Na naszych ekranach "Antychryst" Larsa von Triera pojawił się w piątek 29 maja. Czy warto wybrać się na ten film do kina? Przeczytaj recenzję i oceń sam.
Z jednej strony zachwyty, z drugiej gwizdy i śmiech. Tak wyglądał pokaz „Antychrysta”, najnowszego filmu Larsa von Triera, na premierowym pokazie w Cannes. Kontrowersyjne dzieło twórcy „Idiotów” i „Dogville” zostało nawet „uhonorowane” antynagrodą jury ekumenicznego na festiwalu, za swój „mizoginistyczny wydźwięk”, a w związku z wieloma dosłownymi scenami przemocy i seksu, przygotowano dwie jego wersje, które sam von Trier określił jako „miłą katolicką” i „niegrzeczną protestancką”. W Polsce oglądać możemy, na szczęście, tę drugą, najbliższą wizji reżysera.
Obraz został podzielony na sześć części - prolog, cztery rozdziały i epilog. W prologu obserwujemy kochającą się parę. On i Ona (bohaterowie filmu pozostają dla nas bezimienni), zatraceni w miłosnym uniesieniu, nie zauważają swojego dziecka, które wydostaje się z łóżeczka i kieruje się w stronę okna, za którym pada śnieg. Dochodzi do tragedii... Żal, ból i rozpacz, to kolejne rozdziały opowieści, a także kolejne stadia cierpienia kobiety, obwiniającej się o śmierć dziecka. On, doświadczony terapeuta, wbrew profesjonalizmowi, postanawia sam pomóc swojej żonie dojść do siebie. Rozpoczyna więc terapię, która ma skonfrontować Ją z jej lękami oraz ich źródłem. W tym celu oboje wyruszają do położonego w górskim lesie domku, gdzie czeka na nich prawdziwe piekło...
Pełną recenzję znajdziecie TUTAJ.