Miniatura plakatu filmu Życie jak dom

Życie jak dom

Life as a House

2001 | USA | Dramat, Romans | 126 min

Dobrze jest być wyluzowanym.

XVII | 24-10-2011
Zdrowiej – podobno – niż pozwalać się zżerać stresowi w pracy, w małżeństwie, w relacjach z dziećmi, w codziennych obowiązkach. Tylko co jeśli życie nagle postawi cię pod ścianą i okaże się, że praca, małżeństwo, relacje i codzienność leżą w gruzach, bo nie wytrzymały takiej dawki luzu?

George’a Monroe, głównego bohatera tej sympatycznej opowieści o umieraniu, poznajemy podczas porannego oddawania moczu do morza. Za plecami George’a można podziwiać ruderę będącą aktualnie jego domem, tuż przed nim rozpościera się trzydziestometrowy klif i błękitny, iście kalifornijski ocean, po jego prawej sąsiadka próbuje odpędzić od okna nastoletnią córkę. Doskonałe rozpoczęcie dnia.
Bardzo szybko przekonujemy się, że George nie jest lubiany w okolicy – jego waląca się szopa szpeci krajobraz eleganckiej, mieszczańskiej dzielnicy, jego niekonwencjonalne zachowania budzą powszechne zgorszenie, jego pies wydaje się czerpać radość z niszczenia własności najbliższych sąsiadów. W pracy jest bardzo podobnie – tu pierwsza prawdziwa niespodzianka, bo właściciel największej architektonicznej katastrofy na Zachodnim Wybrzeżu jest nikim innym, jak właśnie architektem. Ale pracuje po staremu, nie wspomagając się komputerami, co również nie budzi sympatii u nastawionego na wyniki kierownictwa. Wyrzucony z pracy George najpierw dostaje szału, a następnie traci przytomność. Lekarze nawet nie próbują udawać, że wiedzą, jak go wyleczyć. Rak w stadium terminalnym.

W tym mniej więcej miejscu kończy się część, która podobała mi się najbardziej. Nie znaczy to bynajmniej, że dalszy ciąg jest zły, bo na perypetie pana w średnim wieku próbującego za wszelką cenę dokonać przed śmiercią czegoś sensownego patrzy się bardzo przyjemnie, z dużą dozą sympatii dla prawie wszystkich bohaterów. Wymagającym przeszkadzać będzie konwencja hollywoodzkiego „filmu z poziomu zero” nastawionego na udawanie, że rzeczywistość naprawdę jest taka, jak to w nim przedstawiono i przemycającego pod spodem dość banalne moralne przesłanie; mi przeszkadzała umiarkowanie, bo lubię takie filmy, choć świadom jestem ich wtórności. Poczucie humoru jest bardzo przyzwoite (zwłaszcza sceny z inspektorem nadzoru budowlanego), scenariusz przyjemny w odbiorze choć przewidywalny, aktorstwo dobre. Pomijając Kevina Kline’a, który jak zwykle stanął na wysokości zadania, ogromnym zaskoczeniem jest dla mnie Hayden Christensen – rok przed drętwym występem w „Gwiezdnych wojnach” stworzył bardzo przekonywającą kreację kogoś, kogo dzisiaj nazwalibyśmy zapewne Emo-kid, i całkiem sprawnie uchwycił drugie dno kryjące się za postawą jego bohatera. Duże brawa, kto nie wierzy, niech obejrzy.

Ogólnie – dobry film na leniwe niedzielne popołudnie. Można oglądać całą rodziną, pod warunkiem, że dzieci już wiedzą, skąd się biorą dzieci. Mimo podjętej tematyki optymistyczne, krzepiące i całkiem zabawne. Z dystansem, ale polecam.
4,0
Ocena filmu
głosów: 1
Twoja ocena
chcę zobaczyć
0 osób chce go zobaczyć
dodaj do ulubionych
0 osób lubi ten film
obserwuj
0 osób obserwuje ten tytuł
dodaj do filmoteki
0 osób ma ten film u siebie

dodaj komentarz

Możesz pisać komentarze ze swojego konta - zalogować się?

redakcja strony

Mariusz Kłos
benefis