Miniatura plakatu filmu Beats of Freedom - Zew wolności

Beats of Freedom - Zew wolności

2010 | Polska | Dokumentalny, Muzyczny | 73 min

Zanudzić rockiem

Ula Jagodzinska | 16-03-2010

„Beats of Freedom” mógłby być filmem ważnym, pouczającym, ukazującym historię Polski, przemiany w mentalności ludzkiej. Mógłby być zobrazowaniem badań, pracy naukowej pod tytułem: „O wpływie rocka na jednostkę ludzką w latach 60.,70.,80. i 90.”. Mógłby być nudny, ale nieść ze sobą dawkę wiedzy, wartość intelektualną, nie zawężoną do podania daty rozpoczęcia stanu wojennego. Z drugiej strony mógłby być oryginalnym spojrzeniem na temat symbiozy muzyki i przemian społecznych, świeżym, bez dydaktyzmu, kształtującym, pobudzającym wyobraźnię. Mógłby uświadamiać kwestie ważne dla Grzegorza Markowskiego, Krzysztofa Skiby czy Wojciecha Ciechowskiego, wtedy gdy tworzyli swe utwory. Taki mógłby być film „Beats of Freedom”. A jest po prostu nijaki.

„Zew wolności” miał być nie tylko filmem o przemianach ustrojowych w Polsce, który można by serwować uczniom w liceum na lekcjach historii, z braku lepszych pomysłów zainteresowania młodzieży. Miał być czymś więcej niż lekką rozrywką, kompilacją muzyki rockowej, „Top 10” polskiego rocka. Miał łączyć przyjemne z pożytecznym, uczyć bawiąc, bawić ucząc. Wszystko to bardzo szczytne cele i założenia, ale zabrakło tu najważniejszego: pomysłu.

Mamy postacie, które zapisały się w historii rocka. Mamy muzyków z zespołów: Kryzys, Republika, Kult, Maanam. Mamy ich wypowiedzi i - co najważniejsze - muzykę. To jednak część filmu, która broni się sama i nie jest to na pewno zasługa twórców. Równocześnie mamy podany zarys przemian polityczno-społecznych, wyświechtane nagrania, które każdy z nas widział już setki razy, powtórkę z historii na etapie szkoły podstawowej. Rozbudowano także w filmie wątek festiwalu w Jarocinie czy Marka Niedźwieckiego i tworzonej przez niego listy przebojów. I te akurat tematy nie nużą, choć żeby być szczerym, tylko z subiektywnych pobudek: sentymentalnego podejścia autorki do Przystanku Woodstock i wielkiego szacunku dla pana Niedźwieckiego.

Radzę więc raczej zainwestowanie w płytę z dobrą muzyką rockową albo udanie się na koncert jednego z występujących w filmie zespołów. W ten sposób na pewno poczujemy siłę muzyki, sami odczytamy „co autor miał na myśli”, pisząc słowa utworu. Bo po obejrzeniu „Beats oof Freedom” praktycznie jedyną rzeczą, która pozostaje w pamięci (dzięki materiałom archiwalnym z koncertów), jest to, że Krzysztof Skiba miał kiedyś dużo bujniejszą fryzurę. A to chyba nieco za mało.

4,3
Ocena filmu
głosów: 3
Twoja ocena
chcę zobaczyć
0 osób chce go zobaczyć
dodaj do ulubionych
0 osób lubi ten film
obserwuj
0 osób obserwuje ten tytuł
dodaj do filmoteki
0 osób ma ten film u siebie

dodaj komentarz

Możesz pisać komentarze ze swojego konta - zalogować się?

redakcja strony

Mariusz Kłos
Radosław Sztaba