Tele-Hity Filmosfery
Katarzyna Piechuta | 2014-04-26Źródło: Filmosfera
Sobota (26.04), TVP Kultura, 20:25
Vicky Cristina Barcelona (2008)
Produkcja: USA, Hiszpania
Reżyseria: Woody Allen
Obsada: Javier Bardem, Penélope Cruz, Scarlett Johansson, Rebecca Hall
Opis: Dwie młode Amerykanki, Vicky i Cristina, przyjeżdżają na wakacje do Barcelony. Vicky, inteligentna i czuła, ma niedługo wyjść za mąż; otwarta na emocjonalne i seksualne przygody Cristina to jej zupełne przeciwieństwo. Podczas pobytu, obie bohaterki dają się wciągnąć w niekonwencjonalną, romantyczną i seksualną przygodę z Juanem Antonio, charyzmatycznym malarzem, uwikłanym w burzliwą i skomplikowaną relację ze swoją byłą żoną, Marią Eleną.
Rekomendacja Filmosfery: „Vicky Cristina Barcelona” reklamowano jako film Woody’ego Allena w świecie Pedro Almodóvara. Na pewno jest w tym trochę prawdy, ale nie należy tej sugestii brać sobie zbytnio do serca, bowiem poza nietypowym dla nowojorskiego reżysera miejscem akcji, film jest na wskroś allenowski. Mamy więc skomplikowane relacje między bohaterami, poważne oraz zupełnie niepoważne dialogi, przemyślenia i rozterki głównych bohaterów – słowem, wszystko to, co typowe dla Allena i lubiane przez jego fanów. Niemniej nie sposób zaprzeczyć, że akcja filmu osadzona w pięknej Hiszpanii i towarzysząca nam przez cały seans cudowna, przepełniona dźwiękami gitary klasycznej muzyka, nadają filmowi niepowtarzalny charakter, co sprawia, że „Vicky Cristina Barcelona” wyróżnia się na tle innych filmów Allena – w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu tego słowa. Nie brakuje też świetnie skrojonych postaci – każde z czworga głównych bohaterów to kompletnie inna osobowość, ich charaktery ścierają się na ekranie, tworząc prawdziwie wybuchową mieszankę. Dla fanów Woody’ego Allena „Vicky Cristina Barcelona” to oczywiście pozycja obowiązkowa, ale polecam go również tym, którzy za obrazami nowojorskiego reżysera nie przepadają. Klimat tego filmu jest niezwykle sugestywny, oglądając go można się poczuć jak w Hiszpanii. Warto, choćby na czas seansu, dać się uwieść urokowi tego kraju, jego mieszkańców i wypełniającej go muzyki.
Niedziela (27.04), Ale Kino+, 22:15
Dwa życia (2012)
Produkcja: Niemcy, Norwegia
Reżyseria: Georg Maas, Judith Kaufmann
Obsada: Juliane Köhler, Liv Ullmann, Ken Duken, Rainer Bock, Dennis Storhøi
Opis: Spokój domowego ogniska, które Katrine stworzyła z kochającym mężem Bjarte (Sven Nordin) i córką Anne (Julia Bache-Wiig) zaburza jednak pojawienie się ambitnego prawnika, Kena Dukena (Sven Solbach). Mężczyzna prowadzi śledztwo w sprawie dzieci Lebensbornu. Katrine okazuje się jednym z nich – dzieckiem, które trafiło do sierocińca za to, że narodziło się ze związku Norweżki i Niemca podczas II Wojny Światowej. Duken chce, by Katrine wspólnie z matką zeznawała w procesie przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu. Katrine stara się jednak zaprzeczyć faktom, sama zaczyna drążyć historię, grzebać w archiwach i spotykać się z ludźmi, których nigdy w życiu miała już nie oglądać. Jej zachowanie sugeruje, że historia nie jest tak prosta, jak mogło się wydawać, a prawdziwy dramat dopiero się zaczyna…
Rekomendacja Filmosfery: „Dwa życia” to niezmiernie ciekawa lekcja historii, a co przy tym istotne, przedstawiony świat nie jest czarno-biały. Film pokazuje zdarzenia wielowymiarowo, wiele spośród nich trudno jest jednoznacznie ocenić, a reżyser zdaje się celowo ukazywać wszystko w taki sposób, aby pozostawić widzowi pole do refleksji i zadawania pytań, które często muszą pozostać bez odpowiedzi. Wątki polityczne splatają się z wydarzeniami rozgrywającymi się w życiu Katrine i jej rodziny, dlatego „Dwa życia” to w dużej mierze dramat psychologiczny. W tym kalejdoskopie gatunkowym, jaki stanowią „Dwa życia”, możemy odnaleźć również elementy thrillera. Scenarzystom udało się osiągnąć niesamowity efekt – praktycznie każda kolejna scena zaskakuje, zaś odkrywanie nowych faktów, które kompletnie zmieniają wyobrażenie o opowiadanej historii, wywołuje u widza stan ciągłego napięcia i pewien rodzaj niepokoju. Kolejne elementy układanki pojawiają są stopniowo, krok po kroku, dzięki czemu film nie ma tzw. słabszych momentów, przeciwnie – fabuła z każdą minutą wciąga coraz bardziej i nie pozwala oderwać się od ekranu. Dopiero na sam koniec wszystkie poznane fakty splatają się w całość i dają pełen obraz zawiłej historii przeszłości głównej bohaterki. To niczym rozwiązywanie zagadki detektywistycznej – wiemy, że dopiero na sam koniec uda nam się dotrzeć do prawdy.
Niedziela (27.04), Polsat, 23:00
Wściekłe psy (1992)
Produkcja: USA
Reżyseria: Quentin Tarantino
Obsada: Harvey Keitel, Tim Roth, Michael Madsen, Chris Penn, Steve Buscemi
Opis: Joe Cabot gromadzi grupę sześciu przestępców, by zorganizować skok na skład diamentów. Gdy podczas napadu pojawia się policja, grupę opanowuje panika, a w wyniku strzelaniny ginie kilku policjantów i przechodniów, a także jeden ze złodziei. Gdy pozostali zbierają się w opuszczonym magazynie, zaczynają podejrzewać, że jeden z nich jest kapusiem.
Rekomendacja Filmosfery (Sylwia Nowak): „Wściekłe psy” to kino gangsterskie, sensacyjne. Jednak samej akcji w tarantinowskim debiucie jest niewiele. Reżyser opiera swój obraz na mocnych, czasem wręcz wulgarnych, ale także błyskotliwych, ironicznych i przezabawnych dialogach. Taki zabieg nie ujmuje nic filmowi, a wręcz przeciwnie, kino gangsterskie według Tarantino nabiera nowego interesującego wymiaru. Jeśli chodzi o obsadę, to reżyserowi w swoim debiucie udało się zaangażować niesamowicie wymagające nazwiska. Dodatkowo mocnym elementem filmu są bardzo dobre zdjęcia Andrzeja Sekuły. Różne kąty ustawienia kamery, często łamiące zasady kina stylu zerowego; ujęcia z ręki mieszają się ze statyczną pracą kamery; zwolniony ruch kamery. No i oczywiście ujecie kamery ze środka bagażnika, które w przyszłości stanie się znakiem rozpoznawczym Tarantino. Wszystko to nadaje filmowy stylu i charakteru. Nie można też zapomnieć o muzyce. Tarantino wyrywa od zapomnienia wspaniałe piosenki, które fenomenalnie dopełniają cały obraz i zaczynają żyć nowym życiem. Gdy ogląda się „Wściekłe psy” bez znajomości innych dzieł Tarantino, jest to po prostu dobry film, gdy jednak patrzy się na ten obraz w kontekście całej jego twórczości, to jest to małe arcydzieło i preludium do „Pulp Fiction”. „Wściekłe psy” to pozycja obowiązkowa dla każdego. Czysta rozrywka bez pretendowania to czegoś więcej, która stała się nową wizją współczesnej sztuki.
Środa (30.04), TVP Kultura, 20:20
Wszystko, co kocham (2009)
Produkcja: Polska
Reżyseria: Jacek Borcuch
Obsada: Mateusz Kościukiewicz, Olga Frycz, Jakub Gierszał, Andrzej Chyra, Katarzyna Herman
Opis: Piękna wiosna 1981 roku w Polsce. W nadmorskim miasteczku 18-letni Janek, syn oficera marynarki wojennej, zakłada zespół punkrockowy, by głośno krzyczeć o rzeczach dla niego najważniejszych. Jego życie wypełnia muzyka i pierwsza wielka miłość - Basia, nic jednak nie jest trwałe. „Solidarność” walczy o wolność i demokrację, w kraju narasta napięcie. Komuniści potajemnie szykują stan wojenny. Bunt młodości w czasie politycznej zawieruchy może stać się zarzewiem tragedii. Gwałtowny konflikt z komisarzem stanu wojennego i śmierć bliskiej osoby zmienią w świecie Janka wszystko
Rekomendacja Filmosfery (Barbara Wiśniewska): „Wszystko, co kocham” jest niesamowitą opowieścią o młodości, pierwszych miłościach, tęsknotą za wolnością. Jacek Borcuch w iście malowniczy sposób przywoływał epokę tamtych lat, barwnie pokazał lata 80. ubiegłego wieku. A wszystko to doprawił świetną muzyką, którą skomponował jego brat. W każdym, nawet najmniejszym elemencie, „Wszystko, co kocham” jest dopracowane i dopięte na ostatni guzik. Na szczególną uwagę zasługuje fakt, że film skupia się na bohaterach, a nie wydarzeniach stanu wojennego. Świat przedstawiony przez Borcucha nie ma pełnić funkcji martyrologicznej. Przywołuje on wspomnienie młodości, beztroskiego życia. Bez względu na to, w jakim czasie dorastał widz, bez problemu w tym filmie może odnaleźć cząstkę siebie. Bowiem "Wszystko, co kocham" jest o dojrzewaniu, budowaniu swojej tożsamość oraz o poszukiwaniu własnej drogi życiowej. Ponadto, za sprawą świetnej gry aktorskiej, pełnej naturalności i wrodzonego wdzięku, bohaterowie stają się autentyczni i sprawiają, że widz w każdym z nich może odnaleźć cząstkę siebie. „Wszystko, co kocham” warto obejrzeć kilkakrotnie, gdyż za każdym razem film ukazuje przed odbiorcą zupełnie nowe oblicze.
Czwartek (1.05), TVP 2, 16:00
Mamma Mia! (2008)
Produkcja: Wielka Brytania, USA
Reżyseria: Phyllida Lloyd
Obsada: Meryl Streep, Amanda Seyfried, Colin Firth, Pierce Brosnan, Julie Walters
Opis: Kinowa wersja musicalu z 27 piosenkami ABBY. Główną bohaterką „Mamma Mia!” jest dziewczyna wychowana samotnie przez matkę na jednej z greckich wysp. Dziewczyna nigdy nie dowiedziała się, kto jest jej ojcem. Sama znalazła trzech mężczyzn, którzy mogliby nimi być, i postanawia zaprosić ich na swoje wesele. Meryl Streep wcieli się w rolę mamy przyszłej panny młodej.
Rekomendacja Filmosfery (Barbara Wiśniewska): „Mamma Mia!” to jeden z moich ulubionych musicali. Jeśli tylko mam okazję, to bez chwili zastanowienia zasiadam do seansu. Film urzeka przede wszystkim swoją lekkością i przepiękną, malowniczą Grecją, która jest tłem dla opowiedzianej historii. „Mamma Mia!” to idealna produkcja, przy której można się zrelaksować i choć na moment zapomnieć o trudach dnia codziennego. A zapewni nam to muzyka ABBY w wykonaniu największych gwiazd Hollywood. W filmie śpiewa Meryl Streep, która pokazała wielki talent komediowy, a także kawał dobrego głosu. Ta wspaniała aktorka potrafi zagrać dosłownie wszystko i, co najważniejsze, jest w tym całkowicie autentyczna. Streep partnerują trzej świetni panowie - Colin Firth, Pierce Brosnan oraz Stellan Skarsgard. Każdy z nich jest potencjalnym ojcem córki głównej bohaterki. Oglądając „Mamma Mię!” ciężko jest wybrać swojego faworyta. Widać, że na planie wszyscy świetnie się bawili, a to bardzo mocno przekłada się na jego odbiór.