Miniatura plakatu filmu Serena

Serena

2014 | USA, Czechy | Dramat | 109 min

Pantera w lesie i oczy Bradleya Coopera

Joanna Nowińska | 01-02-2015
Z filmem „Serena” Susanne Bier wiąże się ciekawa anegdota – mianowicie projekt ten przeleżał dwa lata na półce, zanim ostatecznie zdecydowano się go jednak rozpowszechnić, prawdopodobnie na fali niemalejącej popularności występującego w nim duetu aktorskiego. Jak będą Państwo mogli niebawem przekonać się na własne oczy w kinach, nie była to najlepsza decyzja producentów. 

Ten przepięknie (to trzeba przyznać) wystylizowany melodramat opiera się głównie na chemii pomiędzy popularną i powszechnie lubianą parą aktorów – Jennifer Lawrence (wcielającą się w tytułową Serenę) oraz Bradleya Coopera w roli George'a Pembertona, charyzmatycznego (z założenia) barona drzewnego, który nieustraszenie karczuje lasy klimatycznej Północnej Karoliny w czasach Wielkiego Kryzysu, walcząc zarówno z nieprzystępną naturą, jak i proekologicznie nastawionymi przeciwnikami. Samą fabułę filmu można opisać w dwóch zdaniach – mężczyzna poznaje kobietę, zabiera ją w góry, gdzie razem planują świetlaną przyszłość. Jednak w międzyczasie na ich drodze do szczęścia pojawiają się niespodziewane przeszkody, jedna niefortunna decyzja prowadzi do kolejnej, po czym okazuje się, że (teoretycznie) piękna i niewinna kobieta jest skrzyżowaniem Jean Harlow z Lady Makbet i tak oto rozpętuje się piekło. Przy czym lojalnie ostrzegam, że nawet ten spłycony opis ma w sobie więcej spójności niż obraz, który oglądamy na ekranie.
 
„Jest piękna. Zraniona. I kocha drzewa” – tak Serenę opisuje na początku filmu przyjaciółka George'a i jak się okazuje – słowa te w zupełności wystarczą do zapoczątkowania namiętnej miłości pomiędzy bohaterami. Oraz do ślubu, który odbywa się jakieś 10 minut po ich pierwszym spotkaniu. Wydaje się, że założeniem twórców było pokazanie wielkiego uczucia, które na początku daje bohaterom energię do działania i motywuje ich do odważnych decyzji, z czasem jednak okazuje się także przekleństwem i siłą niszczącą wszystko, co staje jej na drodze, włączając w to także obie zaangażowane strony. Niestety główny problem filmu wiąże się z tym, że wszystkie pojawiające się w nim postaci są albo kompletnie nijakie i napisane w sposób niewzbudzający nawet odrobiny sympatii ze strony widza, albo nieintencjonalnie kuriozalne. Jak się okazuje – nawet przepiękne błękitne oczy Bradleya Coopera oraz zapierające dech w piersiach widoki nie są w stanie uratować historii, która kompletnie nie trzyma się kupy. Przez niemal połowę obrazu możemy się jedynie domyślać, co tak naprawdę chcieli nam przekazać twórcy, bo film składa się z ciągu mniej lub bardziej przypadkowych scen. I nagle, kiedy (jeśli nadal siedzimy na widowni) już prawie jesteśmy skłonni pogodzić się z tym, że przyszło nam spędzić 2 godziny na oglądaniu paradokumentalnego filmu o pięknych lasach Północnej Karoliny (udawanych przez... Czechy) na początku XX wieku, następuje gwałtowny zwrot akcji i to niemal we wszystkich kierunkach jednocześnie – niespodziewanie otrzymujemy m.in. małżeński dramat pary borykającej się z utratą nienarodzonego dziecka, polowanie na nieślubne potomstwo, malwersacje finansowe, społeczno-filozoficzne dywagacje o kierujących ludźmi mechanizmach i roli natury, zdradę przyjaźni, szaleństwo z ogniem w tle oraz elementy kryminału w postaci kolejnych morderstw. I tak z godzinnej nudy nagle zostajemy przeniesieni w sam środek totalnego chaosu, próbując bezskutecznie dopasować do siebie poszczególne elementy tej szalonej układanki. 

Niezwykle trudno jest opisywać film, który na dobrą sprawę nigdy nie powinien powstać. Jest to bolesne, tym bardziej że za reżyserię odpowiedzialna jest świetna duńska reżyserka Susanne Bier, mająca na swoim koncie takie tytuły jak „Tuż po weselu” czy „Braci”. Samej obsadzie także ciężko cokolwiek zarzucić, zwłaszcza że obok Coopera i Lawrence mamy tu Toby'ego Jonesa, czy Rhysa Ifansa. Wszyscy oni jednak sprawiają wrażenie, jakby znaleźli się w tym projekcie przez przypadek i odgrywają przydzielone im kwestie z mniejszą lub większą egzaltacją, nie wnosząc do fabuły niczego istotnego, co z kolei prowadzi do refleksji pt. „zmarnowany potencjał”. Lawrence odtwarza rolę coraz mocniej pogrążającej się w szaleństwie femme fatale ze znaną ze swoich wcześniejszych dokonań intensywnością i trzeba jej przyznać, że choć Serena nawet przez moment nie budzi sympatii, to w kilku momentach jesteśmy skłonni jej współczuć. Także chemia pomiędzy nią i Bradleyem Cooperem jest dość wiarygodna (co udowodnili już w swoim najsłynniejszym wspólnym filmie „Pamiętnik pozytywnego myślenia”), a kilka namiętnych scen może przyprawić co wrażliwsze fanki tej pary o szybsze bicie serca, jednak gorące pocałunki i jednozdaniowe wyznania miłości nie są w stanie załatać dziur w scenariuszu. Aktorsko najsłabiej wypada tu niestety właśnie Cooper, który stara się (być może za mocno) wycisnąć ze swojej postaci coś więcej, niż tylko przystojnego i aroganckiego parweniusza w stylu Clarka Gable. Problem polega na tym, że niewiele jest tu do wyciśnięcia – do samego końca nie poznajemy bowiem motywów kierujących poszczególnymi postaciami, z kolei te, które zostają zasygnalizowane (jak homoseksualny podtekst zazdrości najbliższego współpracownika George'a, czy tragiczna przeszłość Sereny), w rezultacie wprowadzają do fabuły więcej zamieszania niż sensu.    

W filmie silnie obecna jest także zwierzęco-naturalistyczna symbolika (i tu konia z rzędem temu, kto mi wytłumaczy, co autor miał na myśli) – mamy więc i Serenę galopującą na białym koniu i panterę (która pełni rolę słynnej strzelby Czechowa – wiadomo, że jeśli ciągle się o niej mówi, to nie bez powodu, chociaż absurd jednej z finałowych scen przebija wszystkie dotychczasowe niedociągnięcia scenariusza) oraz orła polującego na węże. 

Muszę przyznać, że jako miłośniczka dobrego kina (ale jak mi się wydaje – o całkiem sporej tolerancji na filmowe niedoskonałości), mam autentyczny problem z wymyśleniem komu mogłabym z czystym sumieniem polecić ten obraz – nawet jeśli jesteście fanami Bradleya Coopera i/lub Jennifer Lawrence, to proponowałabym raczej poświęcić Wasz czas na obejrzenie jakiegokolwiek innego filmu z ich udziałem, ponieważ dwóch godzin spędzonych na „Serenie” nikt Wam już nie zwróci. Pamiętajcie o tym, podejmując decyzję o pójściu do kina.

Reżyseria
Dystrybutor
Phoenix
Premiera
13-10-2014 (Festiwal Filmowy w Londynie)
06-02-2015 (Polska)
24-10-2014 (Świat)
1,0
Ocena filmu
głosów: 1
Twoja ocena
chcę zobaczyć
0 osób chce go zobaczyć
dodaj do ulubionych
0 osób lubi ten film
obserwuj
0 osób obserwuje ten tytuł
dodaj do filmoteki
0 osób ma ten film u siebie

dodaj komentarz

Możesz pisać komentarze ze swojego konta - zalogować się?

redakcja strony

arcio
vaultdweller
Agnieszka Janczyk