Warszawski Międzynarodowy Festiwal Filmowy to szansa na zobaczenie dzieł twórców, którzy dopiero rozpoczęli swoją karierę i powoli zdobywają uwagę światowej widowni. Przyszli mistrzowie goszczą teraz w stolicy.
Do grupy najciekawszych młodych twórców należy Christoffer Boe, który w 2003 roku zdobył Złotą Kamerę na festiwalu w Cannes za znaną polskim widzom genialną "Rekonstrukcję". W czasie ubiegłej edycji WMFF można było zobaczyć jego kolejny obraz – "Allegro", historię doskonałego pianisty, nie pamiętającego nic ze swojej przeszłości. Boe w snuciu opowieści o odnajdywaniu samego siebie, sensu życia i największej miłości, wykorzystuje schemat fabularny znany z debiutanckiego dzieła. Niestety o ile "Rekonstrukcja" zachwycała… konstrukcją, tak "Allegro" nudziło niemiłosiernie. Najnowszy obraz Boe wprawdzie robi wrażenie, ale również niezbyt pozytywne. Tym razem reżyser posiłkuje się formą fałszywego dokumentu. "Offscreen" to opowieść o jego przyjacielu, jednym z najpopularniejszych duńskich aktorów, Nicolasie Bro. Pożycza on od Boe'ego kamerę i kręci film o swoim życiu, a dokładnie o małżeństwie. Swoiste love story szybko przemienia się w kiepski dramat. Bro rejestrujący każdy moment swojego życia doprowadza do szału żonę i przyjaciół. Gdy ci całkowicie odsuwają się od niego, ten zbliża się bardziej do techniki i wprowadza permanentny system monitoringu do swojego życia. Aby uwiarygodnić fabułę Boe wprowadza siebie na duży ekran, ale wyraźnie zaznacza, że twórcą "Offscreen" jest Bro. I to największy błąd, albowiem obrazowi brakuje twórcy. Demiurg jakiego obudził w sobie aktor jest bezpłodny, do czego często przyznaje się przed kamerą. Forma jaką przyjął, aby opisać swe życie, nie szokuje w dobie wyuzdanych wersji "Big Brothera", kiedy kamery telewizyjne zaglądnęły już do sypialni najpopularniejszych międzynarodowych artystów.
Podobną formę przyjął Belg Koen Mortier, autor filmu "Ex Drummer", opartego na powieści Hermana Brusselmansa. W pełnym przemocy, wulgaryzmów, obrazów obleśnej i trudnej do zniesienia rzeczywistości, prezentowanej za pomocą zabawnych sztuczek filmowych, w samym centrum tkwi jej autor – słynny pisarz Dries. To on prowokuje oglądane sytuacje, on je opisuje, ona nadaje im sens. Z absurdalnej sytuacji – portretu kapeli rockowej The Feminists, składającej się z niepełnosprawnych muzyków - wokalisty z wadę wymowy, basisty ze sztywną rękę i głuchego gitarzysty – tworzy oryginalną analizę patologicznego społeczeństwa, niezdolnego do samodoskonalenia. Dries jest bogiem na tym małym podwórku, bawi się ludźmi, ich losem, kreuje przeznaczenie. Wszystko to w rytm kompozycji znanych flandryjskich zespołów rockowych. A to robi wrażenie!
Innym filmem, który ciężko zapomnieć, jest "Mister Lonely" ekscentrycznego Harmony'ego Korine. Głównym bohaterem jego obrazu jest… sobowtór Michaela Jacksona, który pewnego dnia spotyka piękną, ale oczywiście fałszywą Marilyn Monero. Razem z nią ucieka do Szkocji i dołącza do grupy ludzi, z których każdy żyje cudzym życiem - jej mąż to Charlie Chaplin, jej córka to Shirley Temple. Jest tu także Madonna, James Dean, królowa brytyjska, Czerwony Kapturek i wielu innych. "Mister Lonely" to po prostu porter ludzi pozbawionych koncepcji na własne życie. Pasożytując na biografiach znanych i kochanych jednocześnie liczą, że częściowo spłynie na nich uwielbienie tłumów oddawane ich idolom. Ci, co na początku budzą sympatię, szybko zyskują współczucie widza. Żałosne figury własnej kreacji to wnikliwy i miejscami zabawny portret samotności. Nie można przegapić!
Wartym uwagi jest również debiut słynnego izraelskiego pisarza Edgara Kereta i jego żony Shiry Geffen - "Meduzy". Film, który został wyróżniony na tegorocznym festiwalu w Cannes Złotą Kamerą, to portret ludzi poszukujących prawdziwej miłości i walczących z własną pamięcią. Główni bohaterowie, czwórka samotnych osób mieszkających we współczesnym Tel Awiwie, starają się ze sobą porozumieć, ale nadaremno. Tak, jak w prozie Kereta, tak i w jego pierwszym filmie nie brak absurdalnych i zabawnych sytuacji, podkreślających beznadziejność stanu postaci. Panna młoda łamie nogę na swoim weselu, więc w czasie nocy poślubnej musi dzielić się swoim mężem z atrakcyjną pisarką i potencjalną samobójczynią. Porzucona młoda i sfrustrowana kobieta dostaje przedziwny prezent od losy – malutką dziewczynkę, która wychodzi z morza i postanawia uczynić z niej swoją mamusię. Pokojówką z Filipin uczy surową starszą panią jak kochać ambitną, ale pozbawioną talentu córkę, próbującą swoich sił na deskach teatru. Czyli samo życie, z tym, że jego mały scenarzysta – Keret, darzący sympatią swoich bohaterów, tak kreuje ich rzeczywistość, aby dać im pocieszenie.
O dobrym samopoczuciu pomyśleli także inni twórcy filmów prezentowanych w tym roku na WMFF. Enrique Fernandez i César Charlone, autorzy "Papieskiej toalety", przywołują wydarzenia z 1988 roku z pewnego miasteczka w Urugwaju, niedaleko granicy z Brazylią, które oczekuje wizyty papieża Jana Pawła II. W filmie pozbawionym znajomego z polskiego podejścia programowego uwielbienia dla zmarłego Karola Wojtyły, najważniejszy jest malutki człowiek. Biedny, ale nie poddający się cierpieniu, próbuje wykorzystać nadarzającą się okazję, aby poprawić swój byt. W oczekiwaniu na przyjście setek pielgrzymów, mieszkańcy rujnują się, aby zdobyć jak największą ilość wyżywienia, papierowych flag, pamiątek, okolicznościowych medalików. Jeden z nich, drobny przemytnik, postanawia bić majątek na… udostępnianiu toalety. W filmie Fernandeza i Charlone nie brakuje niezwykle krzepiącej miłości do bliźniego, skazanego na niełaskę, na życie pełne uwielbienia do Boga, ale bez jego łaski i błogosławieństwa.
Z podobną wrażliwością do swych bohaterów podchodzi autor "Optymistów", Goran Paskaljevic. Przedstawia on pięć historii o współczesnej Serbii i buduje tym samym portret ludzi, których życie zdominowała nadzieja na lepszą przyszłość oraz sztuczne pozytywne myślenie. Mimo wielkiej wiary, bohaterowie Paskaljevica padają ofiarą oszustw. Historiom jak z kart dzienników nie brakuje jednak komicznego rysu. Samo życie to bowiem zlepek frustracji, małych dramatów i wielkich nadziei oraz zabawnych sytuacji. Na tej samej recepcie zbudowany jest niemiecki obraz "Psy". Jego bohaterem jest nastolatek, który próbuje sobie poradzić z rozstaniem rodziców. Pomaga mu w tym głucha dziewczyna. Budzącego się między nimi uczucia nie jest w stanie zaakceptować ojciec niepełnosprawnej. Rodzice chłopca są natomiast zajęci… własnymi romansami. Świat wykreowany przez Ann-Kristin Reyels również wygląda swojsko. Jednocześnie nienawidzi się jego beznadziejności, a z drugiej strony bawi absurdalność. "Psy" to kolejna ciepła opowieść o zwykłych ludziach, uwikłanych w przeciętne relacje i zmagającymi się z dobrze znanymi każdemu problemami. Po prostu samo życie… tylko jakieś takie bardziej kolorowe i z lepszą muzyką.
WIĘCEJ INFORMACJI NA OFICJALNEJ STRONIE FESTIWALU WWW.WFF.PL