Szkoła średnia kojarzyć się może z miejscem, do którego powraca się z sentymentem i rozczuleniem. Kojarzyć się również może z wizerunkiem tragicznego kurortu, budzącego retrospekcje niekończących się klęsk i niewypałów. „The Duff” komediowym krokiem zaprasza nas na opowieść o obecnych nastolatkach, ich zachowaniach i obyczajach, które dla niektórych mogą wydawać się przejażdżką na rollercoasterze.
Poznajmy Biancę – maturzystkę z amerykańskiego liceum, miłośniczkę horrorów, a już na pewno wolną od modowej dyktatury sfeminizowaną dziewczynę, która dobrze wie, czego chce i wcale nie potrzebuje do tego nowej torebki od Chanel czy najnowszego tuszu Maybelline. Pewna siebie i niezakompleksiona Bianca przy pomocy swojego mało elokwentnego i jeszcze mniej delikatnego sąsiada – Wesleya dowiaduje się, że dla swoich koleżanek jest DUFF, czyli tą brzydką i grubą oraz najmniej atrakcyjną z paczki. Przerażona odkryciem, a raczej tym, że fakt ten odkryć może również jej platoniczna miłość Toby, postanawia udowodnić, że odbiór jej osoby przez innych jest jak najbardziej mylny, a sama jest atrakcyjną dziewczyną, ukrywająca się w skórze szkolnego nerda. W przemianie z brzydkiego kaczątka pomoże jej Wesley, dzięki któremu nie tylko otworzy się przed nią możliwość stania się cool, ale również przysporzy jej to nie małych kłopotów.
Ostatnie filmy dla młodzieży coraz częściej przypominają łzawe historyjki albo mało śmieszne komedie z żartami bardziej budzącymi politowanie niż śmiech. Ekranizacja książki Kody Keplinger w pewien sposób wpuszcza trochę świeżości, pokazując, że można stworzyć historię zabawną, ale i poruszającą drażliwe i spychane na bok tematy nie robiąc z nich płaczliwej litanii uciśnionych nastolatków. Świeżość ta nie jest jednak wichrem zmian tylko zaledwie podmuchem delikatnie wietrzącym sale kinową.
Pozytywnym aspektem filmu jest nieprzejedzona obsada, której na szczęście nie widzimy w co drugiej młodzieżowej produkcji. Na szczególne wyróżnienie zasługuje wcielająca się w główną bohaterkę Mae Whitman, która nie przerysowała postaci, nadając jej komizmu i swoistego uroku, dzięki czemu odbiór tej historii stał się jeszcze przyjemniejszy i zabawny. Dużym zaskoczeniem również była dla mnie rola szkolnej piękności Madison granej przez znaną z disneyowskich, telewizyjnych produkcji Bellę Thorne, która nadała swojej postaci woal szyderstwa i braku empatii. Mało kiedy postać jest w stanie mnie tak zirytować – jej udało się to bardzo szybko i za to ma u mnie wielki plus.
Film Sandela nie jest jednak wielką tematyczną nowością. Podąża szlakami dobrze przetartymi przez poprzednie produkcje dla nastolatków jak choćby „Wredne Dziewczyny” czy „Johnny Tucker musi odejść”, gdzie szara mysz zamienia się w super laskę, a wymarzony książę może okazać się żabą.
To przyjemny, wciągający film dla młodzieży, dobrze gospodarujący czas widza. Trudno jednak spodziewać się tu żartów górnych lotów czy nieprzewidywalnych zwrotów akcji. Pomimo przyjemnego seansu w kinie nie sięgnę zbyt szybko po ten film ponownie.