W niewoli kultowego score’u [recenzja OST]
Arkadiusz Kajling | 6 dni temuŹródło: Filmosfera
Chyba trudno dziś znaleźć entuzjastę muzyki filmowej, który nie znałby kultowego score’u do „Gladiatora” w reżyserii Ridleya Scotta, lub nie rozpoczął swojej muzycznej przygody z tym gatunkiem od towarzyszącej produkcji płyty Hansa Zimmera. Ten nowożytny klasyk z 2000 roku osadzony w czasach antycznego Rzymu zapadł w świadomość widzów nie tylko dzięki brawurowym rolom Russella Crowe’a i Joaquina Phoenixa, czy odwzorowanych z nabożnym wręcz pietyzmem realiów starożytnego świata – niebagatelną rolę w utrwaleniu filmu w świadomości kinomaniaków i kulturze masowej miała właśnie oryginalna ścieżka dźwiękowa stworzona przez niemieckiego kompozytora przy współpracy z Lisą Gerrard, która zyskała szerszy rozgłos jako członkini zespołu Dead Can Dance, prezentującego alternatywne spojrzenie na world music. O jej wielkim wpływie na współczesną muzykę może zaświadczyć fakt, że już trzy lata po premierze Luciano Pavarotti wydał utwór „Il Gladiatore” (który podobno miał być umieszczony na filmowym albumie), a ponad dekadę później inny słynny włoski tenor Andrea Bocelli zaproponował swoją wersję „Now We Are Free” w rodzimym języku pt. „Nelle Tue Mani” na cedeku „Cinema” celebrującym kultowe piosenki ze świata X muzy. I chociaż Hans Zimmer ostatecznie nie zamienił nominacji do Oscara na nagrodę za swoją propozycję do filmu Scotta (złoty rycerzyk w 2001 roku powędrował w ręce Tana Duna za „Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka” w wizji Anga Lee), to jego porywająca muzyka nie tylko przetrwała próbę czasu, ale kompozycje zdobywcy statuetki Amerykańskiej Akademii za „Króla Lwa” z epickim „Honor Him” na czele do dzisiaj pozostają jednymi z najbardziej rozpoznawalnych motywów współczesnego kina. Prawie ćwierć wieku później od premiery pierwszego „Gladiatora” jego reżyser dosyć nieoczekiwanie przygotował kontynuację, a na muzyczną arenę zaprosił tym razem Harry’ego Gregsona-Williamsa, czyli dawnego protegowanego Hansa Zimmera, który na oczach całego świata miał zmierzyć się ze sławą wielkiego poprzednika – czy brytyjskiemu kompozytorowi udało się wyzwolić z muzycznej niewoli nawet najzagorzalszych fanów soundtracków, którzy przecież od lat świadomie pozostają pod wpływem tego legendarnego score’u?

Od 15. listopada w polskich kinach można już oglądać „Gladiatora II” i zapewne wielu miłośników epickich pojedynków osadzonych w starożytnych realiach z niekłamaną ekscytacją zasiadło na kinowych fotelach już w dniu premiery wysokobudżetowego widowiska, wciąż jednak w pamięci mając pierwszą odsłonę filmu Rileya Scotta. Tym razem głównym bohaterem uczyniono Luciusa (w tej roli Paul Mescal), który jeszcze jako dziecko był świadkiem śmierci Maximusa z rąk swojego wuja Commodusa. Po latach chcąc przeciwstawić się dwóm cesarzom rządzącym stolicą żelazną pięścią, decyduje się jako gladiator walczyć w Koloseum, by zwrócić należną chwałę Rzymu jego ludowi. Brzmi znajomo? Być może to dlatego, że scenariusz do kontynuacji chce ukryć fakt, iż sequel „Gladiatora” jest w pewnym sensie jego remake’iem anno domini 2024 i zarazem powodem zamiany miejsc na kompozytorskim krześle. Hanz Zimmer zdecydował się nie wracać do „Gladiatora II” i decyzja ta została podjęta po poprzednich doświadczeniach związanych z ciągłą rewizytą swoich słynnych prac. Jak przyznał w jednym z wywiadów: „To naprawdę bardzo proste. Stworzyłem ten świat. I myślę, że zrobiłem to dobrze. A wszystko, co bym zrobił teraz, naraziłoby mnie na powtarzanie samego siebie, czego nie chcę robić, lub na to, że krytycy będą mnie masakrować, mówiąc, że nie zrobiłeś tego tak dobrze, jak zrobiłeś to za pierwszym razem”. Oryginalna partytura z 2000 roku zajmuje w sercu niemieckiego kompozytora szczególne miejsce i Zimmerowi podobała się idea, by nie być porównywanym do swojej poprzedniej pracy, mając na koncie już liczne muzyczne kontynuacje do filmów z serii „Batman”, czy „Kung Fu Panda” – to też powód dlaczego autora kojarzonego ze słynną disnejowską franczyzą „Piraci z Karaibów” nie usłyszymy w nadchodzącej jeszcze w tym roku aktorskiej kontynuacji „Króla Lwa”, odkrywającej przed widzami historię Mufasy.


Angaż Gregsona-Williamsa, który ogłoszono w pierwszych dniach stycznia tego roku nie do końca powinien dziwić fanów muzyki filmowej – ta zamiana miejsc na kompozytorskim krześle to w pewnym sensie naturalne przekazanie pałeczki swojemu dawnemu uczniowi, który na swoim koncie ma także liczne kolaboracje z samym reżyserem projektu: w przeszłości Harry Gregson-Williams współpracował z Ridleyem Scottem przy takich jego filmach jak „Marsjanin” i „Królestwo niebieskie” (co zaowocowało nawet nominacją do Złotego Globu), czy wyprodukowanych w ostatnich latach „Domu Gucci” oraz „Ostatnim Pojedynku”. Brytyjski kompozytor, który stworzył ponad sto minut oryginalnego score’u (z ktorych tylko kilka minut poświęcono na muzyczne odniesienia do pierwszej części), tak opisuje pracę nad swoim najnowszym materiałem: „Moim zamierzeniem w odniesieniu do tej muzyki było stworzenie kompozycji ucieleśniającej duchową esencję oryginalnego filmu, jednocześnie tworzącą świeże otoczenie dźwiękowe dla Luciusa i innych głównych postaci, które tu spotykamy. Lucius potrzebował bardzo wszechstronnej linii melodycznej – jest centrum filmu, a jego miłość, przywództwo, wściekłość i potrzeba zemsty musiały znaleźć odzwierciedlenie w towarzyszącej muzyce. Poza dużą orkiestrą i chórem, których wymagała ta epicka opowieść, poczułem potrzebę zastosowania unikalnych instrumentów, aby pomóc w procesie opowiadania historii. Niezależnie od tego, czy były struny skrzypiec barytonowych lub wiolonczeli elektrycznej – które symbolizowały intrygi i fabułę Macrinusa, czy prymitywne rogi, które pomogły nam przenieść się do starożytnego Rzymu, odpowiednie instrumenty pomogły wprowadzić poczucie wyjątkowości do postaci i miejsc. Od specjalnie nagranych partii wokalnych reprezentujących wojowników Numidian, po ezoteryczne brzmienie głosu Lisy Gerrard, wszystkie te różne unikalne dźwięki i kolory były niezbędne, aby opowiedzieć historię Luciusa”.

Aby wygenerować angażujący emocjonalnie słuchacza odpowiedni muzyczny krajobraz antycznego świata z „Gladiatora II”, Harry Gregson-Williams współpracował z wybitnymi wykonawcami z całego globu, by skomponować unikalną ilustrację muzyczną i stworzyć egzotyczne dźwięki, które przywołają na myśl atmosferę starożytnego Rzymu – brytyjski kompozytor najpierw stworzył tzw. „listę życzeń instrumentów”, których chciał użyć na swoim soundtracku, a następnie wybrał poszczególnych performerów rozsianych po całej Europie i zaprosił ich do współpracy, dzięki czemu tło muzyczne zyskało na różnorodności. Jednym z nich jest Abraham Cupeiro, którego muzyk wyszukał w internecie i w konsekwencji pojechał do północnej Hiszpanii na spotkanie z młodym multiinstrumentalistą, który słynął nie tylko z gry na historycznych instrumentach jak carnyx, czy róg iberyjski, ale i tworzenia ich od podstaw – to one odpowiadają za surowy i organiczny wydźwięk score’u, który wzbogacony został o bardziej współczesne instrumenty, jak elektryczna wiolonczela w wykonaniu dobrego przyjaciela kompozytora Martina Tillmana, która pomogła wzmocnić sceny bitewne, szczególnie w kompozycjach „War, Real War”, czy „Lucius, Arishat and the Roman Invasion”. Na tym właśnie instrumencie stworzono także temat główny dla postaci granej przez Denzela Washingtona, dzięki czemu motyw Macrinusa zyskał na elegancji i dostojności. Po napisaniu głównych motywów muzycznych w swoim studio w Los Angeles, kompozytor wrócił do rodzinnej Wielkiej Brytanii, aby zarejestrować całą partyturę z pełną orkiestrą symfoniczną, wiodącym brytyjskim chórem The Bach Choir i światowej sławy zespołem Viol Consort Fretwork w prestiżowym studiu Abbey Road Studios – to właśnie w tym miejscu Gregson-Williams nagrał wcześniej wiele swoich partytur (w tym do „Shreka”, czy „Opowieści z Narnii”), a podczas sesji był na łączach z Hansem Zimmerem, by jego dawny mentor mógł nie tylko usłyszeć najnowszą ilustrację muzyczną, ale i udzielić cennych wskazówek i porad.


Patrząc z perspektywy czasu niewątpliwie jednym z głównych składników sukcesu pierwszego „Gladiatora” było zaproszenie do współpracy Lisy Gerrard, znanej ze swojej unikalnej techniki śpiewania w wymyślonym języku – chociaż dysponująca kontraltem z zakresem wokalnym trzech oktaw multiintrumentalistka grająca na co dzień w new-age’owym zespole Dead Can Dance wyprodukowała kilka albumów solowych to zdecydowanie ciekawsze są jej dokonania w zakresie muzyki filmowej: australijska piosenkarka uczestniczyła przy nagraniu ścieżek dźwiękowych do ponad pięćdziesięciu produkcji (sic!), w tym „Łzy słońca”, „Mission: Impossible 2”, czy „Ali”, w jej bogatym portfolio znajdziemy także polskie akcenty reprezentowane przez wkład w filmy Krzysztofa Kieślowskiego, a najnowsze pozycje na liście zamykają obie części „Diuny” Denisa Villeneuve’a. Z pierwszym wejściem Gerrard w oryginalnym „Gladiatorze” mieliśmy do czynienia w nuconym utworze "The Wheat", przechodzącym płynnie w motyw przewodni całej ścieżki wykorzystany jako wstęp do popisowego "The Battle", kiedy to po raz pierwszy na ekranie objawia nam się Maximus jako dowódca wojsk. Wówczas Hans Zimmer i Lisa Gerard podzieli się pracą nad muzyką: niemiecki kompozytor zajął się epicką i dramatyczną ilustracją, natomiast piosenkarka skupiła się na spokojniejszych kompozycjach, nadając im niemal mistycznego wydźwięku. Bez wątpienia OST „Gladiator” to jedno z największych osiągnięć filmowych score’ów ostatnich dekad i kolejny muzyczny pomnik Zimmera, który dziś otoczony jest nie tylko kultem, ale i nimbem nostalgii. By nawiązać do dziedzictwa swojego wielkiego poprzednika, utwór „Now We Are Free” pojawia się zatem ponownie na ścieżce dźwiękowej oraz na napisach końcowych filmowej kontynuacji, zapewniając idealne połączenie między tymi dwoma muzycznymi światami. To zresztą nie jedyny utwór, który angażuje australijską wokalistkę obdarzoną głębokim głosem – już na otwierającym album „Gladiator II Overture” wprowadzającym temat Macriniusa usłyszymy wokale Gerrard, jednak wprawne ucho od razu pozna, że nie jest to do końca oryginalna kompozycja: w rzeczywistości nowa uwertura wykorzystuje „Sorrow”, pochodzący z oryginalnego soundtracku i napisany we współpracy z Klausem Badeltem, który pomógł także wówczas wyprodukować ścieżkę dźwiękową.

Na „Gladiatorze II” za produkcję całości odpowiada już wyłącznie Harry Gregson-Williams, co nie zmienia faktu, że każdemu słuchaczowi trudno będzie nie porównywać nowego soundtracku ze słynną muzyką z oryginalnej części. Pierwszym i jedynym singlem z wydawnictwa towarzyszącego sequelowi starożytnego widowiska Ridleya Scotta uczyniono „Strenght and Honor”, który chociaż za pomocą tytułu nawiązuje do swojego pierwowzoru sprzed ćwierć wieku, to stylistycznie nie jest tylko rewizytą tego samego motywu Zimmera sprzed lat – zanim usłyszmy (ale tylko na chwilę) temat Maximusa, najpierw do naszych uszu dotrą otoczone w mrocznej atmosferze złowieszcze chóry w asyście kombinacji instrumentów smyczkowych i dętych, które budują solidny i spektakularny wstęp do kultowego tematu. Mimo, że takich muzycznych retrospekcji znajdziemy wiele (łącznie z kultowym „Honor Him”, który wybrzmiewa w finalnej części tracklisty w triumfalnym „The Dream Is Lost”), odniesień do zimmerowskiej pracy czasowo jest zaledwie kilka minut – Gregson-Williams zdaje się jednak ograniczać swoją rolę do muzyki typowo ilustracyjnej (świetne „Angry Baboons” z sekwencji pojedynku gladiatorów w Koloseum), nie proponując żadnego szczególnie zapadającego w pamięć motywu przewodniego i uznając (prawidłowo) wyższość score’u swojego mistrza akcentuje go w kulminacyjnych momentach filmu. Nowa odsłona franczyzy stara się także odnaleźć swój własny głos w osobie Grace Davidson – brytyjską sopranistkę specjalizującą się w muzyce barokowej i renesansu usłyszymy w takich trackach, jak „Ostia”, „Acacius Returns”, „City of Rome”, czy „I See Him In You”, której krystalicznie czysty i eteryczny sopran zestawiono z tubylczym wołaniem Ejigayehu „Gigi” Shibabawa uzyskując zaskakująco koherentne pod względem aranżacji połączenie. Wielka szkoda, że nowe wokale nie są tak wyraziste, by stać się charakterystycznym głosem partytury „Gladiatora II” na miarę Lisy Gerrard, ale podejrzewam, że to celowe działanie – mistyczny i niemal magiczny śpiew australijskiej kontralcistki o zakresie trzech oktaw potrafił zahipnotyzować niegdyś słuchacza, który pomimo upływu lat wciąż (świadomie lub nie) pozostaje w niewoli tej kultowej muzyki, której w jego fanowskiej świadomości nie ma prawa nic, ani nikt przyćmić.


WYDANIE CD

Muzyka do „Gladiatora II” została wydana przez Universal Music dokładnie w dniu premiery kinowej najnowszego widowiska Ridleya Scotta i jest dostępna w standardowym plastikowym pudełku typu „jewelcase”. Do wydania został dołączony 8-stronicowy booklet z informacjami produkcyjnymi odnośnie nagrania i zatrudnionych wykonawców, a także wykorzystanych motywów z innych soundtracków. Książeczka utrzymana w pomarańczowo-żółtej stylistyce została wzbogacona o 6 zdjęć z filmu z poszczególnymi bohaterami, a jej okładkę zdobi teaserowa wersja plakatu, którą znajdziemy także na nadruku płyty – po wyjęciu cedeka z zaczepów zobaczymy jeszcze jedną dodatkową fotkę z postacią odgrywaną przez Paula Mescala. Fakt istnienia wydania fizycznego na pewno docenią audiofile, gdyż płyta kompaktowa CD-Audio to standard bezstratnego cyfrowego zapisu dźwięku – dlatego też ten nośnik trwa w niezmienionej od czterdziestu lat formie do dziś, ciesząc uszy bardziej wymagających słuchaczy. Miłośnicy czarnych krążków powinni być także ukontentowani, gdyż ścieżka dźwiękowa została wydana również w wersji winylowej na dwóch dyskach.

Nowy obraz Ridleya Scotta być może dzielić opinię publiczną na dwa wrogie obozy, jednak jednego nie można mu odmówić – „Gladiator II” przyciągnął do kin większe tłumy niż jakikolwiek wcześniejszy film reżysera i może pochwalić się najlepszym otwarciem na świecie spośród wszystkich produkcji brytyjskiego filmowca (jednocześnie jest to również najlepszy start filmu z kategorią R od studia Paramount Pictures). Większość widzów, która już obejrzała widowisko osadzone w realiach starożytnego Rzymu najprawdopodobniej zgodzi się z tym, że sequel „Gladiatora” z 2000 roku z Russellem Crowe’m w roli głównej nie zawodzi, choć do osiągnięcia statusu oryginalnej odsłony serii jeszcze wiele mu brakuje – być może nawet nigdy nie zbliży się do piedestału, na którym ustawiono pomnik jego wielkiego poprzednika dziś otoczony religijnym wręcz kultem m.in. dzięki zapadającej w pamięć muzyce. Nie powinien zatem nikogo dziwić fakt, że score kontynuacji to jedna z najbardziej oczekiwanych tegorocznych partytur filmowych i nie sposób będzie jej nie porównywać z ilustracją muzyczną z pierwszej części – debiutujący w antycznej franczyzie Harry Gregson-Williams (dla którego to siódma już współpraca ze Scottem) postanowił więc podobnie jak Hans Zimmer z Lisą Gerrard ćwierć wieku temu podzielić swoją najnowszą pracę na dwie części spełniające odmienne funkcje – legendarna ścieżka dźwiękowa sprzed dwudziestu pięciu lat gra pierwsze skrzypce w kulminacyjnych momentach przyciągając uwagę słuchaczy spragnionych nostalgii, a nowe motywy ograniczają się do muzyki ilustracyjnej, która jako tło znakomicie blenduje się z wydarzeniami na ekranie. Sam Gregson-Williams zdaje się doskonale rozumieć ten muzyczny fenomen, składając nie tyle co należyty hołd zwycięzcy tego nierównego pojedynku, ale z szacunkiem i dumą celebrując dokonania swojego niepokonanego prekursora – mówiący o wolności jednostki „Now We Are Free” jak na ironię założył niegdyś wszystkim miłośnikom filmowych soundtracków muzyczne kajdany skutecznie obezwładniając wrażliwy na piękno zmysł słuchu, a brytyjski kompozytor wcale nie zamierza nas z nich oswobodzić, sam będąc w końcu niewolnikiem tego kultowego score’u.

Recenzja powstała dzięki współpracy z Universal Music Polska – dystrybutorem muzyki na CD.