Miniatura plakatu filmu Aleja Snajperów

Aleja Snajperów

Welcome to Sarajevo

1997 | Wielka Brytania, USA | Dramat, Wojenny | 103 min

Ludzie ludziom zgotowali ten los...

Wojna w Bośni była najkrwawszym europejskim konfliktem od czasu II Wojny Światowej, zabierając łącznie ponad 100 tysięcy ofiar. Jakkolwiek niepoprawnie to zabrzmi, jest to z pewnością temat może nie tyle wdzięczny, ale na pewno intrygujący dla filmowych twórców. Michael Winterbottom w swoim dziele skupia się na przedstawieniu pracy wojennych korespondentów – pracy niezwykle niebezpiecznej, niewdzięcznej i często niedocenianej.

Postać głównego bohatera, Michaela Hendersona (Stephen Dillane), została zainspirowana osobą Michaela Nicholsona – dziennikarza brytyjskiej stacji ITN, który z oblężonego Sarajewa wywiózł, a następnie adoptował osieroconą dziewczynkę. Swoje wspomnienia Nicholson zawarł w książce pt. „Natasha’s Story”, na podstawie której Frank Cottrell Boyce napisał scenariusz „Alei Snajperów”. W zasadzie tyle wystarczy do pobieżnego przedstawienia fabuły, gdyż ta nie jest najważniejsza. W filmie nie ma wartkiej akcji (zaciekłej wymiany ognia, szturmowania strategicznych budowli), jest za to kilka głębszych refleksji. Otóż czy korespondenci powinni bezpośrednio angażować się w konflikt (pomagając miejscowej ludności), czy raczej powinni „wyłączyć” uczucia i z wyrachowaniem zapełniać taśmę filmową i kliszę aparatu? A może przy okazji warto byłoby się wypromować i udawać bohatera? Czemu nie, ale rzecz jasna tylko wtedy, gdy kamera jest włączona. Taką postawę prezentuje Flynn (Woody Harrelson) – amerykański dziennikarz liczący na swoje 5 minut sławy („Gdy wrócę do domu, wszyscy zapomną o Sarajewie, ale będą pamiętać o mnie”). Henderson jest zupełnie inny. Nie zależy mu na rozgłosie, chce rzetelnie wykonywać swoją pracę. Nie jest jednak obojętny na krzywdę innych, zwłaszcza po wizycie w ostrzelanym sierocińcu. Tam poznaje Emirę, której obiecuje pomóc dostać się tam, gdzie nocnej ciszy nie przerywają odgłosy moździerzowych pocisków. Oczywiście Emira nie jest jedynym dzieckiem będącym w potrzebie. Dziennikarz bardzo angażuje się w całą sprawę, dobro niewinnych i w zasadzie nieświadomych wszechobecnego piekła dzieci, staje się dla niego priorytetem. Sytuacji nie poprawia bierność zachodnich mocarstw, które w zasadzie z chłodną kalkulacją przyglądają się temu wszystkiemu („Nie łudźmy się, że wkroczy Zachód i załatwi problem”). Na szczęście z pomocą przybywa Nina (Marisa Tomei) – członkini amerykańskiej organizacji humanitarnej. Jednak może ona zabrać ze sobą tylko te dzieci, które za granicą zostaną adoptowane. Emira nie znajduje się na tej liście… Henderson staje przed trudnym wyborem. Tym bardziej, że coś przecież dziewczynce obiecał…

Kilka słów należy napisać o technicznej stronie „Alei Snajperów”. Otóż film można potraktować jako paradokument, o czym świadczy umieszczenie wielu zdjęć z telewizyjnych archiwów, które zostały bardzo umiejętnie wmontowane w obraz. Co więcej, te fragmenty – co oczywiste – są autentyczne aż do bólu, mocne i poruszające. Ukazują ulice usłane ciałami zabitych, wokół których rozpaczliwie krzątają się ranni mieszkańcy Sarajewa, zagubieni i przerażeni ogarniającym ich piekłem. Nie sądzę, by jakiekolwiek frazesy na temat tego, jak straszna i bezsensowna jest każda wojna, oddały ten fakt lepiej niż wspomniany materiał.

Ciekawym kontrastem dla dramatycznych wydarzeń jest dość wesoły soundtrack, choć zapewne jest to planowa ironia ze strony twórców, czego najlepszy przykład stanowi utwór „Don’t worry be happy”, wymownie umieszczony w trakcie „interwencji” ONZ... Jednak z całej ścieżki dźwiękowej największe wrażenie na mnie zrobiło niesamowite „Adagio” - w scenie po ataku moździerzowym, jak i w samym finale, grane na wzgórzu przez samotnego wiolonczelistę podczas „Koncertu Na Rzecz Pokoju”. Wspaniała scena, ukazująca Bośniaków (i nie tylko) zasłuchanych w pięknej muzyce, zjednoczonych, bezpiecznych, znajdujących się choć przez chwilę poza zasięgiem śmiercionośnych pocisków...

Film Winterbottoma nie jest dramatem wojennym, do jakich w ostatnich latach przyzwyczaiło widzów kino. Niech zatem nikogo nie zmyli polski tytuł – nie znajdziemy tutaj snajperskich pojedynków w stylu „Wroga u bram”. Nazwą "Aleja Snajperów" ochrzczono bowiem jedną z głównych ulic Sarajewa, która podczas wojny pozostawała pod niemal ciągłym ostrzałem Serbów.

Zatem czy warto poświęcić temu filmowi swój czas? Miłośnicy historii współczesnej Europy powinni być zadowoleni, natomiast fani pełnych zawrotnej akcji efektownych filmów wojennych już raczej nie tak bardzo. Ja z kolei „Aleję Snajperów” doceniłem kilka dni po projekcji, kiedy zabierałem się do jej recenzowania. Bezpośrednio po obejrzeniu nie bardzo wiedziałem, co mam o niej sądzić, jednak przez te kilka dni ciągle pozostawała w mojej głowie... W takim razie uważam, że zobaczyć warto!
Dystrybutor
Premiera
09-05-1997 (Festiwal Filmowy w Cannes)
08-05-1998 (Polska)
25-07-1997 (Świat)
4,5
Ocena filmu
głosów: 4
Twoja ocena
chcę zobaczyć
0 osób chce go zobaczyć
dodaj do ulubionych
0 osób lubi ten film
obserwuj
0 osób obserwuje ten tytuł
dodaj do filmoteki
0 osób ma ten film u siebie

dodaj komentarz

Możesz pisać komentarze ze swojego konta - zalogować się?

redakcja strony

swomma
lysywujta