Tele-Hity Filmosfery
Katarzyna Piechuta | 2013-05-24Źródło: Filmosfera
Niedziela (26.05), TVP 1, 21:20
Oświadczyny po irlandzku (2010)
Produkcja: USA
Reżyseria: Anand Tucker
Obsada: Amy Adams, Matthew Goode, Adam Scott
Opis: Amerykanka z Bostonu, Anna, ma zamiar dotrzeć do Dublina, aby w „Leap Day”, czyli 29 lutego w roku przestępnym, oświadczyć się swojemu chłopakowi, kardiologowi Jeremy’emu. Zgodnie bowiem ze starą irlandzką tradycją, jeśli tego dnia kobieta oświadczy się swojemu wybrankowi, musi on powiedzieć „tak”. Niestety, fatalna pogoda krzyżuje plany Anny. Zdeterminowana dziewczyna chce jednak dotrzeć do swojego chłopaka z oświadczynami, zanim skończy się dzień. Czeka ją więc przeprawa przez pół kraju. Pomaga jej przypadkowo poznany barman, Declan. Początkowo, ta wyjątkowo niedobrana z pozoru para się nie znosi. Annę i Declana różni pochodzenie i temperament – ale w miarę trwania podróży emocje między nimi całkowicie się zmieniają…
Rekomendacja Filmosfery: Ze względu na ogromną eksploatację tego gatunku, trudno jest obecnie stworzyć dobrą komedię romantyczną. Główny problem stanowi fabuła – często mocno naciągana i wtórna wobec wcześniejszych komedii romantycznych, przez co czasem ciężko odróżnić jeden film od drugiego. „Oświadczyny po irlandzku” to lekka i łatwa w odbiorze komedyjka, ale jej atutem jest oryginalna historia oraz cudne plenery. Akcja filmu toczy się głównie w Irlandii, która urzeka swoim pięknem i wręcz zapiera dech w piersiach malowniczymi widokami. Dobre wrażenie sprawia też dwójka głównych bohaterów, tworząca na ekranie zgraną parę. Choć „Oświadczyny po irlandzku” to nic więcej niż relaksujący film na wieczór, to zapewne niejeden widz po obejrzeniu go zechce odwiedzić kraj zielonej koniczyny. Tymczasem, przynajmniej na czas seansu, można się poczuć, jakby już się tam było.
Rekomendacja Filmosfery: Ze względu na ogromną eksploatację tego gatunku, trudno jest obecnie stworzyć dobrą komedię romantyczną. Główny problem stanowi fabuła – często mocno naciągana i wtórna wobec wcześniejszych komedii romantycznych, przez co czasem ciężko odróżnić jeden film od drugiego. „Oświadczyny po irlandzku” to lekka i łatwa w odbiorze komedyjka, ale jej atutem jest oryginalna historia oraz cudne plenery. Akcja filmu toczy się głównie w Irlandii, która urzeka swoim pięknem i wręcz zapiera dech w piersiach malowniczymi widokami. Dobre wrażenie sprawia też dwójka głównych bohaterów, tworząca na ekranie zgraną parę. Choć „Oświadczyny po irlandzku” to nic więcej niż relaksujący film na wieczór, to zapewne niejeden widz po obejrzeniu go zechce odwiedzić kraj zielonej koniczyny. Tymczasem, przynajmniej na czas seansu, można się poczuć, jakby już się tam było.
Wtorek (28.05), TVP 1, 21:20
Duchy Goi (2006)
Produkcja: Hiszpania, USA
Reżyseria: Milos Forman
Obsada: Javier Bardem, Stellan Skarsgård, Natalie Portman, Randy Quaid
Opis: Przełom XVIII i XIX wieku w Hiszpanii. Podczas gdy hiszpańska Święta Inkwizycja umacnia swoją pozycję i zaostrza walkę z heretykami i wyznawcami liberalnej myśli oświeceniowej, we Francji wybucha rewolucja, a kilka lat później do Hiszpanii wkracza Napoleon pod sztandarami Wielkiej Rewolucji Francuskiej i wyzwolenia ludu z ucisku monarchii i Kościoła. Okupant jednak, zamiast wyzwolenia i wolności, przynosi tylko okrucieństwo i prześladowania. Niedługo potem angielski generał Wellington na czele potężnej armii przegania Francuzów, po czym następuje przywrócenie monarchii oraz... Inkwizycji. Na tle tych burzliwych wydarzeń śledzimy losy ojca Lorenzo, zagadkowego członka Świętego Oficjum, zafascynowanego młodziutką muzą Goi - Ines, która na skutek fałszywego oskarżenia o herezję uwięziona zostaje w lochach Świętej Inkwizycji. Obserwatorem i katalizatorem zdarzeń jest Francisco Goya, nadworny malarz królewski, który żyjąc z portretowania wpływowych ludzi, "po godzinach" z pasją uwiecznia zwyrodnienia Inkwizycji, okrucieństwa wojen, barbarzyństwo i głupotę ludzką.
Rekomendacja Filmosfery: „Duchy Goi” to ostatni jak do tej pory film nakręcony przez słynnego reżysera Milosa Formana. Choć jest nieco gorszy od paru poprzednich obrazów tegi reżysera, stanowczo nie można o nim powiedzieć, że jest zły (bo w końcu który film wygrałby w porównaniu z takimi klasykami jak „Lot nad kukułczym gniazdem”, „Amadeusz” czy „Hair”?). Film stanowi ciekawe studium działalności hiszpańskiej Świętej Inkwizycji: możemy na własne oczy zobaczyć, jakie brutalne metody stosowała ona w celu wydobycia „prawdy” od przesłuchiwanych osób. Nietrudno dopatrzeć się tutaj metaforycznego nawiązania do sytuacji, jaka miała miejsce w socjalistycznej Czechosłowacji w czasach, gdy Forman jeszcze tam mieszkał. „Duchy Goi” to film brutalny i mroczny, ale akcja jest tak wciągająca, że ogląda się go jednym tchem. Na uwagę zasługują kreacje aktorskie Javiera Bardema i Natalie Portman. Obojgu aktorom udało się tu stworzyć niezapomniane role i zarazem jedne z ciekawszych w ich dorobku artystycznym. Polecam „Duchy Goi” miłośnikom filmów kostiumowych, entuzjastom dzieł Milosa Formana oraz fanom talentu aktorskiego Javiera Bardema i Natalie Portman – każdym znajdzie w tym filmie coś dla siebie.
Rekomendacja Filmosfery: „Duchy Goi” to ostatni jak do tej pory film nakręcony przez słynnego reżysera Milosa Formana. Choć jest nieco gorszy od paru poprzednich obrazów tegi reżysera, stanowczo nie można o nim powiedzieć, że jest zły (bo w końcu który film wygrałby w porównaniu z takimi klasykami jak „Lot nad kukułczym gniazdem”, „Amadeusz” czy „Hair”?). Film stanowi ciekawe studium działalności hiszpańskiej Świętej Inkwizycji: możemy na własne oczy zobaczyć, jakie brutalne metody stosowała ona w celu wydobycia „prawdy” od przesłuchiwanych osób. Nietrudno dopatrzeć się tutaj metaforycznego nawiązania do sytuacji, jaka miała miejsce w socjalistycznej Czechosłowacji w czasach, gdy Forman jeszcze tam mieszkał. „Duchy Goi” to film brutalny i mroczny, ale akcja jest tak wciągająca, że ogląda się go jednym tchem. Na uwagę zasługują kreacje aktorskie Javiera Bardema i Natalie Portman. Obojgu aktorom udało się tu stworzyć niezapomniane role i zarazem jedne z ciekawszych w ich dorobku artystycznym. Polecam „Duchy Goi” miłośnikom filmów kostiumowych, entuzjastom dzieł Milosa Formana oraz fanom talentu aktorskiego Javiera Bardema i Natalie Portman – każdym znajdzie w tym filmie coś dla siebie.
Środa (29.05), TVN 7, 20:00
Droga do szczęścia (2008)
Produkcja: USA, Wielka Brytania
Reżyseria: Sam Mendes
Obsada: Kate Winslet, Leonardo DiCaprio, Kathy Bates
Opis: Film zrealizowany na podstawie książki Richarda Yatesa. April i Frank Wheeler to młode małżeństwo mieszkające z dwójką dzieci na przedmieściach Connecticut w połowie lat 50-tych. Oboje skutecznie maskują frustrację spowodowaną niemożnością spełnienia się zarówno w związku jak i karierze zawodowej. Frank ugrzązł w dobrze płatnej, ale nudnej pracy biurowej, gospodyni domowa, April, ciągle opłakuje stojącą kiedyś przed nią szansę na zrobienie kariery aktorskiej. Nie mogąc znieść przeciętności, jaka ich otacza, decydują się wyjechać do Francji, gdzie będą w stanie rozwijać swoją wrażliwość artystyczną wolni od konsumpcyjnych wymagań kapitalistycznej Ameryki. Kiedy jednak ich związek zamienia się w nieskończone pasmo sprzeczek, zazdrości i wzajemnych oskarżeń, ich podróż oraz marzenia o samospełnieniu stają w obliczu zagrożenia
Rekomendacja Filmosfery: „Droga do szczęścia” to film, o którym dużo się mówiło. Komentowano fakt, iż Sam Mendes nakręcił obraz, w którym w głównej roli obsadził swoją żonę Kate Winslet, ale jeszcze szerzej komentowano pojawienie się razem na ekranie Kate Winslet i Leonarda DiCaprio pierwszy raz od czasu „Titanica”. I trzeba przyznać, że jak już w „Titanicu” aktorzy stanowili zgraną parę, tak i w „Drodze do szczęścia” się to nie zmieniło. Doskonale oddali na ekranie targające ich bohaterami emocje, a także coraz bardziej komplikujące się relacje między nimi – ciekawe, czy przyjaźń aktorów prywatnie okazała się w tym przypadku pomocna, czy też raczej utrudniała im pracę. „Droga do szczęścia” to film mądry i doskonale zrealizowany – nie ma w nim miejsca na żadne półśrodki czy niedociągnięcia: wszystkie sceny i dialogi rozpisane zostały w przemyślany sposób. Film pokazuje, jak złudne okazuje się często to, co mogłoby się wydawać szczytem marzeń. Ameryka lat 50-tych, ze swoimi idealnymi domkami na przedmieściach, doskonałymi paniami domu, dobrymi mężami, grzecznymi dziećmi – ta roztaczana w wielu filmach wizja zostaje u Mendesa rozdrobniona w pył. Widzimy, że dla ludzi żyjących w tych realiach świat wcale nie był bezproblemowy. Często ramy „idealnego życia” wyznaczane przez społeczeństwo ograniczały jednostki, które nie mogąc się odnaleźć w tym narzuconym schemacie, dusiły się, przygniatane presją społeczną i poczuciem beznadziei. „Droga do szczęścia” to zdecydowanie jedna z ciekawszych amerykańskich produkcji ostatnich lat.
Rekomendacja Filmosfery: „Droga do szczęścia” to film, o którym dużo się mówiło. Komentowano fakt, iż Sam Mendes nakręcił obraz, w którym w głównej roli obsadził swoją żonę Kate Winslet, ale jeszcze szerzej komentowano pojawienie się razem na ekranie Kate Winslet i Leonarda DiCaprio pierwszy raz od czasu „Titanica”. I trzeba przyznać, że jak już w „Titanicu” aktorzy stanowili zgraną parę, tak i w „Drodze do szczęścia” się to nie zmieniło. Doskonale oddali na ekranie targające ich bohaterami emocje, a także coraz bardziej komplikujące się relacje między nimi – ciekawe, czy przyjaźń aktorów prywatnie okazała się w tym przypadku pomocna, czy też raczej utrudniała im pracę. „Droga do szczęścia” to film mądry i doskonale zrealizowany – nie ma w nim miejsca na żadne półśrodki czy niedociągnięcia: wszystkie sceny i dialogi rozpisane zostały w przemyślany sposób. Film pokazuje, jak złudne okazuje się często to, co mogłoby się wydawać szczytem marzeń. Ameryka lat 50-tych, ze swoimi idealnymi domkami na przedmieściach, doskonałymi paniami domu, dobrymi mężami, grzecznymi dziećmi – ta roztaczana w wielu filmach wizja zostaje u Mendesa rozdrobniona w pył. Widzimy, że dla ludzi żyjących w tych realiach świat wcale nie był bezproblemowy. Często ramy „idealnego życia” wyznaczane przez społeczeństwo ograniczały jednostki, które nie mogąc się odnaleźć w tym narzuconym schemacie, dusiły się, przygniatane presją społeczną i poczuciem beznadziei. „Droga do szczęścia” to zdecydowanie jedna z ciekawszych amerykańskich produkcji ostatnich lat.
Czwartek (30.05), TVP 1, 15:05
Wall-E (2008)
Produkcja: USA
Reżyseria: Andrew Stanton
Obsada: Ben Burtt, Elissa Knight, Jerr Garlin, Fred Willard
Opis: Co się stanie, jeżeli ludzie opuszczą kiedyś Ziemię i pozostanie na niej jedynie mały robot? WALL.E (Wysypiskowy Automat Likwidująco Lewarujący. E-klasa) przez siedemset lat w samotności oczyszcza Ziemię z odpadów pozostawionych przez ludzi. Pewnego dnia na planetę przybywa EVE – nowoczesna, przepiękna, myśląca maszyna. Tego dnia życie WALL.E’ego zupełnie się zmienia i nabiera nowego sensu. Jego podróż przez galaktykę, przyjaźń z EVE, zabawne przygody oraz nowi, niekiedy niezwykli przyjaciele stali się tematem najnowszej komedii Studia Pixar. Twórcą filmu jest reżyser „Gdzie jest Nemo?”.
Rekomendacja Filmosfery: Cieszące się obecnie największą popularnością produkcje animowane to przeważnie filmy komediowe jak „Shrek” czy „Madagaskar”, i jak na razie nie zapowiada się, by popyt na tego rodzaju obrazy miał spaść. Twórcy „Wall-E’ego” zdecydowali się stworzyć inną animację: skierowaną do nieco młodszego odbiorcy, przekazującą mu istotne wartości. Choć ekologiczne, a może nawet egzystencjalne przesłanie filmu dla dorosłego widza może wydawać się zbyt nachalne, to mimo wszystko lepiej, że w ogóle ono jest – nawet w takiej postaci – niż gdyby miało go w ogóle nie być. Takie filmy jak „Wall-E” nie tylko bawią małych widzów, ale i uczą ich przy tym istotnych treści. Dlatego warto pokazać tę animację swoim pociechom. Jednak i dorośli, nawet jeśli „Wall-E” ich nie zachwyci, nie powinni być zawiedzeni: świetna grafika oraz ciekawa, momentami wzruszająca i dająca do myślenia fabuła to niewątpliwe atuty tego filmu. „Wall-E” został nagrodzony Oscarem dla najlepszego długometrażowego filmu animowanego.
Rekomendacja Filmosfery: Cieszące się obecnie największą popularnością produkcje animowane to przeważnie filmy komediowe jak „Shrek” czy „Madagaskar”, i jak na razie nie zapowiada się, by popyt na tego rodzaju obrazy miał spaść. Twórcy „Wall-E’ego” zdecydowali się stworzyć inną animację: skierowaną do nieco młodszego odbiorcy, przekazującą mu istotne wartości. Choć ekologiczne, a może nawet egzystencjalne przesłanie filmu dla dorosłego widza może wydawać się zbyt nachalne, to mimo wszystko lepiej, że w ogóle ono jest – nawet w takiej postaci – niż gdyby miało go w ogóle nie być. Takie filmy jak „Wall-E” nie tylko bawią małych widzów, ale i uczą ich przy tym istotnych treści. Dlatego warto pokazać tę animację swoim pociechom. Jednak i dorośli, nawet jeśli „Wall-E” ich nie zachwyci, nie powinni być zawiedzeni: świetna grafika oraz ciekawa, momentami wzruszająca i dająca do myślenia fabuła to niewątpliwe atuty tego filmu. „Wall-E” został nagrodzony Oscarem dla najlepszego długometrażowego filmu animowanego.
Czwartek (30.05), CBS Europa, 22:00
The Hurt Locker. W pułapce wojny (2008)
Produkcja: USA
Reżyseria: Kathryn Bigelow
Obsada: Jeremy Renner, Anthony Mackie, Brian Geraghty, David Morse, Ralph Fiennes
Opis: James (Jeremy Renner) obejmuje dowództwo oddziału wykwalifikowanych specjalistów w czasie trwania poważnego konfliktu. Zaskakuje swoich podwładnych decyzjami, śmierć wydaje się mu być obojętna. W czasie gdy żołnierze próbują powstrzymać swojego nieprzewidywalnego dowódcę, irackie miasto, w okolicach którego stacjonują, pogrąża się w chaosie.
Rekomendacja Filmosfery: Film Kathryn Bigelow wzbudzał i nadal wzbudza wiele kontrowersji, widzów zaś podzielił na entuzjastów obrazu i jego zniesmaczonych przeciwników. Do zalet „The Hurt Locker. W pułapce wojny” należy z pewnością zaliczyć trzymającą cały czas w napięciu akcję, uczynienie dość nietypowej postaci głównym bohaterem filmu, a także kreację aktorską Jeremy’ego Rennera, który brawurowo zagrał postać sapera – nieustraszonego i zarazem lekko stukniętego. Tak naprawdę od udziału w tym właśnie filmie aktor stał się rozpoznawalny dla szerszej publiczności. Co obrazowi zarzucają jego przeciwnicy? Przede wszystkim przekształcenie go w jedną wielką reklamę armii amerykańskiej oraz przeinaczanie rzeczywistości – choćby w zakresie sposobu pracy sapera. Mimo to, a może właśnie dlatego, warto obejrzeć „The Hurt Locker. W pułapce wojny”, by móc wyrobić sobie własne zdanie.
Rekomendacja Filmosfery: Film Kathryn Bigelow wzbudzał i nadal wzbudza wiele kontrowersji, widzów zaś podzielił na entuzjastów obrazu i jego zniesmaczonych przeciwników. Do zalet „The Hurt Locker. W pułapce wojny” należy z pewnością zaliczyć trzymającą cały czas w napięciu akcję, uczynienie dość nietypowej postaci głównym bohaterem filmu, a także kreację aktorską Jeremy’ego Rennera, który brawurowo zagrał postać sapera – nieustraszonego i zarazem lekko stukniętego. Tak naprawdę od udziału w tym właśnie filmie aktor stał się rozpoznawalny dla szerszej publiczności. Co obrazowi zarzucają jego przeciwnicy? Przede wszystkim przekształcenie go w jedną wielką reklamę armii amerykańskiej oraz przeinaczanie rzeczywistości – choćby w zakresie sposobu pracy sapera. Mimo to, a może właśnie dlatego, warto obejrzeć „The Hurt Locker. W pułapce wojny”, by móc wyrobić sobie własne zdanie.