Miniatura plakatu filmu Miasto gniewu

Miasto gniewu

Crash

2004 | USA, Niemcy | Kryminał, Dramat | 113 min

Film, który pokonał „Tajemnicę Brokeback Mountain”

Sylwia Nowak | 19-09-2010

5 marca 2006 roku w Kodak Theatre w Los Angeles w trakcie 78. ceremonii rozdania Oscarów, na scenie pojawiła się żywa legenda kina, Jack Nicholson. To właśnie on miał wręczyć statuetkę zwycięzcy w kategorii najlepszy film. W trakcie ogłoszenia wyników aktor nie krył zdziwienia. Po ogłoszeniu werdyktu w szoku był także cały filmowy świat. Przed wielka galą zadawano tylko jedno pytanie: czy Amerykańska Akademia będzie miała na tyle odwagi, aby przyznać Oscara obrazowi „Tajemnica Brokeback Mountain”. Nikt nie zastanowił się, co będzie, gdy tej odwagi zabraknie. Najlepszym filmem zostało „Miasto gniewu”, a nie kontrowersyjny faworyt wyreżyserowany przez Anga Lee.


„Miasto gniewu” to historia kilkorga nieznajomych sobie mieszkańców Los Angeles, różnego pochodzenia, różnego wyznania, różnego koloru skóry, różnego statusu społecznego, których losy splatają się na krótkie chwile. Każde takie wydarzenie odciśnie bolesny i trwały ślad w ich życiu. Debiut reżyserski jednego z najbardziej cenionych amerykańskich scenarzystów Paula Haggisa („Za wszelką cenę”, „Sztandar chwały”, „Listy z Iwo Jimy”) to opowieść dotykająca trudnego, bolesnego i niestety trwałego problemu, z jakim borykają się Stany Zjednoczone. To znaczy rasizmu, wielokulturowości, wszechobecnych stereotypów, na których zbudowano legendę amerykańskiego snu.


„Miasto gniewu” jak na produkcję zza oceanu to film, który za bardzo nie przejmuje się poprawnością polityczną. Żaden z wielu bohaterów „Miasta gniewu” nie jest postacią krystalicznie czystą. Wszyscy są ułomni, niekompletni, zagubieni. Każdy z nich jest uprzedzony wobec drugiego człowieka. Każdy z nich żyje w świecie stereotypów narzuconych przez społeczeństwo, nie starając się ich przełamywać, a swoim postępowaniem tylko je umacnia (świetna scena, gdy jeden z dwóch ciemnoskórych bohaterów stwierdza, że „biali” widzą ich tylko jako przestępców, a po chwili wyciąga broń i napada - nie inaczej - białe małżeństwo). Wszyscy z nich pragną bliskości z drugim człowiekiem, zaufania i życzliwości. Jednakże żadne nie jest w stanie być oparciem dla drugiej osoby. Mieszkańców Los Angeles paraliżują trudne do określenia strach, złość i tytułowy gniew. Niezdefiniowane uczucia najlepiej przelać na innych, którzy różnią się od nas choć trochę, czy to kolorem skóry czy pochodzeniem. I tak pętla nienawiści nakręca się cały czas w tyglu kulturowym, jakim jest Miasto Aniołów.


Bohaterowie Paula Haggisa są niejednoznaczni. Są niby ci źli i ci dobrzy, ale z każdą minutą trwania filmu bezpieczny podział na biało-czarny świat przestaje istnieć i musimy dostrzec, ile na świecie kryje się odcieni szarości, często trudnych do zdefiniowania. Są ludzie, którzy przez całe życie kierując się zasadami moralnymi w chwili załamania czy niebezpieczeństwa zawodzą. Są też tacy, których zrzuconych przez społeczeństwo czy przez samych siebie na margines społeczny lub moralny w krytycznych sytuacjach stać na bezinteresowny odruch człowieczeństwa.


Ten mocny przekaz połączony z dobrym warsztatem filmowym może się podobać. Sprawnie nakreślony scenariusz i perfekcyjny, płynny montaż łączący osiem historii w jedną (w tych kategoriach także obraz otrzymał nagrody Amerykańskiej Akademii) sprawiają, że prawie dwugodzinny film nie ma żadnych dłużyzn, a seans mija błyskawicznie. Oczywiście twórcom nie udało się uniknąć potknięć. „Miasto gniewu” pozostaje nadal filmem hollywoodzkim. Niektóre sceny (zwłaszcza dwie sceny „ratunkowe”) zostały przeładowane patetyzmem i widowiskowością, mając za zadanie wycisnąć z widza jak najwięcej łez. Jednakże czy właśnie nie na to czeka widz? Hollywoodzkie są także nazwiska aktorów wcielających się w główne role, jak Sandra Bullock, Don Cheadle, Brendan Fraser, Terrence Howard, Ryan Phillippe. Ale w filmie twórcy scenariusza do „Za wszelką cenę” nie ma miejsca na bycie gwiazdą. Każdy z aktorów jest tak samo ważną częścią opowiedzianej historii - tak samo ważnym trybikiem w samonakręcającej się maszynie gniewu. Niemniej jednak na szczególną uwagę zasługują kreacje Matta Dillona, jako funkcjonariusza policji oraz Ludacrisa w roli Anthony’ego. Niejednoznaczne, dyskusyjne, zapadające w pamięć. 


„Miasto gniewu” to prawie kompletny film. Gdyby powstał kilka lat później, patrząc na obecną kondycję kinematografii światowej, bez wątpienia byłby murowanym kandydatem do wszelakich nagród filmowych. Jednakże pech chciał, że o Oscara walczył w roku, w którym kino sięgnęło swoich wyżyn. I chociaż zwyciężył to już na zawsze pozostanie tylko tym filmem, który wygrał z „Tajemnicą Brokeback Mountain”. Film Anga Lee to arcydzieło filmowe, jeden z najpiękniejszych i najważniejszych filmów w historii kinematografii. To sztuka przez duże S, która nie musi być nagrodzona, by być doceniona i pamiętana. Uniwersalna, a przez to także ponadczasowa. „Miasto gniewu” nie posiada takiej siły, ale nie można odebrać mu miana bardzo dobrego obrazu kinowego.

Reżyseria
Dystrybutor
Premiera
22-07-2005 (Polska)
10-09-2004 (Świat)
4,2
Ocena filmu
głosów: 44
Twoja ocena
chcę zobaczyć
0 osób chce go zobaczyć
dodaj do ulubionych
0 osób lubi ten film
obserwuj
0 osób obserwuje ten tytuł
dodaj do filmoteki
0 osób ma ten film u siebie

dodaj komentarz

Możesz pisać komentarze ze swojego konta - zalogować się?

redakcja strony

Przemo
mrsoze
vaultdweller
Kucharz
rdk