Xavier Dolana to bez wątpienia nowa gwiazda światowego kina. Wszedł na salony z podniesioną głową i promiennym uśmiechem, wygadany, elokwentny i nienagannie ubrany. Do tego skandalicznie młody. Kilka miesięcy temu zachwycaliśmy się jego „Wyśnionymi miłościami”, teraz możemy rozkoszować się debiutem „Zabiłem moją matkę”, dziełem zaskakująco dojrzałym, inteligentnym i w przewrotny sposób zabawnym.
Główny bohater filmu, grany przez samego Dolana, to postać w pewnym sensie tragikomiczna. Bawią nas histeryczne napady 16-letniego Huberta, ale i przeraża jego narcyzm i rozbestwienie. Już od pierwszej sceny, kiedy kłóci się z matką w samochodzie, mamy ochotę potrząsnąć nim i przemówić mu do rozsądku. Ale potem w tajemniczy sposób zaczynamy go na jakimś poziomie rozumieć. Chantal, matka chłopaka, to osoba samotna i cierpiąca z powodu odtrącenia syna, ale też bardzo irytująca i trudna. Przez cały film toczą nieustanną wojnę, w której bitwa zamienia się w rozejm, a sytuacja pokojowa znów przeobraża się w walkę. Konflikty toczą się na wielu poziomach, od najprostszych codziennych sytuacji, np. przy jedzeniu lub słuchaniu radia w samochodzie, do otwartej niespodziewanej dyskusji o homoseksualizmie Huberta, o którym Chantal dowiaduje się od osoby trzeciej.
„Zabiłem moją matkę” to film bardzo przewrotny i inteligentny zarazem. Warto jeszcze raz podkreślić, że to debiut i to debiut 19-latka, który doświadczenie filmowe wprawdzie miał, ale głównie grając w telewizyjnych produkcjach i reklamach. Ten francuski Kanadyjczyk napisał scenariusz już jako 17-latek i nie ukrywał nigdy, że jest on w dużej mierze autobiograficzny. To co od razu można odczuć oglądając film, to świetny dobór aktorów (z Dolanem na czele – chłopak hipnotyzuje) i kapitalne dialogi. To, jak iskrzy między rozpuszczonym jak dziadowski bicz Hubertem i jego matką-wariatką, graną brawurowo przez Anne Dorval, jest nie do opisania. Boli nas każda krzywda, którą syn wyrządza swojej rodzicielce, ale też nie rozumiemy niektórych decyzji Chantal, które w dużej mierze wynikają z jej bezradności i rezygnacji. Pewne jest tylko to, że choć jest to trudna miłość, to bardzo silna i prawdziwa. Hubert, który nagrywa w tajemnicy w łazience swoją spowiedź, wyznaje, że szczerze matki nienawidzi, ale gdyby coś jej się stało, to rozszarpałby każdego winnego. Chantal natomiast, na pytanie rozwścieczonego syna, którego właśnie posłała do szkoły z internatem: „Co byś zrobiła, gdybym dziś umarł?”, odpowiada cicho: „Umarłabym jutro”, ale odchodzący Hubert już zdaje się tego nie słyszeć.
Dawno nie było w kinie filmu tak naturalnego, ale zarazem mocnego i prawdziwego, który sprawdzałby się na każdym polu i w każdym gatunku. Obojętnie czy potraktujemy „Zabiłem moją matkę” jako film o dojrzewaniu, rodzinnych relacjach czy odkrywaniu własnej seksualności, zapiera dech w piersiach. Gdyby tylko nasi filmowcy decydowali się tylko na takie debiuty, nie tylko ci nastoletni.