Public Enemies
2009 | USA | Kryminał | 140 min
John Dillinger to jeden z najsłynniejszych amerykańskich kryminalistów XX wieku, sprawca wielu napadów na banki i kilku spektakularnych ucieczek z więzienia. Wielokrotnie wodząc za nos stróżów prawa, stał się ulubieńcem tłumu, kreowanym na bohatera pokroju Robin Hooda. Jego krótka, aczkolwiek intensywna kariera wroga publicznego nr 1, została w końcu przerwana przez agentów przyszłego FBI. Przy okazji stała się znakomitym materiałem dla filmowców.
Za najnowszy z filmów poświęconych Dillingerowi wziął się znany doskonale miłośnikom kina sensacyjnego Michael Mann. „Wrogowie publiczni” na pierwszy rzut oka budzą skojarzenia z jego „Gorączką”, która uzyskała status klasyki gatunku. Mann po raz kolejny przedstawia widzom pojedynek inteligentnego kryminalisty i twardego gliniarza, po raz kolejny w ich rolach obsadzając czołowych hollywoodzkich aktorów (choć mimo bardzo dużej popularności Johnny'ego Deppa i Christiana Bale'a, ciężko porównywać ich z duetem Robert De Niro - Al Pacino). Na tym podobieństwa się nie kończą, jednak przez umiejscowienie akcji w latach 30. ubiegłego wieku nie są one tak widoczne, jak mogłoby się z początku wydawać.
„Wrogowie publiczni” różnią się od „Gorączki” przede wszystkim w jednym aspekcie. Tym razem Mann skupił się niemal w całości na ukazaniu tylko jednej strony owego pojedynku bandyty i gliniarza. Obraz od początku do końca koncentruje się na postaci Dillingera, pozwalając widzowi całkiem dobrze go poznać, jako mężczyznę inteligentnego, zabawnego, z zasadami. Reżyser kreuje go na bohatera pozytywnego, pozwala polubić Dilligera, a zarazem wzbudza współczucie dla tej postaci. Można wręcz rzec, że utrwala bohaterski wizerunek Dillingera, zbudowany niegdyś przez media. Nie pozostawia tym samym miejsca dla własnego osądu widza, co znakomicie dwa lata temu uczynił Andrew Dominik w „Zabójstwie Jesse'ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda”. Nie należy bowiem zapominać, że bohater filmu był w rzeczywistości prawdziwym kryminalistą, a w napadach z jego udziałem ginęli niewinni ludzie. Jego moralność kreowana we „Wrogach publicznych” może więc budzić spore wątpliwości. Postać ścigającego go Melvina Purvisa została z kolei potraktowana zdecydowanie po macoszemu. O agencie nie dowiadujemy się niczego, oprócz tego, że schwytanie Dillingera postawił sobie za punkt honoru.
Takie poprowadzenie fabuły, w aktorskim pojedynku Depp - Bale stawia tego drugiego na straconej pozycji. Aktor znany z roli Batmana odpracował po prostu swoje, zostawiając miejsce do popisu Deppowi. Ten z kolei może dopisać na swoje konto kolejną dobrą rolę, choć na pewno nie jedną z najlepszych w swoim dorobku - brak jej takiej wyrazistości, jaką miał choćby Jack Sparrow z „Piratów z Karaibów” czy demoniczny golibroda „Sweeney Todd”. Bardzo dobrze spisał się za to drugi plan, z którego wyróżnić należy przede wszystkim Marion Cotillard, Billy'ego Crudupa i Stephena Grahama.
„Wrogowie publiczni” nadrabiają stroną realizacyjną, choć przyjęty sposób kręcenia na pewno nie wszystkim przypadnie do gustu. Mann zdecydował się na dynamiczne ujęcia, kręcone z ręki, co momentami wywołuje efekt przywodzący na myśl obraz dokumentalny bądź telewizyjny reportaż. Mimo tego zdjęcia prezentują się naprawdę bardzo dobrze, a sceny strzelanin, głównie tej w motelu Little Bohemia, wręcz znakomicie. Nie powinno to jednak nikogo dziwić, gdyż za zdjęcia odpowiedzialny jest Dante Spinotti, który wraz z Mannem stworzył we wspomnianej już kilkakrotnie „Gorączce”, jedną z najlepszych scen strzelaniny w historii kina. Świetnie zbudowany został również klimat lat 30., poczynając od kostiumów, na scenografiach wiernie oddających urok tamtej epoki kończąc. Nie zabrakło również, a jakże, wątku romantycznego, choć na szczęście nie został on przesadnie wyeksponowany.
Podsumowując, „Wrogowie publiczni” to kawał dobrego kina gangsterskiego, choć nie pozbawionego kilku, różnego kalibru wad. Ale pomimo tego, że niektóre z nich wyraźnie rzucają się w oczy, film Manna ogląda się po prostu bardzo dobrze, co chyba jest wystarczającym powodem, aby wybrać się do kina. Zresztą warto to zrobić dla samego, znakomitego finału, który wieńczy ten i tak bardzo udany, w mojej opinii, film.