Miniatura plakatu filmu Franklyn

Franklyn

2008 | Francja, Wielka Brytania | Dramat, Fantasy, Romans, Thriller | 98 min

Można poprzestać na zwiastunie

Tomasz Świtała | 23-06-2009

Na film „Franklyn" zwróciłem uwagę zupełnie przypadkowo. Natrafiłem bowiem w sieci na jego trailer. Po zgłębieniu tematu moją uwagę przykuły także świetne, mroczne plakaty (szczególnie te przedstawiające Evę Green) i ciekawie skompletowana przez twórców obsada. Niestety cała aura tajemniczości pryskała jak bańka mydlana, z każdą kolejną minutą projekcji. Ta wielowątkowa, świetnie zapowiadająca się opowieść utonęła, niestety, w morzu banału i pseudointelektualnym bełkocie.

Ze względu na mnogość wątków i miejsc ciężko jest streścić fabułę tego obrazu. Z jednej strony rozgrywa się ona we współczesnym Londynie, gdzie poznajemy trójkę głównych bohaterów. Wszyscy są ludźmi po przejściach, którzy wyraźnie się w swoim życiu pogubili. Esser (Bernard Hill) to mężczyzna w średnim wieku, którego celem stało się odnalezienie zaginionego syna. Milo (Sam Riley znany m.in. ze świetnej roli w „Control") to chłopak, którego tuż przed ślubem porzuca ukochana. Od tego czasu bohater usilnie zaczyna poszukiwać swojej pierwszej, niezapomnianej miłości. Emilia (fantastycznie wystylizowana Eva Green) to studentka, która poprzez kolejne próby samobójcze wyraża bunt przeciw całemu światu. Troje bohaterów, trzy różne (ciekawe lub mniej ciekawe) historie. Dobry materiał na niezłe kino obyczajowe o ludziach zagubionych we współczesnym świecie, poszukujących ukojenia w krainie własnych fantazji. Niestety reżyser Gerald McMorrow postanowił wprowadzić do filmu jeszcze jedną postać. Jest nią Preest, mściciel w białej masce, który chce zaprowadzić ład i porządek na ulicach nieistniejącej metropolii Meanwhile City, umiejscowionej w nieokreślonym czasie i przestrzeni. Nie trzeba być wytrawnym kinomanem by od razu domyślić się, że postać Preesta (bardzo nieprzekonujący Ryan Phillippe) musi łączyć się w jakiś sposób z pozostałymi bohaterami i na nich oddziaływać.    

Początkowo obraz ten (podobnie jak jego zwiastun) oferuje nam wiele sekretów. Kilkanaście pierwszych minut seansu jest nieznośnie chaotycznych, gdyż zagubiony widz nie bardzo wie, co się dzieje (podobnie jak postaci na ekranie). Oczekuje jednak z niecierpliwością na rozwiązanie pewnych wątków i zagadek. Niestety wyjaśnienia, które serwuje nam reżyser są niesamowicie oklepane i przewidywalne. W zasadzie już po około 40. minutach projekcji można nie tylko śmiało przewidzieć zakończenie, ale także bez pudła odgadywać fabułę kolejnych scen. Także wszystkie cztery główne wątki są ze sobą powiązane niejako na siłę i bez głębszego pomysłu. Apogeum rozczarowania była dla mnie natomiast scena finałowa, w której zawarto tak ogromną liczbę patosu, że można by nim spokojnie obdarzyć przynajmniej dziesięć innych melodramatów.

Widzu, nie szykuj się zatem na dzieło przełomowe. „Franklyn" to niestety pusta wydmuszka w pięknej skorupce. Montaż, efekty dźwiękowe i specjalne, a przede wszystkim świetne zdjęcia nadają temu obrazowi niezwykły klimat, który początkowo potrafi nas oczarować. Niestety ogromne braki w sferze fabularnej filmu psują całkowicie to niezłe wrażenia. Rozumiem, że reżyser (będący również scenarzystą) chciał w oryginalny sposób przedstawić nam historię opowiadającą o miłości i przywiązaniu, a przede wszystkim o ścigającym nas całe życie przeznaczeniu, któremu nigdy nie będziemy umieli uciec. Jednak znana prawda jest taka, że o rzeczach najtrudniejszych powinno się opowiadać w możliwie jak najprostszy sposób. O tym pan Gerald McMorrow najwyraźniej nie wiedział lub zwyczajnie zapomniał…

Reżyseria
Premiera
16-10-2008 (Festiwal Filmowy w Londynie)
27-02-2009 (Świat)
2,3
Ocena filmu
głosów: 3
Twoja ocena
chcę zobaczyć
0 osób chce go zobaczyć
dodaj do ulubionych
0 osób lubi ten film
obserwuj
0 osób obserwuje ten tytuł
dodaj do filmoteki
0 osób ma ten film u siebie

dodaj komentarz

Możesz pisać komentarze ze swojego konta - zalogować się?

redakcja strony

arcio
swomma
Mikez