Tele-Hity Filmosfery (9.12.-15.12.2016)
Katarzyna Piechuta | 2016-12-11Źródło: Filmosfera
Poniedziałek (12.12), Stopklatka, 20:00
Imię róży (1986)
Produkcja: RFN, Francja, Włochy
Reżyseria: Jean-Jacques Annaud
Obsada: Sean Connery, Christian Slater, Michael Lonsdale, Helmut Qualtinger
Opis: Adaptacja powieści Umberto Eco. Rok 1327. Do położonego we włoskich górach klasztoru benedyktynów przybywa angielski franciszkanin Wilhelm z Baskerville i jego uczeń - Adso z Melku, by wziąć udział w debacie na temat ubóstwa Jezusa Chrystusa. Opat Abbon prosi Wilhelma o pomoc w rozwiązaniu tajemnicy śmierci iluminatora Adelmusa z Otrantu, którego znaleziono martwego u stóp opactwa. Ślady zdają się wykluczać samobójstwo lub nieszczęśliwy wypadek. Sytuacja komplikuje się, gdy giną kolejni mnisi. Kolejne wydarzenia zdają się wskazywać coraz bardziej, że wszystkim zależy na zdobyciu pewnej starożytnej księgi, a klucz do rozwiązania zagadki kryje się w tajemniczej bibliotece opactwa.
Rekomendacja Filmosfery (Marta Suchocka): Annaud wprowadza widza bardzo głęboko w codzienny świat średniowiecznego Kościoła i to ze wszystkimi jego wadami i zaletami. Rozbiera to, co najświętsze z sacrum. Dodatkowo dzięki zagadce kryminalnej, która rozgrywa się na terenie benedyktyńskiego klasztoru, ukazuje swoistą walkę między wiarą a rozumowym pojmowaniem rzeczywistości. Jednak „Imię róży” to przede wszystkim wyborny kryminał średniowieczny będący adaptacją chyba najpopularniejszej powieści Umberto Eco.
Poniedziałek (12.12), Polsat, 20:10
Exodus: Bogowie i królowie (2014)
Produkcja: USA
Reżyseria: Ridley Scott
Obsada: Christian Bale, Aaron Paul, Sigourney Weaver, Joel Edgerton, Ben Kingsley
Opis: Ridley Scott, legendarny twórca ”Gladiatora”, ”Królestwa niebieskiego”, ”Łowcy androidów” i ”Prometeusza”, przedstawia spektakularną, zrealizowaną z niezwykłym nawet jak na współczesne kino rozmachem, opowieść o losach biblijnego Mojżesza, plagach egipskich, rozstąpieniu się Morza Czerwonego i Dziesięciorgu Przykazaniach.
Rekomendacja Filmosfery (Paweł Marek): Okazuje się, że można opowiedzieć historię biblijną w sposób ciekawy, trzymający w napięciu i zadowalający nawet bardziej wymagającego widza. Cechy filmu fantasy, które zostały „Exodusowi…” celowo w pewnych scenach nadane, w żaden sposób nie przeszkadzają w innych, których zadaniem jest pochylenie się nad istotą opowieści o życiu Mojżesza. Zdecydowanie największym atutem „Exodusu” jest aktorstwo. Christian Bale wyśmienicie wcielił się w swoją postać, nie dając widzowi ani sekundy na zwątpienie w jego niebywały talent aktorski. Nie gorzej wypada Joel Edgerton grający Ramzesa, jak dla mnie dość skrupulatnie przedstawił postać faraona owładniętego manią wielkości. Ben Kingsley pojawia się niewystarczająco często, ale sceny grane razem z Balem wypadają fenomenalnie. Sposób pokazania samej postaci Mojżesza jest kluczowy dla całego filmu „Exodus”, bo po prawdzie film ten nie jest o ucieczce Żydów do Ziemi Obiecanej, ale o Mojżeszu właśnie. Ridley Scott podejmując się reżyserii, musiał już wcześniej ustalić sobie taki bieg fabuły, bo wyszło to bardzo prawdziwie. „Exodus” to świetne kino, które pokazuje, że można łatwo połączyć tradycję z nowoczesnością.
Wtorek (13.12), TVN 7, 20:00
W sieci zła (1998)
Produkcja: USA
Reżyseria: Gregory Hoblit
Obsada: Denzel Washington, John Goodman, Donald Sutherland, Embeth Davidtz, James Gandolfini
Opis: John Hobbes, detektyw z wydziału zabójstw, podąża ulicą śladem mordercy. I oto on, a raczej ona. Nie, to nie ona, to ten nieśmiały mężczyzna tuż za nią. To może być każdy. Bowiem tym, kogo szuka Hobbes, jest demon zmieniający ciała jak rękawiczki.
Rekomendacja Filmosfery: „W sieci zła”, choć zaliczany jest do horrorów, nie stanowi typowego dla tego gatunku obrazu. Nie ma w nim scen, w których nagle ktoś (lub coś) wyskakuje, przyprawiając widzów o mini-zawał serca. Tutaj klimat budowany jest poprzez nieustanny nastrój lęku i oczekiwania. Obserwujemy zmagania Denzela Washingtona, wcielającego się w postać detektywa Johna Hobbesa, mające na celu wytropienie kogoś, kto jest nieuchwytny – bohater nie wie jeszcze, jak nierówna jest walka, którą prowadzi. My, jako widzowie, widzimy to, i czasem aż chciałoby się powiedzieć Hobbesowi: „Obejrzyj się, on jest tuż za tobą!” – ale w zamian musimy w napięciu śledzić poczynania detektywa, mając nadzieję, że sam rozwikła zagadkę i uda mu się ostatecznie rozwiązać sprawę. Fani mocnych horrorów mogą być tym filmem zawiedzeni, gdyż z pewnością nie dostarcza on tak silnych wrażeń, jak wiele innych obrazów zaliczanych do tego gatunku. Polecam natomiast „W sieci zła” tym, którzy najbardziej cenią sobie w filmach grozy klimat – a ten potrafi często zdziałać więcej, niż najlepsze efekty specjalne.
Środa (14.12), TVP 1, 20:30
Oświadczyny po irlandzku (2010)
Produkcja: USA
Reżyseria: Anand Tucker
Obsada: Amy Adams, Matthew Goode, Adam Scott
Opis: Amerykanka z Bostonu, Anna, ma zamiar dotrzeć do Dublina, aby w „Leap Day”, czyli 29 lutego w roku przestępnym, oświadczyć się swojemu chłopakowi, kardiologowi Jeremy’emu. Zgodnie bowiem ze starą irlandzką tradycją, jeśli tego dnia kobieta oświadczy się swojemu wybrankowi, musi on powiedzieć „tak”. Niestety, fatalna pogoda krzyżuje plany Anny. Zdeterminowana dziewczyna chce jednak dotrzeć do swojego chłopaka z oświadczynami, zanim skończy się dzień. Czeka ją więc przeprawa przez pół kraju. Pomaga jej przypadkowo poznany barman, Declan. Początkowo, ta wyjątkowo niedobrana z pozoru para się nie znosi. Annę i Declana różni pochodzenie i temperament – ale w miarę trwania podróży emocje między nimi całkowicie się zmieniają…
Rekomendacja Filmosfery: Ze względu na ogromną eksploatację tego gatunku, trudno jest obecnie stworzyć dobrą komedię romantyczną. Główny problem stanowi fabuła – często mocno naciągana i wtórna wobec wcześniejszych komedii romantycznych, przez co czasem ciężko odróżnić jeden film od drugiego. „Oświadczyny po irlandzku” to lekka i łatwa w odbiorze komedyjka, ale jej atutem jest oryginalna historia oraz cudne plenery. Akcja filmu toczy się głównie w Irlandii, która urzeka swoim pięknem i wręcz zapiera dech w piersiach malowniczymi widokami. Dobre wrażenie sprawia też dwójka głównych bohaterów, tworząca na ekranie zgraną parę. Choć „Oświadczyny po irlandzku” to nic więcej niż relaksujący film na wieczór, to zapewne niejeden widz po obejrzeniu go zechce odwiedzić kraj zielonej koniczyny. Tymczasem, przynajmniej na czas seansu, można się poczuć, jakby już się tam było.
Czwartek (15.12), ale kino+, 22:20
Witaj w klubie (2013)
Produkcja: USA
Reżyseria: Jean-Marc Vallée
Obsada: Matthew McConaughey, Jennifer Garner, Jared Leto, Steve Zahn, Dallas Roberts
Opis: Ron żyje z dnia na dzień. Pali jak smok, lubi bourbon, kobiety i rodeo. Nic ponad szybkie i proste przyjemności. Wiadomość o tym, że jest nosicielem wirusa HIV to dla niego szokujący wyrok, z którym nie chce się pogodzić. Jedzie do Meksyku, z którego zamierza szmuglować zakazane w USA leki. Po powrocie niespodziewanie zdobywa sojusznika w osobie queerowego transseksualisty Rayona („Leto jest wprost cudowny jako ekscentryczny bohater drugoplanowy” Hollywood Reporter). Ten pozornie niedobrany duet wspólnie zaczyna prowadzić klub, w którym inni szukają ratunku. Ron to człowiek daleki od ideału, jednak z ogromną siłą charakteru.
Rekomendacja Filmosfery (Paweł Marek): Każdy człowiek ceni swoje życie wyjątkowo wysoko, a cena za życie rośnie proporcjonalnie do naszego złego stanu zdrowia. Jak wiele poświęcilibyście żeby ratować samych siebie, a jak wiele dla życia innych? Tym założeniem kieruje się film „Dallas Buyers Club” i są to dwa pytania, które prędzej czy później dotkną każdego z nas. Przed śmiercią nie da się uciec, ale jeśli śmierć sama nas szuka, dopiero wtedy doceniamy to, co mieliśmy i to, co jeszcze możemy dać. Matthew McConaughey wcielił się w rolę, która dała mu Oscara. Jeszcze kilka la temu brylował w komediach romantycznych, w których liczyła się jego miła aparycja i zadbane ciało. Otworzyło mu to drogę do kina popularnego, jednak dopiero od niedawna zaczął grać w filmach, które pozwoliły mu rozwinąć skrzydła i pokazać prawdziwy talent, którego posiadanie udowodnił w „Witaj w klubie”. Nie inaczej było z drugim zdobywcą Oscara, Jaredem Leto. Okazjonalnie pojawiał się w produkcjach lepszych i gorszych, więcej czasu poświęcając graniu w „30 Seconds to Mars”, aby w końcu trafić na rolę, która pokazała cały jego potencjał artystyczny. W pełni zasłużone Oscary!