Weekendowa Filmosfera #102
Sylwia Nowak-Gorgoń | 2022-04-01Źródło: Filmosfera
Pogoda za oknem postanowiła nam urządzić niezapomniany Prima Aprillis. Początek kwietnia można uznać oficjalnie za powrót zimy. Mróz, plucha, śnieg i deszcz sprawiają, że najbardziej racjonalną (i najprzyjemniejszą) opcją spędzenia weekendu jest kanapa, koc, popcorn, ciepłe kakao i dobry film. Poniżej nasze propozycje filmowe dostępne online, które mogą Wam umilić nadchodzący weekend.
Refleksyjny piątek z „Na rauszu” (2020), reż. Thomas Vinterberg [#CANAL+, #CHILI, #CINEMAN]
Zeszłoroczny zdobywca Oscara dla Najlepszego filmu międzynarodowego, „Na rauszu”, to film, który w niekonwencjonalny sposób opowiada o prozie życia, marazmie, w końcu o świadomości bezpowrotnej utraty młodzieńczego wigoru. W rolach głównych widzimy czterech nauczycieli – a to chyba jedna z najbardziej sfrustrowanych grup zawodowych. Ciężko jest pogodzić się z własnym starzeniem się, gdy każdego dnia, w kontraście, widzi się cieszącą się życiem, swobodną i pełną energii młodzież. Martin (Mads Mikkelsen), Tommy (Thomas Bo Larsen), Nikolaj (Magnus Millang) i Peter (Lars Ranthe) postanawiają wypróbować zainspirowaną pewną teorią metodę, która pozwoli im stać się bardziej spontanicznymi, odważnymi i kreatywnymi, zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym. Tym magicznym antidotum na życiową beznadzieję ma być nic innego jak picie codziennie niewielkiej ilości alkoholu, tak aby utrzymać stały poziom promili we krwi. Przyjaciele rozpoczynają eksperyment nie przypuszczając, jak różne skutki dla każdego z nich będzie mieć testowanie tej kontrowersyjnej metody. Oscar dla filmu jak najbardziej zasłużony. Filmów takich jak „Na rauszu”, w których nie wszystko jest oczywiste i podane na tacy, przedstawiona historia nie jest czarno-biała, a przez to i nie jest oderwana od rzeczywistości, wciąż jest za mało. Zmuszenie widza do refleksji bez zbędnego moralizatorstwa to sztuka. W „Na rauszu” udało się to Vinterbergowi mistrzowsko. A Mads Mikkelsen jak zawsze jest wyśmienity. Katarzyna Piechuta
Refleksyjny piątek z „Na rauszu” (2020), reż. Thomas Vinterberg [#CANAL+, #CHILI, #CINEMAN]
Zeszłoroczny zdobywca Oscara dla Najlepszego filmu międzynarodowego, „Na rauszu”, to film, który w niekonwencjonalny sposób opowiada o prozie życia, marazmie, w końcu o świadomości bezpowrotnej utraty młodzieńczego wigoru. W rolach głównych widzimy czterech nauczycieli – a to chyba jedna z najbardziej sfrustrowanych grup zawodowych. Ciężko jest pogodzić się z własnym starzeniem się, gdy każdego dnia, w kontraście, widzi się cieszącą się życiem, swobodną i pełną energii młodzież. Martin (Mads Mikkelsen), Tommy (Thomas Bo Larsen), Nikolaj (Magnus Millang) i Peter (Lars Ranthe) postanawiają wypróbować zainspirowaną pewną teorią metodę, która pozwoli im stać się bardziej spontanicznymi, odważnymi i kreatywnymi, zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym. Tym magicznym antidotum na życiową beznadzieję ma być nic innego jak picie codziennie niewielkiej ilości alkoholu, tak aby utrzymać stały poziom promili we krwi. Przyjaciele rozpoczynają eksperyment nie przypuszczając, jak różne skutki dla każdego z nich będzie mieć testowanie tej kontrowersyjnej metody. Oscar dla filmu jak najbardziej zasłużony. Filmów takich jak „Na rauszu”, w których nie wszystko jest oczywiste i podane na tacy, przedstawiona historia nie jest czarno-biała, a przez to i nie jest oderwana od rzeczywistości, wciąż jest za mało. Zmuszenie widza do refleksji bez zbędnego moralizatorstwa to sztuka. W „Na rauszu” udało się to Vinterbergowi mistrzowsko. A Mads Mikkelsen jak zawsze jest wyśmienity. Katarzyna Piechuta
Widowiskowa sobota z „Diuną” (2021), reż. Dennis Villeneuve [#HBOMAX]
Długo wyczekiwany film. Ekranizacji znakomitej, kultowej książki Franka Herberta wydanej w roku 1965 roku. Książki, która zmieniła oblicze powieściowego gatunku science-fiction. Tym razem, trudnej do przełożenia na język filmowy historii rodu Atrydów, którzy przybywają na Diunę, aby zarządzać wydobyciem najcenniejszej substancji we wszechświecie, podjął się nie kto inny jak piekielnie zdolny Dennis Villeneuve („Sicario”, „Pogorzelisko”, „Labirynt”, „Blade Runner 2049”). Według mnie w filmach Kanadyjczyka zawsze tętni podskórnie niezwykłe napięcie, które sprawia, że seans ogląda się bez wytchnienia i z lekkim drżeniem rąk. Tak też jest w trakcie seansu „Diuny”. Majestatyczne, oszałamiające widowisko. Producenci określili „Diunę” wizualno-muzycznym arcydziełem. I nie ma w tym stwierdzeniu krzty fałszu. Sześć statuetek Oscarów tylko to potwierdza. Majstersztyk melanżu zdjęć i muzyki, który sprawia, że tętno podnosi się z każdym taktem i ujęciem. Poza tym „Diuna” to też porządne aktorstwo. Znane nazwiska nie zawodzą (Timothée Chalamet, Josh Brolin, Oscar Isaac, Stellan Skarsgård , Rebeca Ferguson, Zendaya). Pozycja obowiązkowa. Polecam. Sylwia Nowak-Gorgoń
Kto miał okazję obejrzeć już kilka filmów w Rolanda Emmericha ten wie, czego można spodziewać się po kolejnych. Mnóstwo efektów specjalnych, wybuchy, zniszczenia, klęski żywiołowe – słowem, wszystkie możliwe katastrofy, jakie można na ludzkość sprowadzić. Nie inaczej jest w przypadku „Świata w płomieniach”. Choć tu zakres katastrof jest nieco mniejszy, film nie ustępuje poprzednim dziełom reżysera pod względem widowiskowości i tempa akcji. Główny bohater filmu to policjant John Cale (Channing Tatum), który marzy o pracy w służbach specjalnych i ochronie prezydenta Jamesa Sawyera (Jamie Foxx). Dowiaduje się jednak, że nie otrzyma tej posady. Gdy zabiera córkę na wycieczkę do Białego Domu, akurat w tym czasie budynek zostaje przejęty przez uzbrojoną grupę paramilitarną. Rząd pogrąża się w chaosie, a Cale staje przed koniecznością ratowania życia swojej córki, prezydenta oraz losów Stanów Zjednoczonych. „Świat w płomieniach” to wciągający film z porządną dawką sensacyjnej rozrywki. Pozytywnie zaskakuje w filmie Channing Tatum, któremu udało się, jak na jego możliwości, wykreować na ekranie całkiem przekonującą i sympatyczną w odbiorze relację z córką. Jak to jednak u Emmericha bywa, cała ta widowiskowa historia skąpana jest w sosie proamerykańskiej propagandy i poprawności politycznej. Na ten aspekt radzę jednak przymknąć oko i potraktować „Świat w płomieniach” wyłącznie w kategoriach rozrywkowych – wówczas można liczyć na 2 godziny całkiem niezłego, typowo hollywoodzkiego kina akcji. Katarzyna Piechuta