Laureaci Nagród Stowarzyszenia Filmowców Polskich 2020
Ewa Balana | 2020-12-21Źródło: Informacja prasowa
Irmina Romanis, Jan Freda, Andrzej J. Jaroszewicz, Jerzy Skolimowski, Bogdan Sölle i Andrzej Werner to laureaci tegorocznej edycji Nagród Stowarzyszenia Filmowców Polskich. Te specjalne wyróżnienia przyznawane są przez Zarząd Stowarzyszenia filmowcom, których praca przyczyniła się w wyjątkowy sposób do rozwoju polskiej kinematografii.     

Nagrody Stowarzyszenia Filmowców Polskich przyznawane są od 2007 roku. Ich powstaniu towarzyszyła obowiązująca do dziś idea, by statuetki trafiały w ręce nie tylko tych przedstawicieli filmowych zawodów, którzy stoją na pierwszej linii – reżyserów, scenarzystów, operatorów – ale także tych, którzy pozostając nieco w cieniu, mają ogromny wpływ na ostateczny kształt dzieła filmowego - dźwiękowców, montażystów, scenografów czy charakteryzatorów. Nagrody Stowarzyszenia Filmowców Polskich przyznawane są za całokształt dokonań artystycznych. Ludzie, którzy ją otrzymali, kształtowali oblicze polskiego filmu.

Pośród blisko 90 dotychczasowych laureatów Nagród Stowarzyszenia Filmowców Polskich znajdują się: Agnieszka Bojanowska, Witold Giersz, Zygmunt Adamski, Stanisław Jędryka, Tadeusz Chmielewski, Halina Paszkowska, Tadeusz Konwicki, Jerzy Kucia, Lidia Zonn, Jerzy Płażewski, Wiesław Zdort, Andrzej Wajda, Barbara Pec-Ślesicka, Wojciech Marczewski, Józef Hen, Marcel Łoziński, Franciszek Pieczka i Henryk Bielski.

Tegoroczna uroczystość wręczenia Nagród Stowarzyszenia Filmowców Polskich miała kameralny charakter i odbyła się w zgodzie z regulacjami epidemicznymi. Laureaci odebrali statuetki z rąk Jacka Bromskiego, prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich.

Irmina Romanis
Charakteryzatorka
Nestorka wśród polskich charakteryzatorek filmowych. Pierwsze kroki zawodowe stawiała, mając 22 lata, na planie „Ostatniego etapu”. Później współtworzyła ekranowe wizerunki m.in. Franka Dolasa, Macieja Boryny, Nikodema Dyzmy i Bony Sforzy.

Plan zdjęciowy nawet tak wstrząsającego filmu jak „Ostatni etap” (1947) Wandy Jakubowskiej, kręconego w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu, był dla Irminy Romanis, wtedy jeszcze Kasztelan, odskocznią od koszmaru wojny. „Kiedy koszmar się skończył, wróciłam do mego miasta rodzinnego, Łodzi, gdzie Kazimiera Narkiewicz otworzyła Szkołę Charakteryzacji Artystycznej dla Teatru i Filmu. Postanowiłam uczyć się w tej szkole, gdyż od dzieciństwa chodziłam do kina i wycinałam z prasy zdjęcia gwiazd filmowych. Czułam się w niej szczęśliwa, a praktyki na planie „Ostatniego etapu” były dla mnie wielkim przeżyciem. Potem już nie wyobrażałam sobie innej pracy niż w kinematografii” – mówi Irmina Romanis. Po ukończeniu szkoły została zatrudniona w Filmie Polskim. Była asystentką Kazimiery Narkiewicz przy „Domu na pustkowiu” (1949) Jana Rybkowskiego. Jako główna charakteryzatorka debiutowała „Załogą” (1951) Jana Fethke. Z Rybkowskim pracowała jeszcze kilkakrotnie, m.in. przy „Kapeluszu pana Anatola” (1957) oraz serialach „Chłopi” (1972) i „Kariera Nikodema Dyzmy” (1980). „Chłopi to było dopiero wyzwanie! Charakteryzacja miała pomóc wytwornemu Władysławowi Hańczy czy wielkiej damie Jadwidze Chojnackiej stworzyć na ekranie wiarygodne postaci chłopskie” – mówi pani Irmina. – „Rybkowski był uroczy, dowcipny, ale trochę roztargniony. Trudno rozmawiało się z nim o pracy, uzgadnialiśmy więc tylko ogólne zasady charakteryzacji, a co do szczegółów dawał mi wolną rękę. W „Chłopach” i „Dyzmie” omawiałam je z Markiem Nowickim, operatorem obu seriali i współreżyserem drugiego z nich”. „U Irminy profesjonalizm szedł w parze z łagodnością charakteru, cechą bardzo istotną na planie filmowym, zwłaszcza dużej, pracochłonnej produkcji” – chwali koleżankę Nowicki. Irmina Romanis odpowiadała za charakteryzację w wielu głośnych filmach sprzed lat, np. „Pigułkach dla Aureli” (1958) Stanisława Lenartowicza, „Jak być kochaną” (1962) Wojciecha Jerzego Hasa, „Beacie” (1964) Anny Sokołowskiej, „Bokserze” (1966) Juliana Dziedziny czy komediach Tadeusza Chmielewskiego „Gdzie jest generał…” (1963) i „Jak rozpętałem drugą wojnę światową” (1969). „Z Tadziem i jego żoną Halinką bardzo się przyjaźniłam, ale na planie Tadzio, w przeciwieństwie do Rybkowskiego, był dyktatorem, co w niczym nie zakłócało naszej współpracy” – mówi Romanis. Janusz Majewski to kolejny wybitny reżyser, z którym pracowała – m.in. przy „Zazdrości i medycynie” (1973) i serialu „Królowa Bona” (1980). „Ileż było w „Bonie” peruk, bród, wąsów! Cieszyłam się z ponownego spotkania z Aleksandrą Śląską, przyjaciółką od czasów „Domu na pustkowiu”. Kiedy kręciliśmy serial, miała już swoje lata, a grała w nim także młodą Bonę, co i dla mnie było wyzwaniem” – mówi pani Irmina. Kiedyś mogła najwyżej pomarzyć o materiałach charakteryzatorskich, jakich używa się dziś. „Wiele elementów charakteryzacji trzeba było wyrabiać samemu, a jeśli ogolony aktor miał mieć na ekranie zarost, cięło się włosy na drobniutkie kawałki i przyklejało do twarzy. Potem nie można było spuszczać aktora z oka, żeby w kolejnych ujęciach zarostu nie ubywało” – tłumaczy Romanis. „Fachowością, kulturą oraz wszechstronną wiedzą o dermatologii, ale i o kinie: wpływie oświetlenia, kostiumu itp. na charakteryzację, Irmina pokonywała wszelkie przeszkody. Na wieść o przyznaniu jej Nagrody SFP poczułam się szczęśliwa” – mówi Barbara Krafftówna, Felicja z „Jak być kochaną”. Z pewnością szczęśliwy byłby też mąż pani Irminy, znany kierownik produkcji – Ludgierd Romanis (1926-1976). Wielokrotnie pracowali razem. Pani Irmina zakończyła karierę „Domem wariatów” (1984), debiutem Marka Koterskiego.

Jan Freda
Realizator dźwięku
Cztery nominacje do Orła – Polskiej Nagrody Filmowej i dwie nagrody na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni za dźwięk to sukcesy Jana Fredy. Pierwsze w Polsce studio realizacji dźwięku filmowego w Dolby Stereo – to głównie jego zasługa.

Nominacje do Orłów Jan Freda zawdzięcza filmom: „Edi” (2002) i „Mistrz” (2005) Piotra Trzaskalskiego oraz „Pokłosie” (2012) i „Jack Strong” (2014) Władysława Pasikowskiego. Nagrody w Gdyni – „Rozmowie z człowiekiem z szafy” (1993) i „Królowej aniołów” (1999) Mariusza Grzegorzka. Urodził się 24 czerwca 1948 roku w Chojnowie. W 1971 ukończył Wydział Elektroniki (specjalizacja: elektrofonia) Politechniki Gdańskiej. „Na uczelni zafrapowałem się akustyką. Na praktyce studenckiej w Wytwórni Filmów Oświatowych w Łodzi zafascynowały mnie tajniki kina. Postanowiłem poświęcić się dźwiękowi w filmie. Zajęło mi to 45 lat” – mówi Jan Freda. Pierwszych 20 pracował w WFO. „W dorobku mam ponad 500 filmów dokumentalnych. Nie ograniczałem się do wykonywania poleceń reżyserów, starałem się być kreatywny” – mówi Freda. Szansę wykazania kreatywności dały mu impresyjne dokumenty Bogdana Dziworskiego. Wykorzystał ją w ich wspólnych filmach, m.in. „Hokeju” (1976), „Olimpiadzie” (1978), „Dwuboju klasycznym” (1978), „Kilku opowieściach o człowieku” (1983), „Śnie” (1987) i w „Plus minus, czyli podróże muchy na wschód” (2015, dźw. także Jakub Śladkowski, Paweł Uszyński). Ten ostatni tytuł nie był produkcją WFO. „Współpraca z Bogdanem to moje wspaniałe doświadczenie, z każdym filmem rozumieliśmy się coraz lepiej” – mówi Freda. Kolejnym reżyserem z WFO, który odegrał ważną rolę na dokumentalnym etapie kariery Jana Fredy był Jacek Bławut. Realizował dźwięk w jego głośnych filmach: „Kostce cukru” (1986), „Cyrku Skalskiego” (1986), „Byłem generałem Wermachtu” (1988), „Nienormalnych” (1990), „Born Dead” (2004) i innych. "Na planie „Nienormalnych” przeżyłem katharsis: z początku zszokowany niekontrolowanymi reakcjami dzieci z niepełnosprawnością intelektualną, zobaczyłem wkrótce, jakie są wspaniałe i jak świetnie grają. Pokochałem je” – mówi pan Jan. „Janek jako dźwiękowiec sprawdzał się w najtrudniejszych warunkach. Tworzyliśmy nierozłączny duet: reżyser-operator dźwięku, można powiedzieć, że byliśmy jak bracia” – mówi Jacek Bławut. Przeszedłszy do fabuły Freda odniósł największe, wymienione na wstępie, sukcesy, pracując z Mariuszem Grzegorzkiem, Władysławem Pasikowskim i Piotrem Trzaskalskim. „Otwarty na propozycje aktorów i ekipy, Mariusz jest przeciwieństwem Władka – reżysera trzymającego się własnej wizji filmu. Z oboma współpraca przebiegała świetnie, a i Władkowi podsunąłem kilka pomysłów, które zaakceptował” – mówi Freda. „Z kolei filmy Jacka Bromskiego: „U Pana Boga w ogródku” (2009), „Uwikłanie” (2011) czy „Anatomia zła” (2015) dały mi dobrą szkołę nagrywania dialogów. Wyraźnie słyszalne dialogi to mój priorytet w pracy, podobnie jak wykonanie jej w całości najlepiej jak umiem” – mówi Freda. „Janek wciąż szuka nowych rozwiązań. Jest przy tym rzeczowy, ale też przyjazny, życzliwy. Kiedy ktoś przychodzi do niego z własnym pomysłem, nigdy nie mówi: »tego się nie da zrobić«. I robi wszystko, by wcielić ten pomysł w życie” – mówi Małgorzata Przedpełska-Bieniek, konsultant muzyczny. Pod koniec lat 80. Freda i Andrzej Żabicki, też operator dźwięku z Oświatówki, uzyskawszy zielone światło od jej ówczesnego dyrektora Zbigniewa Godlewskiego, utworzyli studio realizacji dźwięku filmowego w formacie Dolby A, potem Dolby SR, które w 1990 roku przenieśli do Łódzkiego Centrum Filmowego. W studiu odbywała się postprodukcja dźwięku stereo (lub jej część) w wielu znanych polskich produkcjach z lat 90. i już z XXI wieku. „Poznałem wtedy wspaniałych kolegów po fachu” – mówi Jan Freda, który – jakby jego zasług było mało – do szeregu filmów dokumentalnych skomponował również muzykę.

Andrzej J. Jaroszewicz
Autor zdjęć filmowych
Wciąż czynny zawodowo weteran sztuki operatorskiej, nominowany do Orła – Polskiej Nagrody Filmowej za zdjęcia w „Mowie ptaków” (2019) Xawerego Żuławskiego. Współtwórca warstwy wizualnej wielu dzieł Andrzeja Żuławskiego. Pedagog, działacz na rzecz środowiska operatorów.

Na planie „Mowy ptaków” Andrzej J. Jaroszewicz skończył 81 lat, a przecież zachwycił młodzieńczą energią zdjęć. „Są tu rozwiązania operatorskie, które wykorzystałem w filmach Andrzeja Żuławskiego, ojca Xawerego, ale są też sceny kręcone po nowemu, np. telefonem komórkowym” – mówi Jaroszewicz. Xawery Żuławski uważa, że jest on „jedynym prawdziwie niepokornym polskim operatorem. Ma w sobie pasję poszukiwania, której wielu młodym adeptom sztuki filmowej brakuje już na starcie. Jest zawsze gotowy na nowe wyzwania”. Andrzej J. Jaroszewicz urodził się 12 maja 1938 roku w Białej Podlaskiej. Przypadek sprawił, że tuż przed 17. urodzinami zrobił zdjęcia na wystawę rolniczą, które stały się jego przepustką na Wydział Operatorski PWSTiF w Łodzi. Na egzaminach po I roku powinęła mu się noga i został wydalony z uczelni. Wkręcił się jednak do ekipy „Ogniomistrza Kalenia” (1961) Ewy i Czesława Petelskich. Dobrze się tam w różnych funkcjach asystenckich spisał, podobnie jak przy kolejnych filmach. Wrócił na studia. Ukończył je w 1966 roku. „Uprawiałem sport, dzięki czemu, będąc szwenkierem – czyli operatorem kamery – prowadziłem ją z ręki płynnie, obraz nie trząsł się” – mówi Jaroszewicz. W filmie Janusza Zaorskiego „Uciec jak najbliżej” (1972, zdj. Edward Kłosiński) jest ujęcie, które nakręcił, przesiadając się w biegu z kamerą z bagażnika samochodu do tramwaju. Obejrzał je Andrzej Żuławski i zaproponował Jaroszewiczowi szwenkowanie swego kostiumowego horroru „Diabeł” (1972, prem. 1988), w którym miały być długie ujęcia z ręki. Tak zaczęła się wieloletnia współpraca obu filmowców. Pracowali razem zarówno we Francji – gdzie Jaroszewicz szwenkował „Najważniejsze to kochać” (1975) i „Opętanie” (1981), a sfotografował „Borysa Godunowa” (1989, zdj. także Pierre-Laurent Chenieux) oraz film o Chopinie „Błękitna nuta” (1990) – jak i w Polsce. Tu wspólnie przeżyli dramatyczną realizację „Na srebrnym globie” (1976-1978, 1986-1987). Wizjonerską adaptację „Trylogii księżycowej” Jerzego Żuławskiego jego stryjeczny wnuk nakręcił z Jaroszewiczem jako autorem zdjęć i operatorem kamery. Prapremiera filmu odbyła się na festiwalu w Cannes w 1988 roku, w dniu 50. urodzin Andrzeja Jaroszewicza. „Dzięki wyobraźni wizualnej Andrzeja dobrze się rozumieliśmy. We mnie Andrzej cenił biegłe stosowanie narzędzi operatorskich. W „Na srebrnym globie” przełamałem cukierkowość Kodaka, pozbawiając obraz za pomocą zielonego filtra tonów ciepłych. Tak chciał Andrzej, a ja jestem operatorem, który robi zdjęcia nie dla siebie, tylko dla filmu” – mówi Jaroszewicz. Za całokształt współpracy obaj dostali Złotą Żabę dla polskiego duetu reżyser-operator na 10. festiwalu Camerimage w Łodzi (2002). Jako autor zdjęć filmowych Jaroszewicz próbował różnych stylistyk, bo także kameralnego dramatu w „Dekalogu, osiem” (1988) Krzysztofa Kieślowskiego, kina sensacyjnego w „Młodych wilkach” (1995) Jarosława Żamojdy, Dogmy w spektaklu TV Andrzeja Wajdy „Bigda idzie!” (1999), eposu historycznego w „Quo vadis” (2001) Jerzego Kawalerowicza. „Nie lubię powtarzać czegoś ani po innych operatorach, ani po sobie” – mówi pan Andrzej. Działa w Stowarzyszeniu Autorów Zdjęć Filmowych, którego jest współzałożycielem. Wykłada w Warszawskiej Szkole Filmowej, Gdyńskiej Szkole Filmowej i Szkole Filmowej w Łodzi, gdzie wśród jego studentów był Michał Dymek, dziś ceniony młody operator. Tak wspomina swego profesora: „Andrzej Jaroszewicz imponował mi perfekcjonizmem, który przejawiał się m.in. w jego pokaźnej kolekcji slajdów z testami wywoływania taśmy filmowej. Na tym zbiorze uczyło się kilka pokoleń operatorów. Profesor przekazał nam cenną wiedzę, za co jestem mu bardzo wdzięczny”.

Jerzy Skolimowski
Reżyser, scenarzysta, producent, aktor
Polski filmowiec światowej sławy, także poeta i malarz. Współtwórca nowej fali w kinie polskim lat 60. XX wieku, niemal zawsze wierny kinu autorskiemu. Laureat prestiżowych nagród, m.in. na festiwalach filmowych w Berlinie, Cannes, Gdyni i Wenecji.

Nagroda SFP jest kolejną nagrodą dla Jerzego Skolimowskiego za całokształt twórczości, po m.in. Złotym Lwie na MFF w Wenecji i Platynowych Lwach na FPFF w Gdyni. Nagrody festiwalowe dla jego filmów to np. Złoty Niedźwiedź w Berlinie Zachodnim („Start”, Belgia 1967), Nagroda Specjalna w Cannes („Wrzask”, Wlk. Brytania 1978), Nagroda Specjalna Jury w Wenecji („Latarniowiec”, USA 1985), Złote Lwy („Essential Killing”, Polska/Norwegia/Węgry/Irlandia 2010) i Nagroda Specjalna Jury („11 minut”, Polska/Irlandia 2015) w Gdyni. „Essential Killing” wyróżniono też m.in. dwoma Orłami (Polskimi Nagrodami Filmowymi) dla Jerzego Skolimowskiego za najlepszy film i reżyserię, a „Cztery noce z Anną” (Polska/Francja 2008) – Orłem za reżyserię. Charakter twórczości Skolimowskiego oddaje uzasadnienie Nagrody Specjalnej Orzeł (2003). Artysta otrzymał ją za „niezależną postawę polskiego twórcy kina o światowym wymiarze, realizowaną w kraju i na emigracji, oraz stałe związki z Polską”. Jerzy Skolimowski urodził się 5 maja 1938 roku w Łodzi. Studiował etnografię, uprawiał boks, współpracował z STS-em i Teatrzykiem Bim-Bom, publikował wiersze w antologiach młodej poezji, wydał dwa autorskie tomiki poetyckie. W kinie zadebiutował jako współscenarzysta „Niewinnych czarodziejów” (1960) Andrzeja Wajdy. Przydał filmowi nowofalowego stylu. Wniósł też wiele od siebie do scenariusza nowofalowego „Noża w wodzie” (1961) Romana Polańskiego. „Byliśmy młodzi, skorzy do buntu przeciw skostniałym konwencjom” – mówi Skolimowski. W 1963 ukończył reżyserię w łódzkiej PWSTiF. Kilka lat później dostał się na nią reżyser Janusz Kijowski. „Wtedy żywa była jeszcze legenda studenta, który »oszukał Filmówkę« i zrobił swój debiut fabularny z etiud, które kręcił na kolejnych latach studiów. Tak powstał „Rysopis” [prem. 1965]. Boże, myślałem sobie: być jak ten student – Jerzy Skolimowski! I poszczęściło mi się… Dzięki prof. Hasowi już na III roku studiów zadebiutowałem „Indeksem” i poczułem więź z Mistrzem Jerzym. Bo on jest prawdziwym Mistrzem formy i obrazu. „Cztery noce z Anną” czy „Essential Killing” to filmy prawie bez dialogów, a chwytają za gardło i uciskają serce. Jestem dumny z tego, że Jerzy obdarzył mnie przyjaźnią i życzliwością. Gratuluję Nagrody SFP!” – mówi Janusz Kijowski. Kontynuacją poszukiwań z „Rysopisu” – portretu pierwszego powojennego pokolenia dwudziestolatków – były filmy: „Walkower” (1965), „Bariera” (1966) i antystalinowskie „Ręce do góry” (1967, prem. 1985). Ten ostatni spoczął na „półce”, a reżyser musiał opuścić Polskę. W większości filmów zagranicznych, wymienionych wyżej, czy takich jak: „Na samym dnie” (RFN/USA 1970), „Fucha” (Wlk. Brytania 1982), „Najlepszą zemstą jest sukces” (Wlk. Brytania/Francja 1984) – pozostał wierny kinu autorskiemu. „Chyba tylko takie potrafię tworzyć. Jeśli film powstaje według mego scenariusza oryginalnego, na ekranie dochodzi do głosu moje indywidualne spojrzenie, które odróżnia mnie od innych reżyserów. Wycieczki w stronę kina gatunkowego niezbyt mi się udawały” – twierdzi Skolimowski, choć jego komedia kostiumowa „Przygody Gerarda” (Wlk. Brytania/Włochy/Szwajcaria 1970) ma swoich fanów. Ponownie w Polsce reżyser nakręcił znaczące filmy: „Ferdydurke” (1991), „Cztery noce z Anną”, „Essential Killing”, „11 minut”. „To reżyser, który opowiada w filmach raczej obrazem niż słowem. Sam niewiele mówi na planie, ale ma wszystko pod kontrolą, a to, co mówi jest właściwym kluczem do sceny. Praca z panem Jerzym była dla mnie zaszczytem” – wyznaje Adam Sikora, autor zdjęć w „Czterech nocach z Anną” i „Essential Killing”. Jerzy Skolimowski był producentem kilku swoich dzieł. W licznych – własnych i cudzych – wystąpił jako aktor. Obecnie przygotowuje film pod roboczym tytułem „Baltazar”.

Bogdan Sölle
Scenograf, dekorator wnętrz
„Chłopi” (1972, serial TV; 1973, film kinowy) Jana Rybkowskiego i „Wierna rzeka” (1983, prem. 1987) Tadeusza Chmielewskiego to przykłady głośnych dzieł w bogatej filmografii Bogdana Sölle, na którą składa się ponad 50 produkcji filmowych i telewizyjnych.

„Kto pozwolił ekipie wyjeżdżać za państwowe pieniądze do tylu krajów Europy Zachodniej, a nawet Ameryki Południowej?” – pytała recenzentka „Życia na gorąco” (1978) Andrzeja Konica. Uradowała tym Bogdana Sölle, który Europę Zachodnią i Amerykę Południową wykreował dekoracjami w Polsce, Bułgarii i NRD. Miał też satysfakcję, gdy statyści w „Przepraszam, czy tu biją?” (1976) Marka Piwowskiego, oswajając się z atelierową imitacją warszawskiej dyskoteki Maxim, wziąwszy ją za prawdziwą dyskotekę, korzystali z toalety będącej częścią dekoracji. Na szczęście toaleta była podłączona do kanalizacji. Te dwie anegdoty dowodzą mistrzostwa Bogdana Sölle w wiarygodnym odtwarzaniu rzeczywistości za pomocą scenografii. Bogdan Sölle urodził się 26 czerwca 1940 roku w Warszawie. Zrządzeniem losu podczas wojny przeżył pierwsze zauroczenie X Muzą, oglądając kreskówki Disneya. Drugiego olśnienia doznał na szkolnych projekcjach filmowych w Pabianicach, gdzie mieszka do dziś. Od dzieciństwa świetnie rysował. W 1967 ukończył ASP w Krakowie. Studiował najpierw na Wydziale Malarstwa i Grafiki. „Pod wpływem piękna oprawy plastycznej filmów japońskich, takich jak „Tron we krwi” Kurosawy czy „Kwaidan, czyli opowieści niesamowite” Kobayashiego, przeniosłem się na Studium Scenografii” – mówi Bogdan Sölle. Karierę w kinematografii rozpoczął od współpracy scenograficznej przy „Lalce” (1968) Wojciecha Jerzego Hasa. Mistrzem pana Bogdana – od 1969 roku etatowego plastyka projektanta w Pracowni Scenograficznej Wydziału Budowy Dekoracji łódzkiej WFF, od 1973 etatowego scenografa w PRF „Zespoły Filmowe” – stał się Bolesław Kamykowski. U jego boku Sölle pełnił funkcję zwaną „współpracą scenograficzną”, m.in. przy filmie Kazimierza Kutza „Znikąd donikąd” (1975). Wcześniejsza „Linia” (1974) Kutza i „W te dni przedwiosenne” (1975) Konica to wybrane filmy, przy których pracował jako II scenograf. Sölle był II scenografem „Chłopów” (głównym – Tadeusz Myszorek), superprodukcji TV, do której zaprojektował także liternictwo tytułu i winiety z czterema porami roku. W charakterze głównego scenografa zadebiutował „Skrzydłami” (1972, TV) Krzysztofa Wojciechowskiego. Był tu też, jak i w kilku innych filmach, dekoratorem wnętrz. Pierwszy obraz kinowy ze scenografią Bogdana Sölle to „Ptaki, ptakom…” (1976) Pawła Komorowskiego. Wśród produkcji historycznych i kostiumowych w dorobku scenografa, obok „Wiernej rzeki”, serialu „Przyłbice i kaptury” (1975) Marka Piestraka, „Alchemika” (1988) Jacka Koprowicza czy „Żelazną ręką” (1989) Ryszarda Bera, jest „Komediantka” Jerzego Sztwiertni – film kinowy (1986) i serial (1987). „Głównym miejscem akcji w „Komediantce” był spory teatrzyk letni. Nie stać nas było na dużą dekorację. Bogdan zrobił majstersztyk: teatrzykiem widzianym z zewnątrz uczynił istniejącą muszlę koncertową, która wymagała tylko niewielkiej obudowy. W scenach we wnętrzu wykorzystał jej scenę, a jedyną dekoracją atelierową była widownia teatrzyku” – mówi Jerzy Sztwiertnia. „Bogdan wywodzi się ze starej dobrej szkoły scenografów: do każdej dekoracji sporządza własnoręcznie rysunki techniczne z dokładnością, jakiej mogliby mu pozazdrościć architekci prawdziwych budowli. On w ogóle szanuje swoją pracę, nie robi jej tylko po to, aby zrobić, ale wkłada w nią serce” – mówi Andrzej Barański. Sölle był scenografem jego filmów „W domu” (1975, TV) i „Niech cię odleci mara” (1982). Swą wiedzą dzielił się przez 10 lat ze studentami PWSFTviT w Łodzi. Własną twórczość zwieńczył scenografią w „Karierze Nikosia Dyzmy” (2002) Jacka Bromskiego. Zapytany, co w swojej pracy cenił najbardziej, odparł: „Podróże w czasie. Najbardziej cieszyło mnie bowiem tworzenie na ekranie nieistniejących światów”.

Andrzej Werner
Historyk i krytyk filmowy oraz literacki
Powyższe sformułowanie oddaje zaledwie cząstkę aktywności prof. dra hab. Andrzeja Wernera, mającego w polskim życiu intelektualnym wysoką pozycję myśliciela niezależnego w sądach, zasłużonego także na polu upowszechniania wiedzy i kultury.

„Do pana mówię, do pana, który więzi ten film. Niech go pan uważnie obejrzy. Polska będzie kiedyś wolna. I nie będzie pan już musiał pilnować filmów”. W tych słowach Andrzej Werner zwrócił się do esbeka na pokazie „Człowieka z marmuru” Andrzeja Wajdy w DKF Kwant w Warszawie. Działo się to za komuny, tak więc w tej wypowiedzi laureata Nagrody SFP – i jubilata (w tym roku, 14 września, Andrzej Werner skończył 80 lat) – można dostrzec akt odwagi cywilnej oraz trafne przeczucie przyszłości kraju. W napisanej w wieku 22 lat swojej pierwszej recenzji filmowej – z „Miłości i gniewu” Tony’ego Richardsona, pt. „Nerwica czy bunt?” (tyg. „Film”) – laureat/jubilat, na przekór entuzjastycznym opiniom kolegów po piórze, wskazał słabe strony formacji angielskich „młodych gniewnych”, której Richardson był filarem. „Myślowa niezależność była od początku znakiem rozpoznawczym pisarstwa Andrzeja […]” – pisze Rafał Marszałek. Urodzony w Warszawie Andrzej Werner po ukończeniu studiów polonistycznych na UW (1963) związał się z Instytutem Badań Literackich PAN, gdzie przez kilkadziesiąt lat prowadził działalność naukową. W 1998 otrzymał tytuł profesora. Członek Rady naukowej IBL (od 1999), kierownik Pracowni Literatury XX i XXI wieku w IBL (2006-2010), Członek ZLP (1972-1983), SFP (od 1980) i PEN Clubu (od 1989), stypendysta École Pratique des Hautes Études w Paryżu, w drugiej połowie lat 60. i pierwszej 70. publikował recenzje m.in. w „Nowych Książkach”, „Dialogu”, „Filmie” i „Kinie” (potem, w latach 1990-1992, kierował działem krajowym tego pisma). W latach 1978-1979 pełnił funkcję redaktora naczelnego „Filmu na Świecie” – pisma Polskiej Federacji DKF-ów. W dorobku ma łącznie kilkaset recenzji, rozpraw, studiów, esejów itp. Andrzej Werner był kierownikiem literackim Zespołu Filmowego „Rondo” Wojciecha Jerzego Hasa (1981-1983) i dyrektorem artystycznym Lubuskiego Lata Filmowego w Łagowie (1990-2000), gdzie w 1981 otrzymał Złote Grono SFP „za obronę autentycznych wartości sztuki filmowej”. Na przełomie lat 70. i 80. zapisał w życiorysie piękną kartę opozycyjną. Był członkiem założycielem Towarzystwa Kursów Naukowych, publikował teksty m.in. w „Biuletynie Informacyjnym KSS »KOR«” i „Kulturze Niezależnej”. Nie uniknął represji ze strony SB. Działał w Komisji Ekspertów ds. Kultury w Regionie Mazowsze NSZZ „Solidarność”. Internowany na początku stanu wojennego, po uwolnieniu należał do kolegium Niezależnej Oficyny Wydawniczej. Werner wykładał historię filmu m.in. w Akademii Teatralnej w Warszawie (1998-2014). „Oto Andrzej, który długo czuł się outsiderem wśród historyków kina, właśnie w tej dziedzinie zdobył rozgłos jako autor i prezenter programu Akademia Polskiego Filmu w TVP (sic!) oraz uznanie kilku generacji słuchaczy Akademii Filmowej w DKF Kwant” – mówi Rafał Marszałek. „Przystojny, szczupły, długowłosy – taki trochę hipis, który dochodził swoich racji z niesamowitą ekspresją” – pisze o młodym Wernerze działacz Kwantu Edward Tobiszewski. W Kwancie Werner blisko 50 lat zarażał słuchaczy miłością m.in. do kina lat 60., której owocem była też jego świetna książka „Dekada filmu” (Warszawa 1997). Inne głośne książki laureata to m.in. „Zwyczajna apokalipsa. Tadeusz Borowski i jego wizja świata obozów”, Warszawa 1971; „Polskie, arcypolskie…”, Londyn 1987; „Krew i atrament”, Warszawa 1997; „To jest kino”, Warszawa 1999. W SFP Andrzej Werner działał bardzo aktywnie: był sekretarzem Prezydium (1980-1983) i członkiem Zarządu (1992-2012) jako przewodniczący Koła Piśmiennictwa.