Miniatura plakatu filmu 2012

2012

2009 | USA, Kanada | Akcja, Dramat, Sci-fi, Thriller | 158 min

Dwieście procent Emmericha w Emmerichu

Michał Ćwikła | 20-11-2009

Naprawdę efektowny. Tyle dobrego można powiedzieć o nowym filmie Rolanda Emmericha. Do rozmachu w swoich produkcjach Niemiec zdążył nas już jednak przyzwyczaić, a poza tą efektownością „2012” nie oferuje nic więcej, nie licząc całego koszyka wad. Film jest wtórny, nieznośnie patetyczny, mocno przesadzony i zdecydowanie za długi. A wydawało się, że poziom niżej niż przy „10.000 BC” Emmerich już zejść nie może...

Efektowny. Niewątpliwie na początek końca świata w „2012” patrzy się przyjemnie. Pękająca skorupa ziemska, walące się budynki, wybuch wulkanu czy w końcu ogromne tsunami są bardzo dopracowane, nie rażą sztucznością i zaskakują rozmachem. Pytanie jednak, ile można? Już kilkukrotne obejrzenie zwiastuna filmu, w którym co lepsze fragmenty zostały pokazane, mogło nużyć, a w pełnej wersji obrazu to samo obserwujemy przez prawie trzy godziny. Główny wątek fabularny, który powinien nieco równoważyć ten wizualny przepych, prezentuje się niestety fatalnie, o czym za chwilę.

Wtórny. Do bólu. Emmerich na tle rozsypującego się świata przedstawia nam sztandarową historyjkę o pisarzu, który przez zbyt duże oddanie swojej pracy stracił żonę i dwójkę dzieci. W obliczu globalnej katastrofy cała piątka (nie mogło bowiem zabraknąć postaci nowego narzeczonego kobiety) brata się ze sobą w ckliwych i pełnych sztucznej dramaturgii scenach. Może to tylko moje skojarzenie, ale cała ta historia wydawała mi się żywcem wyjęta z „Wojny światów” Stevena Spielberga, a i w innych dziełach bez problemu można by doszukać się podobnego schematu.

Nieznośnie patetyczny. Jeśli ktoś uważa, że „Dzień Niepodległości” albo „Pojutrze” były filmami przesiąkniętymi patosem, koniecznie powinien wybrać się na „2012” aby zweryfikować swoją definicję tego zjawiska. Poprzednie dzieła reżysera, w obliczu najnowszego, wydają się jedynie wstępem do ukazania prawdziwego heroizmu narodu amerykańskiego i jego prezydenta. Gdy ten ostatni, przedstawiony ponownie niczym rycerz w lśniącej zbroi, wygłasza swoje ostatnie orędzie do narodu, aż chce się rzucić wszystko i popędzić pod Biały Dom pomachać chorągiewką w barwach amerykańskiej flagi. Najgorsze jest jednak to, że Emmerich po raz kolejny pokazuje świat w czarno-białych barwach. Bohaterowie podzieleni są na złych i dobrych, nie ma tu miejsca na błędne decyzje czy głębsze moralne dylematy. Wszystko wyłożone jest jak na tacy. Do tej całej podniosłej atmosfery jak pięść do nosa pasują rzucane od czasu do czasu żenujące żarty, padające przede wszystkim z ust rosyjskiego miliardera i jego przygłupiej kochanki.

Mocno przesadzony. Do tego, że w filmach bomby są rozbrajane zawsze na sekundę przed eksplozją, chyba każdy zdążył się już przyzwyczaić, a u Emmericha podobne rozwiązania to wręcz cecha charakterystyczna. W „2012” liczba katastrof, którym umykają główny bohater i jego rodzina, przekracza jednak granicę dobrego smaku. Zawsze o włos, zawsze o sekundę. Zawsze w równie idiotyczny sposób. I tak co kilkanaście minut. Są na pewno osoby, które taką wyreżyserowaną dramaturgię lubią, ale chyba każdy, nawet największy miłośnik kina czysto rozrywkowego, ma jakąś górną granicę tolerancji dla ekranowej głupoty.

Za długi. Nie, żebym nie lubił długich filmów, bo i na trzygodzinnych tasiemcach niejednokrotnie bawiłem się znakomicie. W przypadku „2012” dwu i półgodzinny seans okazał się jednak niemałym wyzwaniem, bo z każdą minutą z ekranu wieje coraz większą nudą, a wszystkie wymienione wyżej wady coraz bardziej irytują. Rozpadająca się dosłownie na kawałki Ziemia bawi tylko przez kilka pierwszych ujęć, a pełniąca rolę zapychacza, rozwleczona historia głównego bohatera i jego rodziny woła o pomstę do nieba. Kto wie, być może skrócone do niecałych dwóch godzin „2012” byłoby całkiem przyswajalne.

Emmerich przy pracy nad „2012” wyszedł z założenia, że skoro jego poprzednie dzieła sprzedały się świetnie, nie należy nic zmieniać, a jedynie zintensyfikować to, co było podstawą jego wcześniejszych dokonań. Był patos, katastrofy, rozmach - jest więc jeszcze więcej patosu, jeszcze więcej katastrof i jeszcze większy rozmach. Dwieście procent normy. Jak mówi jednak stare przysłowie - co za dużo to niezdrowo. „2012” to film przeznaczony tylko dla zagorzałych fanów niemieckiego reżysera, resztę przed wizytą w kinie ostrzegam, tak jak Majowie ostrzegali nas przed końcem świata.

Reżyseria
Dystrybutor
United International Pictures Sp. z o.o.
Premiera
11-11-2009 (Polska)
13-11-2009 (Świat)
Inne tytuły
Farewell Atlantis
3,0
Ocena filmu
głosów: 22
Twoja ocena
chcę zobaczyć
0 osób chce go zobaczyć
dodaj do ulubionych
0 osób lubi ten film
obserwuj
0 osób obserwuje ten tytuł
dodaj do filmoteki
0 osób ma ten film u siebie

dodaj komentarz

Możesz pisać komentarze ze swojego konta - zalogować się?

redakcja strony

arcio
vaultdweller
swomma
pio9a
kaskader
Mikez
Radosław Sztaba