Tłumaczenia słowa Syberia oscylują wokół przyrody: tunguskie słowo „sibur” oznacza błoto, bagno, trzęsawisko; mongolskie „sziber” lub „sziwir” określa zarośla nad rzekami, buriackie „sibjer” oznacza groźnego psa, a „sabr”, „sibr” lub „subr” szarego wilka. „Syberia, Monamour” nie jest obrazem opowiadającym o wielkiej miłości do owej jakże pięknej krainy. Jest obrazem o zwierzętach: psach, ludziach, przyrodzie. Jest także obrazem mrożącym krew w żyłach, zapierającym dech w piersiach, tyle że tym razem nie są to tylko slogany, które dołączone były nawet do zwiastuna „Toy Story 3”.
To jeden z tych filmów, o których trudno jest mówić, gdyż za bardzo chciałoby się do niego przekonać wszystkich wokół. Każde zdanie brzmi banalnie, żadne wydaje się nie oddawać w pełni tego, co powinno. Historia opowiedziana w obrazie „Syberia, Monamour” nie należy do zbyt skomplikowanych, próżno szukać tu zaskakujących zwrotów akcji, żaden z bohaterów nie okazuje się nagle synem ojca swojej matki. Bohaterzy filmu, Leshia i jego dziadek, żyją z dnia na dzień, spędzając czas na polowaniach, modlitwach i walce o przetrwanie. Nie walczą z konkretnym, pojedynczym przeciwnikiem, raczej z całą armią wrogów: zimnem, głodem, dzikimi, wygłodniałymi psami. Właściwie jeśli miałabym określić temat filmu, nie miałabym z tym problemu: tematem jest godność ludzka. Godność przejawiająca się w uporze dziadka, który odmawia sprzedaży relikwii, do której codziennie się modli, choć nie miałby problemu z pomysłem na co wydać zarobione w ten sposób pieniądze. Czy też godność żołnierza, który pomimo znaczących zasług został wysłany przez przełożonego, ażeby sprowadzić do koszar prostytutkę, która spełni wszelkie fantazje perwersyjnego pseudo-inetelektualisty. A także godność kobiety, żony, która postanawia spełnić wolę zmarłego męża, mimo wszelkich przeciwności.
Ivan, Anna, Jurij, Luba i inni nie są postaciami czarnymi, bądź białymi. Każde z nich postępuje okrutnie, zadając ludziom ból fizyczny czy też psychiczny. Reżyser Slava Ross nie próbuje także w żaden sposób bronić swych bohaterów. A jednak identyfikujemy się z każdym z nich, z surowym dziadkiem, z kobietą, która bez wahania zabrania mężowi zawożenia jedzenia dla starca i dziecka, nie przejmując się tym, iż może to dla nich oznaczać wyrok śmierci. Identyfikujemy się nawet z gwałcicielem. Wszystkim, aż do ostatniej minuty filmu kibicujemy w walce o przetrwanie. Dawno już nie miałam okazji uczestniczyć w tak wyczerpującej projekcji. Uczucie przeciągnięcia po Syberii przez sanie, do których jesteśmy przywiązani nogami. Trudno złapać oddech, ale cieszymy się, że żyjemy. „Syberia, Monamour” nie jest filmem lekkim, łatwym i przyjemnym. To kino przytłaczające, realistyczne, niemal biblijne, próbujące odpowiedzieć na pytanie: czym jest człowieczeństwo? Warto obejrzeć, żeby choć na chwilę przerwać stan otaczającej nas coraz częściej bezrefleksyjności.