Piątka Filmosfery - maski
Sylwia Nowak-Gorgoń | 2020-05-11Źródło: Filmosfera
Nakaz noszenia maseczek ochronnych obowiązuje od 16 kwietnia bieżącego roku. Niektórzy traktują to jako nową modę w czasach pandemii, niektórzy zaś jako ochronę przed śmiercionośnym wirusem, są tez tacy, którzy uważają to za przykry obowiązek, który przeszkadza w normalnym oddychaniu. A my potraktowaliśmy to jako małą inspirację. Co za tym idzie, przedstawiamy Wam pięć filmów, w których bohater nosi maskę.
„Milczenie owiec” (1991), reż. Jonathan Demme
W moim prywatnym rankingu najlepszych thrillerów w historii kina, „Milczenie owiec” zawsze znajdowało się w pierwszej trójce i zdaje się, że pozycja tego filmu jeszcze długo nie będzie zagrożona. „Milczenie owiec” to właściwie thriller idealny, ciężko wskazać, co można byłoby w tym filmie zrobić lepiej. Wszystkie atrybuty tego gatunku filmowego, jak odpowiedni nastrój, podnoszące adrenalinę napięcie, pełna niepokoju muzyka i świetne, nieoczywiste zdjęcia, są w filmie Jonathana Demme na najwyższym poziomie. Ale wszystkie te elementy byłyby niczym, gdyby nie główny maestro czyniący z tej symfonii grozy prawdziwe arcydzieło – Anthony Hopkins w roli doktora Hannibala Lectera. Kwintesencja kunsztu aktorskiego, psychopatia w najczystszej postaci (choć przecież wykreowana) i jedna z najlepszych ról morderców w historii kina: oto, co brytyjski aktor-weteran serwuje nam w „Milczeniu owiec”. I choć w większości scen w filmie widzimy twarz postaci, to jednak scena, w której Hannibal Lecter ma założoną maskę, przyprawia wprost o gęsią skórkę. Zamaskowana postać staje się jeszcze bardziej przerażająca, gdy znad przesłaniającej nos i usta maski nadal widzimy oczy, w których czai się szaleństwo. Niewątpliwie scena ta zapada w pamięć, a całe „Milczenie owiec” to istna uczta filmowa. Katarzyna Piechuta
„Maska Zorro” (1998), reż. Martin Campbell
Zorro to zdecydowanie jedna z najbardziej znanych zamaskowanych postaci w historii dzieł kultury. Pierwotnie postać literacka, której losy niejednokrotnie ekranizowano, stała się pierwowzorem kolejnych bohaterów i superbohaterów, którzy zasłaniają twarz, by pod osłoną maski (a często i nocy) walczyć ze złem tego świata. W filmie Martina Campbella widzimy schyłek działalności Zorro (w tej roli Anthony Hopkins), który starzeje się i szuka swego następcy. Wybiera postać nieoczywistą – drobnego przestępcę, w postać którego wcielił się Antonio Banderas. W ten sposób pojawia się „nowy” Zorro, który ma pomścić dawne krzywdy swego mistrza. A ten „nowy” Zorro zupełnie nie jest podobny do poprzedniego – brak mu manier i obycia, a gorący temperament sprawia, że szybciej działa, niż myśli. Odtwórcę roli tego nieco łobuzerskiego Zorro dobrano idealnie – Antonio Banderas nadał tej postaci nowy, niepozbawiony uroku charakter. Na ekranie możemy oglądać również Catherine Zetę-Jones, wówczas niespełna trzydziestoletnią. W roli silnej, dumnej i pełnej pasji kobiety wypadła bardzo dobrze, a jej uroda wprost olśniewa. „Maska Zorro” to typowe kino przygodowe, pełne akcji, intryg i widowiskowych walk, a wszystko to z pięknym, gorącym Meksykiem w tle. Ponadczasowa historia o altruizmie, oddaniu i odwadze, która zapewne jeszcze nie raz będzie eksploatowana w kolejnych odsłonach i nowych interpretacjach. Katarzyna Piechuta
„V jak Vendetta” (2005), reż. James McTeigue
Adaptacja komiksu Alana Moore’a i Davida Lloyda. Główny bohater V, bojownik o wolność w totalitarnej Anglii ubiera maskę przedstawiającą Guya Fawkesa, angielskiego katolika i przywódcę spisku prochowego, który 5 listopada 1605 roku przeprowadził nieudany zamach na budynek brytyjskiego Parlamentu. Przez cały film nie zobaczymy prawdziwej twarzy V, co sprawia że główny bohater staje się jednym z najbardziej tajemniczych postaci w historii kina. Czystym synonimem enigmy. V, w tej roli Hugo Weaving, jest jednocześnie elegancki dżentelmen w kapeluszu i czarnych skórzanych rękawiczkach, kochający muzykę, książki oraz kwiaty, jak i bezwzględnym mściciel, zamachowcem, który aby osiągnąć swój cel nie cofnie się przed niczym. „V jak Vendetta” to mocny, inteligentny thriller, po którym jeszcze długo będzie brzmieć nam w uszach wierszyk „Remember, remember the 5th of november…”. Warty odnotowania jest fakt, że maska ukrywająca twarz V weszła do popkultur i stała się symbolem grupy internetowych aktywistów Anonymous oraz wszelakich ruchów protestacyjnych na całym świecie. Sylwia Nowak-Gorgoń
„Iron Man” (2008), reż. Jon Favreau
Choć obecnie Iron Man jest jednym z najbardziej znanych superbohaterów, to tak naprawdę dopiero od premiery pierwszego filmu o Iron Manie w 2008 roku historię tę poznała szersza publika. Wcześniej ta fikcyjna postać znana była jedynie fanom serii komiksowych wydawanych przez Marvel Comics. Swego rodzaju „nowe życie” historia uzyskała właśnie za sprawą filmu Jona Favreau, ale również, a może przede wszystkim, dzięki fantastycznej roli głównego bohatera, jaką wykreował Robert Downey Jr. Wcielił się w postać Tony’ego Starka, ekscentrycznego multimiliardera, który wykorzystuje swoje możliwości finansowe do zbudowania supernowoczesnej zbroi. Staje się ona jego narzędziem w walce ze złem. Iron Man to kolejna już w literaturze i filmie tajemnicza postać, która naraża własne życie w słusznej sprawie. Nie odsłania swej tożsamości, rezygnując przy tym ze splendoru. Robert Downey Jr. w roli Tony’ego Starka wprost zabłysnął na ekranie. Choć już wcześniej grywał w wielu filmach, to dopiero od tego momentu jego kariera nabrała prawdziwego rozpędu. Cóż, czasem trzeba trochę poczekać na „swój moment”. Nie dziwi, że rolą Tony’ego Starka Robert Downey Jr. przykuł uwagę publiczności (i producentów) na całym świecie. Nadał tej postaci dużo łobuzerskiego uroku i stworzył kreację bardzo charakterystyczną. To prawdziwie współczesny superbohater, realizujący swoją misję walki ze złem z nutką nonszalancji i sporą dawką ironicznego humoru. Katarzyna Piechuta
„Frank” (2014), reż. Lenny Abrahamso
Główna postać niezależnej komedii „Frank”, w reżyserii Lenny’ego Abrahamso („Pokój”), jest luźno oparta na postaci angielskiego muzyka Chrisa Sieveya. W tytułowej roli możemy podziwiać Michaela Fassbendera. Rola we „Franku” to jedna w ostatnich ,w których aktor zagrał na miarę swojego talentu w dobrym filmie. Niestety od pewnego czasu kariera Fassbendera pikuje w dół. A szkoda ponieważ, Irlandczyk z niemieckimi korzeniami na początku swojej drogi filmowej wybierał do zagrania postaci niejednoznaczne (Erik Lehnsherr/Magneto w „X-Men: Pierwsza klasa”, Connor w „Fish Tank” czy Brandon we „Wstydzie”). Kreował bohaterów ze skazą na duszy. Taki też jest Frank. Ekscentryczny muzyk nigdy niezdejmujący głowy wykonanej z paper mache. Filmowy Frank jest liderem zespołu muzycznego którego członkowie pomimo spędzonych wspólnie kilku lat nie wiedzą, jak naprawdę wygląda ich kolega. Frank nie zdejmuje nigdy maski - w niej śpi, spożywa posiłki i bierze prysznic. Ukrywa się przed światem swoją naturę, prawdziwe „ja”. To rola Fassbendera świadcząca o jego bardzo dużym dystansie do samego siebie. „Frank” to fantastyczny humor przeplatany odrobiną dramatyzmu i smutku. Co ciekawe Fassbender we „Franku” - jak przystało na lidera zespołu – śpiewa. I robi to na najwyższym poziomie. Warto. Sylwia Nowak-Gorgoń
Główna postać niezależnej komedii „Frank”, w reżyserii Lenny’ego Abrahamso („Pokój”), jest luźno oparta na postaci angielskiego muzyka Chrisa Sieveya. W tytułowej roli możemy podziwiać Michaela Fassbendera. Rola we „Franku” to jedna w ostatnich ,w których aktor zagrał na miarę swojego talentu w dobrym filmie. Niestety od pewnego czasu kariera Fassbendera pikuje w dół. A szkoda ponieważ, Irlandczyk z niemieckimi korzeniami na początku swojej drogi filmowej wybierał do zagrania postaci niejednoznaczne (Erik Lehnsherr/Magneto w „X-Men: Pierwsza klasa”, Connor w „Fish Tank” czy Brandon we „Wstydzie”). Kreował bohaterów ze skazą na duszy. Taki też jest Frank. Ekscentryczny muzyk nigdy niezdejmujący głowy wykonanej z paper mache. Filmowy Frank jest liderem zespołu muzycznego którego członkowie pomimo spędzonych wspólnie kilku lat nie wiedzą, jak naprawdę wygląda ich kolega. Frank nie zdejmuje nigdy maski - w niej śpi, spożywa posiłki i bierze prysznic. Ukrywa się przed światem swoją naturę, prawdziwe „ja”. To rola Fassbendera świadcząca o jego bardzo dużym dystansie do samego siebie. „Frank” to fantastyczny humor przeplatany odrobiną dramatyzmu i smutku. Co ciekawe Fassbender we „Franku” - jak przystało na lidera zespołu – śpiewa. I robi to na najwyższym poziomie. Warto. Sylwia Nowak-Gorgoń