Miniatura plakatu filmu Jeździec znikąd

Jeździec znikąd

The Lone Ranger

2013 | USA | Akcja, Przygodowy, Western | 149 min

Dokąd zmierza Jeździec znikąd?

Przy tej samej wytwórni (Disney), reżyserze (Gore Verbinski), kompozytorze (Hans Zimmer) oraz aktorze wcielającym się w jednego z głównych bohaterów (Johnny Depp), nie dało się uniknąć porównywania „Jeźdźca znikąd” do „Piratów z Karaibów”. Trailer „Jeźdźca…” również wskazywał na film przygodowy, sugerując rozrywkę rodem z „Piratów…”, tyle że w realiach Dzikiego Zachodu. Wszystkie te czynniki spowodowały, że oczekiwania względem filmu rosły. Warto jednak zauważyć, że w Polsce rosły one ze względu na wcześniejsze filmy Gore’a Verbinski’ego, w Stanach Zjednoczonych zaś – przede wszystkim przez osobisty stosunek Amerykanów do historii Johna Reida i Indianina Tonto.

W Polsce historia ta znana jest tylko fanom westernów czy szerzej – wielbicielom wszystkiego, co związane z Dzikim Zachodem. Tymczasem w Stanach Zjednoczonych sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Tam opowieść tę zna prawie każdy, a John Reid jest kimś w rodzaju bohatera narodowego, amerykańskiego odpowiednika Zorro. Jako widz z naszego rodzimego podwórka nie jestem w stanie ocenić, na ile historia ta została wiernie przedstawiona, czy też jak prezentuje się w porównaniu z poprzednimi ekranizacjami. Nie odmówię sobie jednak ocenienia „Jeźdźca znikąd” na tle innych westernów, które dane mi było zobaczyć, a także kultowych już właściwie „Piratów z Karaibów”, stanowiących najmocniejszą pozycję na liście filmów wyreżyserowanych przez Gore’a Verbinskiego.

Zacznijmy od fabuły: gang bandytów, z Butchem Cavendishem (William Fichtner) na czele, ściga Grupę Strażników Teksasu. W wyniku zastawionej przez gang zasadzki, członkowie Grupy zostają zabici, w tym również Dan Reid (James Badge Dale). Jedynym ocalałym jest brat Dana, John (Armie Hammer). Dan zabrał ze sobą brata do walki z gangiem Cavendisha, choć John, jako wzorowy prawnik, nie uważa przemocy za właściwy sposób rozwiązywania sporów. Ocalałym Johnem Reidem opiekuje się Indianin Tonto (Johnny Depp). John Reid postanawia pomścić śmierć brata i towarzyszy – przywdziewa maskę i razem z Tonto rozpoczyna zemstę na bandytach.

W całej tej fabule jedna rzecz jest dość zabawna. John Reid to początkowo elegancki, zadbany prawnik, który świetnie zna się na aktach prawnych, a nijak na wojowaniu. Do tego gardzi przemocą. Tymczasem później, pod wpływem śmierci brata i innych towarzyszy, ni stąd, ni zowąd, w fantastyczny i bliżej nieokreślony sposób, staje się super-sprawny, potrafi strzelać, świetnie celuje – słowem, przeistacza się w wojownika pełną gębą. Skąd u niego nagły napływ tylu umiejętności? Tego nie wiadomo.

Nie jest to jednak fakt na tyle istotny, by poświęcać mu więcej uwagi. W końcu film jest oparty na znanej historii, nie stanowi zaś wymysłu scenarzystów, więc czepianie się elementów fabuły nie ma większego sensu. Zdecydowanie bardziej na miejscu będzie skrytykowanie scenarzystów za inne rzeczy. Przede wszystkim, scenariusz jest nierówny: posiada wyraźnie lepsze i gorsze fragmenty. Scenarzyści niejednokrotnie też skupili się na niewłaściwych aspektach. Niektóre sceny ciągną się w nieskończoność, inne zaś, z ciekawymi wątkami, mogłyby być dłuższe. Nierówno rozpisane zostały również postacie. Dowiadujemy się sporo o Indianinie Tonto, ale o Johnie Reidzie już mniej, nie mówiąc o Butchu Cavendishu, którego postać została potraktowana trochę po macoszemu. A szkoda, bo krążące o nim mrożące krew w żyłach legendy stanowiły ciekawy wątek filmu.

To, że film jest nierówny, to również „zasługa” reżyserii Gore’a Verbinskiego. Zdecydowanie więcej serca włożył on w sceny walk i pościgów (świetna scena walki na dachach pędzących pociągów), mniej zaś w sceny dialogowe. Przez to dopracowane sceny walk, nawet jeśli są trochę przydługie, ogląda się dobrze, zaś w scenach dialogowych chwilami wieje nudą. Mimo to scenariusz posiada swoje mocne punkty. Nie brakuje w nim zabawnych scen czy dialogów, ale zdaje się, że mogłyby one wypaść lepiej, gdyby było ich mniej – to znaczy gdyby po prostu film był krótszy. Bo niestety na dwu i pół godzinnym seansie po jakimś czasie zabawne dialogi przestają już być zabawne, zaczyna się zaś lepiej dostrzegać ich infantylność. A ta niestety jest łatwo zauważalna w wielu dialogach, zwłaszcza tych pomiędzy Johnem Reidem a Tonto. Ale nie zapominajmy, że „Jeździec znikąd” wyszedł z wytwórni Disney’a, więc w sumie nie ma się czemu dziwić.

Choć fabuła „Jeźdźca znikąd” jest typowo westernowa, filmowi daleko do westernów w starym dobrym stylu, z Johnem Waynem czy Clintem Eastwoodem. Obrazowi Verbinskiego brakuje wielu atrybutów udanego westernu: wyrazistych postaci, dobrych i błyskotliwych dialogów, nadającej właściwy klimat muzyki, wreszcie odpowiednio wyważonych proporcji między scenami. Błąd polega tu bowiem przede wszystkim na tym, że nie wiadomo, do kogo film jest kierowany oraz do jakiego rodzaju westernu ma się zaliczać. Verbinski wyraźnie skręcił z westernowej ścieżki w stronę obrazu przygodowego, niekiedy nawet familijnego, na co wskazywać by mogła postać Indianina Tonto oraz liczne dialogi trafiające raczej w poczucie humoru młodszej części widowni. Z pewnością wynika to z faktu, że „Jeździec znikąd” to produkcja disney’owska, ale przypuszczam, że niebagatelne znaczenie ma w tym przypadku również fakt, że w tworzeniu filmu maczał paluchy Gore Verbinski. On po prostu już za bardzo przesiąkł „Piratami z Karaibów” i nie do końca potrafi wczuć się w konwencję westernu.

Zresztą nie on jeden. Również Hans Zimmer, który do „Piratów z Karaibów” skomponował fantastyczną muzykę, wybrzmiewającą różnymi instrumentami, a przy tym zachowującą pirackiego ducha, w „Jeźdźcu znikąd” nie powtórzył już takiego sukcesu. Widać nie czuje się dobrze w klimacie Dzikiego Zachodu.

Wczucie się w atmosferę Dzikiego Zachodu wyraźnie sprawiało trudności również Johnny’emu Deppowi, odgrywającemu rolę Indianina Tonto. Jego postać, choć zabawna, wydaje się być niestety mocno wtórna wobec postaci Jacka Sparrowa z „Piratów z Karaibów”. Nie to, żeby była identyczna, ale aktorstwu Deppa zdecydowanie przydałby się powiew świeżości. Lepiej spisał się Armie Hammer, grający Johna Reida, aczkolwiek jego postać wydała mi się mało wiarygodna. Czy to z powodu opisanego przeze mnie wcześniej, niewyjaśnionego i nagłego nabycia wojowniczych umiejętności, czy z jakiegoś innego, tego nie wiem – niemniej główny bohater działał mi chwilami na nerwy. Żałuję natomiast, że tak mało było na ekranie Williama Fichtnera, odtwórcy roli Butcha Cavendisha. Fichtner świetnie sprawdził się w roli czarnego charakteru, to jedna z najbardziej wyrazistych ról w jego filmografii. Więcej takich propozycji dla Fichtnera poproszę!

I na koniec co nieco o efekcie 4D, który, bądź co bądź, z pewnością wpływa na odbiór oglądanego filmu. Technologia, w jakiej miałam okazję zobaczyć „Jeźdźca znikąd”, to co prawda nie do końca było prawdziwe 4D, brakowało bowiem trójwymiaru. Ale pozostałe wrażenia jak najbardziej zostały widzom zapewnione. Tak więc w scenach „pociągowych” fotele ruszały w rytmie jadącego pociągu, w scenach pościgów na koniach – w rytmie galopującego konia. Ciekawiej robiło się w trakcie strzelanin, gdy dzięki wypuszczanemu nagle sprężonemu powietrzu można było odnieść wrażenie, jak gdyby właśnie kula świsnęła nam koło ucha. Wyczuwalny był niekiedy również zapach prochu, a w scenach „pustynnych”, gdy na ekranie wznosiły się tumany kurzu i piachu, w sali kinowej pojawiała się mgła. Początkowo, gdy te dodatkowe efekty stanowiły element zaskoczenia, były one całkiem przyjemne. Z czasem jednak, gdy już wiadomo było, czego można się spodziewać, zaczęły być nużące. Ponadto utrudniały nieco odbiór filmu, gdyż odciągały uwagę od tego, co dzieje się na ekranie. Nie oceniałabym jednak 4D z prawdziwego zdarzenia jednoznacznie negatywnie – możliwe, że filmy typowo rozrywkowe czy widowiskowe, a także horrory, ogląda się w tej technologii całkiem nieźle, a na pewno ciekawie, gdyż można głębiej wniknąć w oglądany na ekranie świat bądź dać się bardziej przestraszyć. Jednak ruszające się fotele w trakcie seansu, na którym obraz jest wyświetlany w technologii 2D, tak jak miało to miejsce w przypadku „Jeźdźca znikąd”, to stanowczo nieporozumienie.

„Jeźdźca znikąd” ciężko jest ocenić przede wszystkim dlatego, że nie wiadomo, do jakiej grupy widzów jest on skierowany. Fani westernów? Im film raczej się nie spodoba. Fani „Piratów z Karaibów”? Mogą być zawiedzeni, bo „Piratami…” Verbinski wysoko postawił sobie poprzeczkę. Rodziny z dziećmi? Już prędzej. Ale film jest dość brutalny, więc tylko dla pociech o mocnych nerwach. Zatem kto bez obaw powinien się wybrać na ten film do kina? Najprędzej chyba widzowie spragnieni filmu rozrywkowego, wakacyjnego hitu. Ale jakby co, ja niczego nie gwarantuję.
Reżyseria
Dystrybutor
Disney
Premiera
19-07-2013 (Polska)
27-06-2013 (Świat)
3,0
Ocena filmu
głosów: 8
Twoja ocena
chcę zobaczyć
0 osób chce go zobaczyć
dodaj do ulubionych
0 osób lubi ten film
obserwuj
0 osób obserwuje ten tytuł
dodaj do filmoteki
0 osób ma ten film u siebie

dodaj komentarz

Możesz pisać komentarze ze swojego konta - zalogować się?

redakcja strony

abc
arcio
vaultdweller
swomma
Mikez
Radosław Sztaba
ColeDunham
Agnieszka Janczyk