Tele-Hity Filmosfery (27.03.-2.04.2015)
Katarzyna Piechuta | 2015-03-29Źródło: Filmosfera
Frost/Nixon (2008)
Produkcja: USA
Reżyseria: Ron Howard
Obsada: Frank Langella, Michael Sheen, Sam Rockwell, Kevin Bacon, Matthew Macfadyen, Oliver Platt, Rebecca Hall, Toby Jones
Opis: Fabuła filmu powstała w oparciu o serię wywiadów telewizyjnych, jakich prezydent Nixon udzielił Davidowi Frostowi w 1977 roku po legendarnej aferze Watergate, która doprowadziła do jego rezygnacji z funkcji prezydenta.
Rekomendacja Filmosfery: „Frost/Nixon” to film podejmujący tematykę, z którą częściowo mieliśmy już do czynienia w takich filmach jak „Nixon” czy „Wszyscy ludzie prezydenta”. Ron Howard miał jednak nieco inny pomysł na swoje dzieło – pokazał bardziej „ludzką twarz” byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Frank Langella perfekcyjnie wcielił się w postać Nixona: pokazał, że potrafi zagrać nawet najdrobniejsze subtelności, ale tak, by widz mógł je wychwycić. Również Michael Sheen świetnie się spisał w roli znanego dziennikarza, choć jego postać bywa momentami mocno denerwująca – być może jednak taki był tytułowy Frost, a Sheen po prostu umiejętnie wcielił się w tę postać. Film „Frost/Nixon” polecam wszystkim fanom filmów politycznych – obraz Rona Howarda zdecydowanie należy do tych z górnej półki w tej kategorii.
Wtorek (31.03), TVP 1, 23:25
Katyń (2007)
Produkcja: Polska
Reżyseria: Andrzej Wajda
Obsada: Andrzej Chyra, Maja Ostaszewska, Artur Żmijewski, Danuta Stenka, Jan Englert, Magdalena Cielecka, Paweł Małaszyński
Opis: Opowieść o polskich oficerach pomordowanych podczas II wojny światowej przez NKWD w Katyniu. Obraz tragedii nieświadomych zbrodni kobiet, które czekały na swoich mężów, ojców, synów i braci. Bezkompromisowe rozliczenie kłamstwa, które miało kazać Polsce zapomnieć o swoich bohaterach. Film wielkiego reżysera o niezłomnej walce o pamięć i prawdę, dzięki którym możemy dziś żyć w wolnej Polsce.
Rekomendacja Filmosfery (Marta Suchocka): Mistrzostwo, jakim Wajda popisał się w „Katyniu”, to brak patosu. W „Katyniu” nie ma mowy o apoteozie pomordowanych (jeśli widz ją odnajdzie, to chyba w efekcie nadinterpretacji), wynoszeniu ich na ołtarze. Andrzej Wajda oparł swój obraz na czystych emocjach, jednostkowym cierpieniu rodzin rozłączonych na zawsze. W filmie prym wiodą kobiety i trzeba przyznać, że aktorki, które Wajda zebrał, niezwykle dobrze poradziły sobie z powierzonym zadaniem. Na ekranie pojawiają się takie gwiazdy polskiego kina jak: Maja Komorowska, Danuta Stenka, Maja Ostaszewska czy Magdalena Cielecka. Każda z nich sugestywnie i prawdziwie wcieliła się w bohaterki o odmiennych, często bardzo skrajnych postawach. Warto zwrócić też uwagę na zdjęcia. Mam na myśli nie tylko przekonywające i bardzo realistyczne oddanie zbrodni w Lesie Katyńskim, ale przede wszystkim piękne przedstawienie Krakowa. Film warto zobaczyć, bo to kawałek dobrego polskiego kina, które bez wstydu można wymienić jednym tchem obok „Popiołu i diamentu”, „Człowieka z marmuru” czy „Pierścionka z orłem w koronie”.
Środa (1.04), Kino Polska, 20:15
Dom zły (2009)
Produkcja: Polska
Reżyseria: Wojciech Smarzowski
Obsada: Marian Dziędziel, Arkadiusz Jakubik, Kinga Preis, Bartłomiej Topa, Michał Gadomski
Opis: Akcja rozgrywa się w surowej bieszczadzkiej scenerii, w zimowy, ponury dzień stanu wojennego. Milicyjna ekipa operacyjno-dochodzeniowa pod dowództwem porucznika Mroza prowadzi wizję lokalną w gospodarstwie Dziabasów. Podejrzany Środoń opowiada historię, która wydarzyła się jesienią 1978 roku, podczas burzliwej, pijackiej nocy. Mroczna, początkowo komiczna, stopniowo coraz bardziej przerażająca historia Środonia oraz Bożeny i Zdzisława Dziabasów, przeplata się ze szwindlami i przekrętami milicjantów, którzy uczestniczą w dochodzeniu.
Rekomendacja Filmosfery (Sylwia Nowak): „Dom zły” utwierdza w przekonaniu, że obecnie Smarzowski to jeden z najważniejszych, a przede wszystkim jeden z najlepszych polskich reżyserów (i scenarzystów). Reżyser z mistrzowską skrupulatnością porusza się pomiędzy czasem rzeczywistym, czyli czasem z roku 1982, a retrospekcjami, w które przenosi nas opowieść Środonia. Nic nie zgrzyta w sposobie snucia tej historii, jeśli już to tylko połacie śniegu pod butami aktorów. „Dom zły” to film niezmiernie klimatyczny. Ma przemyślaną, wspaniale napisaną historię. Jednak prawdziwego charakteru nadaje mu wstrząsająca, wręcz niewygodna muzyka Mikołaja Trzaski, która działa swoją mocą wprost fizycznie na widza; zdjęcia Krzysztofa Ptaka (ostatnie ujęcie zalicza się do jednych z najpiękniejszych w polskiej kinematografii) oraz fenomenalna gra całego zespołu aktorskiego. Kino Smarzowskiego to kino autorskie w najlepszym znaczeniu tego słowa. Niełatwe w odbiorze, mocno realistyczne, czasem wręcz naturalistyczne, czasem jednak zawierające elementy wręcz surrealistyczne. Wszystko po to, aby zburzyć słodką iluzję życia. Polskiego życia. Smarzowski opanował sztukę targania emocjami widza do perfekcji. „Dom zły” szarpie każdy nerw, dotyka nie tylko emocjonalnie, ale wręcz fizycznie. Zostawia nas ze smutkiem, goryczą i wzburzeniem. Znakomite kino przez duże K.
Środa (1.04), TVP 1, 21:20
Coś (2011)
Produkcja: USA, Kanada
Reżyseria: Matthijs van Heijningen Jr.
Obsada: Ulrich Thomsen, Mary Elizabeth Winstead, Joel Edgerton, Eric Christian Olsen
Opis: Gdy pod pokrywą lodową odnaleziony zostaje gigantyczny pojazd kosmiczny, światowej sławy naukowiec Sander Halvorson (Ulrich Thomsen) zrobi wszystko, by przypisać sobie wiekopomne znalezisko. Początkowo tylko młoda badaczka Kate Lloyd (Mary Elizabeth Winstead) oraz pilot Sam Carter (Joel Edgerton) alarmują przed zagrożeniem ze strony tajemniczego pasażera pojazdu, który posiadł zdolność przybierania kształtów innych organizmów i może się podszywać pod każdego z mieszkańców bazy. Największe odkrycie ludzkości może okazać się początkiem jej zagłady…
Rekomendacja Filmosfery (Mateusz Michałek): Twórcy „Coś” w umiejętny sposób wykorzystali lukę w fabule pierwowzoru z 1982 roku nie usiłując przedstawić własnej wersji wydarzeń w amerykańskiej bazie. Matthijs Van Heijningen Jr. nie próbuje konkurować z dziełem Johna Carpentera. Niemal od początku możemy zaobserwować stylizowanie obrazu na kino klasy B - od starego loga Universalu aż po ostatnią scenę pościgu za psem – przez co układanka oryginału z prequelem doskonale się komponuje. Reżyser nie wykorzystuje w znaczący sposób nowinek technicznych i tak dzięki zastosowaniu tandetnych i kiczowatych efektów specjalnych, odnosimy wrażenie, że obraz nakręcony został w latach 80. Przez niemal całą projekcję odczuwalny jest mroczny klimat produkcji, zawarty w ciemnych i przytłaczających pomieszczeniach, nieprzypadkowo również większość scen rozgrywa się nocą, kiedy bohaterowie są szczególnie bezbronni wobec czyhającego na ich życie potwora. Matthijsowi Van Heijningenowi Jr. udało się odtworzyć pewien unikatowy klimat, pozwalający oglądać „Coś” z zapartych tchem, pomimo tego że od początku wiemy jaki los czeka bohaterów...
Czwartek (2.04), Polsat, 23:55
500 dni miłości (2009)
Produkcja: USA
Reżyseria: Marc Webb
Obsada: Zooey Deschanel, Joseph Gordon-Levitt, Jennifer Hetrick, Geoffrey Arend, Rachel Boston
Opis: „To zwykła opowieść o chłopaku i dziewczynie” - tymi słowami narrator rozpoczyna „500 dni miłości". A jednak film jest czymś więcej - to zabawna, a jednocześnie prawdziwa historia ponad półtorarocznego związku. Tom jest niepoprawnym romantykiem. Wierzy, że nawet w obecnych cynicznych czasach prawdziwa miłość zdarza się tylko raz. Niestety Summer nie podziela jego zdania. To nie przeszkadza Tomowi walczyć o uczucia dziewczyny. Jest jak współczesny Don Kichote - marzyciel próbujący osiągnąć nierealne cele. Po jakimś czasie nie jest zakochany w Summer, tylko w idealizowanym obrazie dziewczyny, który sam stworzył.
Rekomendacja Filmosfery (Sylwia Nowak): Po premierze filmu krytycy nazwali „500 dni miłości” nowym typem komedii romantycznej dla bardziej wymagającego widza. Nie nazwałabym obrazu Webba komedią romantyczną, jest to po prostu film o życiu. Znajdziemy w nim jednocześnie trochę dramatu, komizmu, radości i nostalgii, ot tak jak w zwyczajnym życiu każdego z nas. Punktem wyjścia do opowiedzianej historii są wspomnienia Toma. To przez ich pryzmat widzimy (nie)związek chłopaka i Summer. Dlatego też są to wspomnienia bardzo subiektywne, wyidealizowane, przerysowane i chaotyczne. Niechronologiczna narracja połączona z ciekawym montażem Alana Edwarda Bella perfekcyjnie została dopasowana do tego natłoku obrazów, które wydobywają się z pamięci głównego bohatera. Debiut Webba to dobrze przemyślany, zrealizowany i zagrany film. Mniej słodki, bardziej gorzki. Ze znakomitą ścieżką dźwiękową, na czele z jednym z moich ulubionych utworów, czyli „Please, Please, Please Let Me Get What I Want”. „500 dni miłości” jest przyjemny w odbiorze, skonstruowany w taki sposób, że powinien zadowolić jednocześnie tych mniej wymagających widzów oraz tych, którzy w kinie nie szukają tylko ładnych historii o miłości.