Piątka Filmosfery - filmy z jajem!
Katarzyna Piechuta | 2019-04-20Źródło: Filmosfera
Nadeszła Wielkanoc, a zatem pora na świąteczny akcent: przedstawiamy Wam zestawienie najlepszych filmów z jajem! Przed Wami Piątka Filmosfery z najlepszymi komediami – idealnymi na świąteczny seans z bliskimi.
1. „Pół żartem, pół serio” (1959), reż. Billy Wilder
„Pół żartem, pół serio” w reżyserii Billy’ego Wildera to klasyk komedii, który jest wybornym przykładem sztuki i rozrywki w jednym. Historia dwóch muzyków jazzowych, którzy ukrywając się przed wyrokiem mafii, dołączają do żeńskiego zespołu…jako kobiety, zalicza się do tych niezapomnianych obrazów starego, dobrego, klasycznego Hollywood. Można w nim znaleźć wszystko, co najlepsze. Lekką i zarazem rzetelną reżyserię, ciekawie i zabawnie opowiedzianą historię, nieśmiertelne dialogi („Nobody’s perfect”) i sceny (tango Daphne i Osgooda, śpiewająca Sugar Kane), cudowny humor. Jednak „Pół żartem, pół serio” to przede wszystkim wspaniałe kreacje aktorskie. Czarujący Tony Curtis, seksowna Marlin Monroe, przezabawny Joe E. Brown i niesamowity Jack Lemmon, który jako Daphne kradnie każdą scenę. Nadmienię, że postać Daphne to moim zdaniem najlepiej napisana i zagrana postać komediowa w historii kina. „Pół żartem, pół serio” to komedia–klasyk. Ostatnie zdanie w „Pół żartem, pół serio” brzmi „Nikt nie jest idealny”. Może nikt nie jest idealny, ale ten film ociera się o ideał. Ta czarno-biała komedia ma w sobie tyle pasji, życia i koloru, że bawi widzów już 50 lat i nie zanosi się, że kiedyś przestanie, ponieważ takie filmy nigdy się nie zestarzeją. Sylwia Nowak-Gorgoń
2. „Żywot Briana” (1979), reż. Terry Jones
Drugi z kolei film fabularny brytyjskiej grupy Monty Pythona to historia „mężczyzny zwanego Brianem”, którego losy często krzyżują się z losami Jezusa Chrystusa. Film jest pełen absurdu, aluzji, parodii, pastiszu, naśmiewanie się z symboli i ikon kultury, obnażenia głupoty, zacofania i bezmyślności współczesnego świata. Twórcy nie oszczędzają nikogo w swojej satyrze. Dostaje się władzy (przezabawnie sepleniący Poncjusz Piłat oraz najgłupsi rzymscy żołnierze w historii kinematografii). Gani się ruchy anarchistyczne, religijne i fundamentalistyczne. Grupa Monty Pythona demaskuje to wszystko, co sprawia, że człowiek jest istotą nieskończenie głupią, ograniczoną i niesamodzielną. Pokazuje człowieka zakorzenionego w chorej cywilizacji, podążającego ślepo za tłumem. Jednak brytyjscy komicy nie tylko dezaprobują, ale też starają się ukazać, iż to, co jest najbardziej istotną wartością w naszym życiu to indywidualność każdego z nas. Posiadamy możliwość wyboru i umiejętność samodzielnego myślenia. Film sfinansowany przez eks-Beatlesa, George’a Harrisona to także po prostu doskonała komedia. Cała historia niby oparta na skeczach jest świetnie skonstruowaną i zabawną historią, gdzie nawet pojawienie się statku kosmicznego nie burzy toku akcji. Członkowie grupy Monty Pythona grają z dużym, nawet bardzo dużym dystansem do swoich postaci, dzięki czemu atmosfera absurdu jest jeszcze bardziej potęgowana. Nieśmiertelny brytyjski humor na najwyższym poziomie. Poza tym „Żywot Briana” to czysta afirmacja życia. Życia wartościowego, przeżytego mądrze, świadomie i zawsze po jasnej stronie. Sylwia Nowak-Gorgoń
3. „Seksmisja” (1984), reż. Juliusz Machulski
Ta jedna z najsłynniejszych polskich komedii chyba nigdy się nie zestarzeje. Można ją oglądać wielokrotnie i za każdym razem śmieszy tak samo. To przede wszystkim zasługa świetnego scenariusza Juliusza Machulskiego – bez niego nie byłoby całej tej niezwykle oryginalnej i niesamowicie zabawnej historii. I oczywiście drugi aspekt, bez którego film nie byłby już tym samym – obsada aktorska. Dwoje głównych bohaterów, Jerzy Stuhr i Olgierd Łukaszewicz, są wprost stworzeni do ról Maksa i Alberta. Tworzą razem komiczny wprost duet. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że jeden z najzabawniejszych w historii kina – a już na pewno kina polskiego. Co jeszcze kojarzy nam się z „Seksmisją”? Oczywiście mnóstwo znanych cytatów, z których wiele weszło do codziennego słownika przeciętnego Polaka, jak choćby słynne „Ciemność, widzę ciemność, ciemność widzę”. Większość widzów pewnie widziała ten film i to, być może, niejeden raz – ale „Seksmisja” jest tak dobrą komedią, że można ją sobie raz na jakiś czas odświeżyć, nie zaznając przy tym poczucia zmarnowanego czasu. Katarzyna Piechuta
4. „Lepiej być nie może” (1997), reż. James L. Brooks
Rewelacyjny jak zawsze Jack Nicholson wcielił się w „Lepiej być nie może” w postać Melvina cierpiącego na zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne, popularnie zwane nerwicą natręctw. Już od pierwszych minut filmu bohater zachowuje się w taki sposób, jak gdyby chciał zrobić wszystko, aby widz go znienawidził, zaczynając od wyrzucenia uroczego (i nieco dziwacznego zarazem) psa swojego sąsiada do zsypu… Paradoksalnie jednak, tego filmu nie sposób nie polubić. Nicholson jako nieokrzesany Melvin wzbudza mimo wszystko sympatię, a my, oglądając go na ekranie, kibicujemy mu w powolnym procesie jego pracy nad sobą i mamy uśmiech na twarzy, widząc go starannie omijającego linie na chodniku czy odchrząkującęgo prosto w słuchawkę telefonu. Jack Nicholson stworzył na ekranie świetny duet z Helen Hunt – ich skomplikowane relacje zmieniają się z minuty na minutę, jednak oboje doskonale poradzili sobie aktorsko w tym emocjonalnym kalejdoskopie i zostali nagrodzeni Oscarami. „Lepiej być nie może” to film mądry i uroczy zarazem. Obserwując poczynania Melvina trudno wyzbyć się myśli, że główny bohater ze swoją nieco pokręconą psychiką wzbudza większą sympatię niż niejeden „normals” znany nam czy to z ekranu, czy z naszego prawdziwego życia, a w natręctwach i dziwactwach Melvina być może każdy z nas odnajdzie trochę z samego siebie. Katarzyna Piechuta
5. „Hot Fuzz - Ostre psy” (2007), reż. Edgar Wright
„Hot Fuzz” – Ostre psy” to druga w kolejności chronologicznej cześć trylogii Cornetto w reżyserii Edgara Wrighta, na którą składają się jeszcze „Wysyp żywych trupów” (2004)) i „To już jest koniec” (2013). Moim skromnym zdaniem, historia wybitnego policjanta Nicholas Angela (Simon Pegg), który trafia do malowniczego miasteczka Sanford i odkrywa, że wcale nie jest w nim aż tak sielsko, to najlepsza część całej trylogii, idąc dalej najlepszy film roku 2007, jak i najlepsza komedia od kilku dekad. Zaczyna się jak rasowe policyjne kino spod ręki Guya Ritchiego, potem „Hot Fuzz” ewoluuje w stronę thrillera ala „Krzyk” Wesa Cravena, aby na końcu uraczyć nas prawdziwą nawalanką. Niesamowity czarny humor, czasami wręcz makabryczny. Groteska połączona z absurdem. Brytyjska śmietanka aktorów - Simon Pegg, Nick Frost, Jim Broadbent, Padyy Considine, Olivia Colman, Timothy Dalton – tworzy postacie, których nie da się nie kochać. Cudowna gra konwencjami, gatunkami i przyzwyczajeniami widza. Reżyseria, montaż i zdjęcia na najwyższym poziomie. No i najzabawniejsza interpretacja „Romea i Julii”, z najgenialniejszym coverem w historii, czyli „Levefool” The Cardigans według Wrigtha. Wszystkie te elementy tworzą jedną z najlepszych komedii w historii kina. Hot!!! Sylwia Nowak-Gorgoń