Miniatura plakatu filmu Szukając Erica

Szukając Erica

Looking for Eric

2009 | Wielka Brytania, Francja, Włochy, Belgia, Hiszpania | Komedia, Dramat, Sportowy | 116 min

„'66 was a great year for English football... Eric was born”

Sylwia Nowak | 13-01-2011

Jak głosi jedno z haseł reklamowych firmy Nike, które jest jednocześnie tytułem niniejszej recenzji, rok 1966 był łaskawy dla angielskiego futbolu. I nie chodzi tu wcale o zdobycie po raz pierwszy i jak dotąd ostatni przez reprezentację Anglii tytułu najlepszej drużyny globu. W roku 1966 narodził się Mesjasz angielskiego futbolu. Jak na ironię i brytyjskie poczucie humoru przystało Mesjasz okazał się Francuzem. A imię jego Eric Cantona. W ten sposób w latach 90. XX wieku na angielskich stadionach tłum oklaskiwał francuskiego zawodnika, zaś w „zwyczajnym” życiu protestował przeciw budowie tunelu kolejowego pod kanałem La Manche, który miał ułatwić połączenie mglistych Wysp ze nienawidzonym sąsiadem, Francją.


Eric Cantona niespodziewanie zrezygnował z kariery piłkarskiej w 1997 roku. I od razu stał się legendą klubu, w którym grał - Manchesteru United. Symbolem gracza kompletnego. Obecnie Eric Cantona słynie z wygłaszania kontrowersyjnych poglądów anarchistyczno-rewolucjonistycznych. Dodatkowo uwielbiający takich klasyków kina jak Pasolini, Renoir, Fassbinder i ceniący twórczość Oscara Wilde’a i Hermanna Hesse’a, dzieląc swój czas pomiędzy malarstwem i fotografią, Cantona znajduje chwilę, aby spełniać się jako aktor. I wychodzi mu to całkiem nieźle (mocny epizod w „Elizabeth” Shekhara Kapura). Głodny gry (aktorskiej) zgłosił się do Kena Loacha z propozycją stworzenia wspólnego projektu filmowego. Efekt współpracy, obecnie najwybitniejszego (obok Mike’a Leigha) reprezentanta brytyjskiego kina społecznego i Cantony to gorąco przyjęty na festiwalu w Cannes obraz „Szukając Erica”.


Film opowiada historię Erica Bishopa (Steve Evets), mieszkającego w Manchesterze listonosza, samotnego ojca, kibica Manchesteru United i fana geniuszu Cantony. Bohatera poznajemy w momencie załamania nerwowego i ataku strachu w jednym. Nawarstwiające się problemy rodzinne i uczuciowe sprawiają, że Eric próbuje ukoić zszargane nerwy podkradzioną synowi marihuaną. W tych relaksujących momentach w jego pokoju (oklejonym plakatami z wizerunkiem Francuza) pojawia się nie kto inny jak Cantona. Ich szczere, lecz wyimaginowane rozmowy sprawią, że Bishop zacznie dostrzegać prawdziwe życie i realne problemy. Na szczęście z pomocą swego idola łatwiej będzie mu stawić czoła przeciwnościom losu.


Po bardzo dobrym, ale zbyt ideologiczno-moralizatorskim „Wietrze buszującym w jęczmieniu” i słabym „Polaku potrzebnym od zaraz” Loach proponuje nam obraz o lżejszym kalibrze, z dużą dawką inteligentnego humoru, wszelako idealnie wpisujący się w politykę brytyjskiego kina społecznego. W ten sposób reżyser urodzony w Nuneaton kolejny raz przedstawia nam zwykłego, statystycznego Angola, który nie ma wdzięku, czaru i urody hollywoodzkiej gwiazdy, ale przez czas trwania filmu jego powszednie, przyziemne, brytyjskie problemy (wszechobecny podział klasowy, rozpasane bezrobocie, szerząca się przestępczość, komercjalizacja życia, degrengolada instytucji rodziny) stają się dla nas najważniejsze. Taki właśnie jest Steve Evets w roli Erica. Naturalny, z wieloma słabościami, z ubytkami w uzębieniu, ze zmarszczkami i z genialnym, niewymuszonym akcentem sprawia, że postać przez niego kreowana staje się nad wyraz ludzka, realna, na wyciągnięcie ręki. Ta zwykłość, wręcz banalność dramatu, jaką proponuje nam Loach ociera się o geniusz. Na krótki czas życie staje się sztuką, a sztuka życiem.


Tym razem jednak ta sztuka życia przedstawiona przez twórcę „Kes” zabarwiona jest nadzieją i optymizmem. Już na poziomie warstwy wizualnej odnajdziemy na to dowody, choć nadal praca kamery (Barry Ackroyd) przypomina o wyspiarskich tradycjach filmowego dokumentu, to już nasycenie barw jest zaskakująco mocne i intensywne, a zdjęcia nie tworzą atmosfery pułapki na ceglanych, angielskich osiedlach, a ukazują bardziej otwarte, przyjazne przestrzenie. Jednak optymistyczny ton Loach osiąga właśnie głównie za sprawą pojawienia się na ekranie Erica Cantony. Nie jest to film, w którym Francuz pokazuje swoją prawdziwą, nieznaną twarz. Wręcz przeciwnie. On utrwala swój medialny wizerunek - wirtuoza gry, który po strzeleniu gola, z podniesionym kołnierzykiem i wypiętą piersią, rozkładając z dumą i lekką butą ramiona, czeka aż spłynie na niego uznanie i splendor milionów. W „Szukając Erica” Cantona jest symbolem, legendą i iluzją stworzoną przez fana. Wybornie wypada scena, gdy mówi z poważną miną i autoironią w głosie: „Nie jestem człowiekiem. Jestem Cantona”. To właśnie w usta byłego gracza Czerwonych Diabłów wkłada się najistotniejsze kwestie w filmie. Cantona uczy swojego imiennika zasad gry, jaką jest życie. Najważniejsza zasada? Pamiętać, iż jest to gra zespołowa. „Trzeba ufać swoim kolegom. Zawsze. Jeśli nie będziesz, przegracie.” – poucza Cantona. I gdy Bishop zaczyna rozumieć, że przy swoim boku ma wspaniałych, wspierających go przyjaciół, jest z ich pomocą wstanie przeciwstawić się wszystkiemu, nawet tandetnemu, osiedlowemu gangsterowi, a przede wszystkim demonom z przeszłości. „Szukając Erica” to film o potrzebie wspólnoty. O wspólnym przeżywaniu radości i smutków. Tym jest dla Loacha piłka nożna. Metaforą wspólnoty. Ludyczną rozrywką, która kiedyś łączyła jednostki w jedną pulsującą jedność. Choć na chwilę. Jednak teraz ta funkcja została zdławiona przez komercję i ta wyjątkowa forma wspólnego przeżywania (śpiewania, krzyczenia i nawet płakania) stała się rozrywką dla wybranych (bogatych), co skrzętnie odnotowuje Loach w swoim nowym obrazie.


W ten sposób „Szukając Erica” to pozycja obowiązkowa dla miłośników brytyjskiego kina społecznego. Także dla fanów wielkiego Erica Cantony, jak i Manchesteru United oraz piłki nożnej w ogóle. Choć raczej kibice Kanonierów czy Spurs nie będą nucić wraz z bohaterami filmu przyśpiewek o Cantonie oraz nie zachwycą się przedostatnią sceną, gdzie grupa kibiców w czerwonych koszulkach da wycisk schwarzcharakterom, gdyż prawdziwe jest zdanie, które pada w połowie filmu: „Możesz zmienić żonę, poglądy polityczne, nawet religię. Ale nigdy, nigdy, ukochany klub piłkarski.”


A teraz odrobinę prywaty. Muszę szczerze przyznać, czuję niepisaną satysfakcję, że jeden z moich ulubionych reżyserów nakręcił dobry i wartościowy film, gdzie podziwiać można legendę klubu, któremu kibicuję całe swoje świadome, piłkarskie życie, czyli o ironio od roku, w którym Cantona zawiesił piłkarskie buty na kołku. W związku z tym ocena nieznacznie zawyżona (także za filmik po napisach końcowych).
Reżyseria
Dystrybutor
Premiera
18-05-2009 (Festiwal Filmowy w Cannes)
14-01-2011 (Polska)
27-05-2009 (Świat)
5,0
Ocena filmu
głosów: 2
Twoja ocena
chcę zobaczyć
0 osób chce go zobaczyć
dodaj do ulubionych
0 osób lubi ten film
obserwuj
0 osób obserwuje ten tytuł
dodaj do filmoteki
0 osób ma ten film u siebie

dodaj komentarz

Możesz pisać komentarze ze swojego konta - zalogować się?

redakcja strony

arcio
vaultdweller
Mikez
Radosław Sztaba