. za szybkie, bezkompromisowe rozwiązanie kwestii nierentownego brytyjskiego górnictwa. Z perspektywy górniczego miasteczka jej zasługi okazują się dalece mniej wyraźne, a w każdym razie sceny strajków i ostro odmalowany konflikt protestujących górników z resztą społeczności każą się zastanowić nad tym, ile czasem kosztują słuszne reformy. Dwaj starsi Elliotowie zapadają w pamięć jako przedstawiciele pewnej szczególnej grupy społecznej razem z jej mentalnością i problemami. Pewnie oni również zostali przedstawieni schematycznie, ale nadal jest to wartościowy portret.

A poza tym, jak na komedię z happy endem przystało, film jest pełen wyrazistych, charakterystycznych postaci, z którymi łatwo się utożsamiać, a każda z nich ma przynajmniej jedną scenę pozwalającą jej zaskarbić sobie sympatię widza. Babcia Billy’ego, jego nauczycielka baletu, koledzy, górnicy z miejscowej kopalni… Nie są to bynajmniej postaci płaskie i jednowymiarowe: gdyby takie były, nie zasłużyłyby na pochwałę. Córka nauczycielki jest moją osobistą faworytką.

Film oczywiście jest do dostania wyłącznie na DVD, ale warto poświęcić wieczór na zapoznanie się z nim, jeśli nie dla wszystkich wymienionych powyżej zalet, to choćby dla świetnej muzyki końca lat 80. i układów tanecznych nie zawsze trzymających się baletowej konwencji. Przyzwoite, rodzinne kino w najlepszym brytyjskim stylu. Mimo braku znanych nazwisk, ma w sobie to coś i świetnie poprawia nastrój w deszczową pogodę.
Reżyseria
Premiera
09-02-2001 (Polska)
19-05-2000 (Świat)
4,0
Ocena filmu
głosów: 4
Twoja ocena
chcę zobaczyć
0 osób chce go zobaczyć
dodaj do ulubionych
0 osób lubi ten film
obserwuj
0 osób obserwuje ten tytuł
dodaj do filmoteki
0 osób ma ten film u siebie

dodaj komentarz

Możesz pisać komentarze ze swojego konta - zalogować się?

redakcja strony

Mariusz Kłos
arcio
Radosław Sztaba