Miniatura plakatu filmu Heli

Heli

2013 | Meksyk, Francja, Niemcy, Holandia | Dramat | 105 min

Meksykańska jazda bez trzymanki

Joanna Nowińska | 08-01-2014
Ci z Was, którzy lubią się w kinie pomęczyć i obejrzeć historię tak daleką od optymistycznej, jak tylko jest to możliwe, niech już dziś wpiszą do swojego kalendarza datę polskiej premiery filmu „Heli", która odbędzie się 31 stycznia.  Pozostałe osoby namawiam do zastanowienia się, bo choć jestem zdania, że film jest wart obejrzenia, to jednak ktoś, kto ma słabsze nerwy (i żołądek!), może w połowie obrazu zacząć się czuć jak w bezlitośnie zaciskającym się żelaznym imadle...

Właściwie już jedna z początkowych scen zwiastuje przyszłe wydarzenia. Potem wprawdzie na dłuższą chwilę robi się statycznie, a nawet bardzo statycznie (żeby nie powiedzieć wręcz - nudnawo), ale gdzieś z tyłu głowy czai się podejrzenie, że to tylko złudzenie i za moment coś się wydarzy. I wydarza się, a jakże. W jakiejś 1/3 filmu mamy już szaleńczą jazdę na oślep bez trzymanki i od tego momentu nie wiemy już sami, czego się spodziewać, bo kolejne sceny pokazują, że wydarzyć może się praktycznie wszystko.

Sama opowiadana przez młodego meksykańskiego reżysera Amata Escalante (który - warto wspomnieć - za reżyserię tegoż obrazu zdobył główną nagrodę w Cannes) jest dość
banalna i mocno przygnębiająca. Otóż w raczej obskurnym domku na obrzeżach anonimowej wioski mieszka przeciętna rodzina - ojciec i syn (tytułowy Heli) pracują na różne zmiany w tej samej fabryce części samochodowych, wykonując nużące i monotonne zajęcie; w domu zostaje młodziutka żona Heliego oraz jego mały synek, a do kompletu mamy jeszcze dwunastoletnią siostrę, która chcąc nie chcąc stanie się katalizatorem nadchodzących wydarzeń.
Życie tej rodziny to temat na oddzielny film z cyklu „nasze dramaty codzienne” - żona męczy się odcięta od swoich bliskich i przyjaciół, marząc o wyrwaniu się z tej dziury i zostaniu pielęgniarką, ojciec jest postacią totalnie epizodyczną i właściwie ciężko wywnioskować, czy i jaki ma w ogóle wpływ na swoje dzieci. Z kolei Heli sam nie bardzo wie, czego by chciał - jego kolejne zbliżenia do żony zakończone fiaskiem wywołują w nim frustrację i tak naprawdę choć teoretycznie jest on przedstawiony jako postać raczej pozytywna (jest uczciwy, może ma nawet jakieś uśpione ambicje, stara się opiekować siostrą, mimo że średnio mu to wychodzi), to mimo wszystko nie wzbudził we mnie jakiejś ogromnej sympatii.

Jednak tym, co poraziło mnie zdecydowanie najmocniej, jest postać Estelli, dwunastolatki, która przez cały film balansuje na granicy bycia niewinnym dzieckiem (co widać w jej relacji z przygarniętym pieskiem) i niedojrzałej lolitki, z premedytacją planującej współżycie ze starszym chłopakiem. Oczywiście na całość trzeba patrzeć przez pryzmat egzotyki, pamiętając że Meksyk to nie Polska, ale przyznam się, że momentami miałam ogromny problem z utrzymaniem nerwów na wodzy. Już samo przedstawienie bardzo młodych - jakby nie było - ludzi (chłopak Estelli ma 17 lat, Heli i jego żona też nie wyglądają na więcej niż 18) i zderzenie dwóch światów - nastoletniego (Heli ogląda w telewizji kreskówki, a Beto bawi się podnosząc dziewczynkę jak sztangę) i uwikłanie ich w jak najbardziej dorosły narkotyczny dramat uderza najmocniej.

Trzeba przyznać, że Escalante potrafi nieźle grać na emocjach - zwłaszcza w scenie tortur, kiedy kamera przesuwa się po pustych twarzach nieskażonych żadną myślą dzieciaków, przyglądających się (lub wręcz biorących w tym czynny udział!) z okrutną obojętnością męczeniu młodych mężczyzn. To przejście od gry komputerowej do fizycznego znęcania się nad żywą istotą (i nagrywanie całości, żeby potem zamieścić filmik na youtube!) chyba robi największe wrażenie w trakcie tych scen. To, oraz postać tajemniczej milczącej kobiety (matki?!) w tle, która widzi całą scenę, ale nie reaguje w żaden sposób.

„Heli” to film ponury i przygnębiający. Jest jak garść żwiru, którą ktoś sypie nam w twarz, kiedy zupełnie się tego nie spodziewamy - a gdy wydaje nam się, że już się z niego otrzepaliśmy, w zębach nadal chrzęszczą zapomniane kamyki. Nie mam pojęcia, czy założeniem reżysera było zakończenie go w sposób sugerujący pozytywny ciąg dalszy, ale dla mnie ostatnie sceny są równie depresyjne, co reszta opowiadanej historii. W dodatku po dramacie, który rozegrał się wcześniej na naszych oczach, zakończenie na jakie zdecydował się reżyser, wydaje się dziwnie nijakie i bezsensowne - tak, jakby w międzyczasie zabrakło mu pomysłu na to, co powinien zrobić z bohaterami. Zarówno oni, jak i widzowie, zostają więc zawieszeni w próżni i możemy się jedynie domyślać, jak dalej potoczyło się ich życie. Myślę, że gdyby cała opowieść zakończyła się niedługo po zatoczeniu koła, fabule wyszłoby to na dobre.  
 
Jeśli ktoś widział „Amores Perros”, czy „Gorzkie Mleko”, to jest szansa, że i „Heli” przypadnie mu do gustu (a przynajmniej nie wytrząśnie z niego wszystkich emocji), cała reszta niechaj poczuje się po prostu zawczasu ostrzeżona - spodziewajcie się mocnego ciosu w brzuch.
Dla ciekawskich dodam jeszcze, że poza nagrodą za reżyserię, film wygrał w kategorii najlepszego obrazu międzynarodowego na Festiwalu Nowego Kina w Montrealu i został oficjalnym kandydatem meksykańskim do wyścigu o Oscara.
Reżyseria
Dystrybutor
Spectator
Premiera
16-05-2013 (Festiwal Filmowy w Cannes)
31-01-2014 (Polska)
09-08-2013 (Świat)
4,0
Ocena filmu
głosów: 1
Twoja ocena
chcę zobaczyć
0 osób chce go zobaczyć
dodaj do ulubionych
0 osób lubi ten film
obserwuj
0 osób obserwuje ten tytuł
dodaj do filmoteki
0 osób ma ten film u siebie

dodaj komentarz

Możesz pisać komentarze ze swojego konta - zalogować się?

redakcja strony

vaultdweller
Agnieszka Janczyk