„Kronika opętania” to horror, w którym reżyser Sam Raimi połączył dwa najbardziej przerażające motywy, które istnieją na świecie: religię i dzieci. No może poza porcelanowymi lalkami i drewnianą, skrzypiącą, starą podłogą. Czy reżyserowi udało się przestraszyć widza, o tym za chwilę.
Historia opowiedziana w filmie wydaje się być banalna i po obejrzeniu „dzieła” dochodzimy do wniosku, iż jest dokładnie taka, jak się wydaje. Mamy tu rozbitą rodzinę, ojca, który nigdy nie ma czasu, dziewczynki wkraczające w trudny okres dojrzewania i nadopiekuńczą matkę. Klasyczny model rodziny, jak na obecne realia rzekłby mędrzec. I choć mamy tu do czynienia z horrorem to wyraźnie odczuwamy, iż twórcy pragną pokazać nam relacje rodzinne, nakreślić charaktery postaci, sprawić żebyśmy polubili ojca bohatera. Zalatuje trochę klimatami wprost z „Klanu”, bądź „M jak miłość”, tyle, że już bez tragedii, która miała miejsce z powodu potrącenia kartonów.
Tragedię mamy za to inną: uosabia ją tajemnicza istota, zwana dybukiem zamknięta w drewnianej skrzyneczce. Skrzyneczkę oczywiście trzeba otworzyć, jak każdą rzecz, na której napisano, ażeby jej nie otwierać i jest zamknięta na kilka wielkich kłodek, opasana drutem kolczastym i obłożona dynamitem (tutaj trochę nagięłam fakty, ale starałam się opisać sytuację bardziej obrazowo).
Z ciekawostek, które wydały mi się w miarę interesujące: w filmie znajdziemy polski akcent. Owa straszna istota przemawia do nas w ojczystym języku. Na początku wywołuje to ciekawy efekt, potem „zjem Twoje serce” po polsku, brzmi już tylko zabawnie. Okazuje się, że dybuk, a raczej wiara w zawładnięcie ciałem żywej osoby przez ducha zmarłego była popularna wśród Żydów zamieszkujących Europę Środkową. Drugą ciekawostką jest fakt, iż rolę żydowskiego wybawcy, który podejmuje się wykonania egzorcyzmów gra Matisyahu, znany chasydzki raper i muzyk reggae. Jest to jego nienajgorszy debiut w roli aktora. Trzecią ciekawostko-nieciekawostką jest to, iż film opiera się na prawdziwej historii, ale to już ostatnio niejaki standard, przy tego typu produkcjach.
W kwestii ewentualnej rekomendacji, bądź jej braku mogę powiedzieć, iż film mnie rozbawił. A nie taki był chyba zamysł reżysera. Słabiutko, bez fajerwerków i zbiorowego orgazmu.