[Katowice, Sylwia Nowak] W ramach projektu "Studencki Klub Filmowy", 19 maja 2009 roku o godzinie 16.00, w kinie Helios w Katowicach odbyło się spotkanie z reżyserem Krzysztofem Zanussim, które poprzedziła projekcja jego najnowszego filmu "Serce na dłoni".
Spotkanie rozpoczęło się krótką prelekcją prof. dr hab. Katarzyny Krasoń oraz dr Adama Rotera, która miała na celu przybliżenie i zdefiniowanie twórczości Zanussiego. Stwierdzono, że to, co najbardziej charakterystyczne w dorobku mistrza to fakt, stawiania pytań czy to dotyczących relacji międzyludzkich czy też przekraczania granic własnej twórczości. Dr Roter w krótkim wprowadzeniu do filmu "Serce na dłoni" zauważył, iż nowy obraz Zanussiego jest polemiką z filozofią francuskiego myśliciela Jacquesa Derridy, znaną szerzej jako dekonstrukcja oraz z samym postmodernizmem, którego Francuz jest poniekąd przedstawicielem.
Po 90 minutach seansu filmowego rozpoczął się główny punkt spotkania czyli rozmowa publiczności z reżyserem. Spotkanie poprowadził Przemysław Sołtysik, dziennikarz studenckiego radia "Egida". Poniżej przedstawiamy przebieg rozmowy z Krzysztofem Zanussim.
Czy wie Pan dlaczego "Serce na dłoni" zostało tak chłodno przyjęte przez publiczność w naszym kraju? Niektórzy krytycy zarzucali, że film jest zbyt cyniczny i w tym upatrywali jego porażkę.
Nie rozumiem tak krytycznego i chłodnego podejścia do mojego filmu, szczególnie, że jestem po akcjach promocyjnych tego obrazu w takich krajach jak USA czy Rosja. Tam odbiór filmu był całkowicie odmienny niż u nas. Za granicą film został przyjęty z dużo większym optymizmem. Szkoda, że publiczność na której najbardziej mi zależało odrzuciła moją nową propozycję. Natomiast jeśli chodzi o zarzut tego, że film jest cyniczny. Nie mogę się z nim zgodzić. "Serce na dłoni" to film o świecie, gdzie programem, który nim rządzi jest właśnie cynizm. Jednakże ja opowiadam się przeciwko tej sytuacji, dlatego też zakończenie filmu potraktowane jest w konwekcji bajki, co nadaje całej historii rys powiastki filozoficznej.
Skąd wziął się pomysł na tytuł filmu?
Tytuł miał być z założenia dwuznaczny. Jeśli słyszymy, że ktoś ma serce na dłoni, myślimy o dobroci i szczerości. W filmie jest odwrotnie, tutaj bohaterom zależy tylko na sercu, które ma być przeznaczone do przeszczepu.
Dlaczego wybrał Pan dla swojego nowego filmu konwencje czarnej komedii? To zaskakujący wybór jak na Pana?
Nie do końca. Wiele lat temu zagranicą nakręciłem obraz "Paradygmat, czyli potęga zła" (w roku 1985 - przyp. red.). Jest to jeden z najważniejszych filmów w mojej karierze, mało znany w Polsce. Sądzę, że w "Serce na dłoni" odszukamy wiele podobieństw do tego filmu, także gatunkowych.
W "Sercu na dłoni" znajdziemy jawną polemikę z postmodernizmem?
Rzeczywiście. Nie zgadzam się z poglądami postmodernizmu. Postmodernizm to współcześnie filozofia ulicy, a nie uniwersytetów. Uważam, że szkodliwe jest powielanie haseł typu "Bóg umarł", "nie ma żadnych idei" czy "nie ma jednej prawdy". Jestem przeciwko wszelkim sloganom. Każdy człowiek ma pewną sferę wolności. Naszym zadaniem w świecie jest cały czas iść do przodu, rozwijać się. Współczesny świat, świat karnawału jest szkodliwy, ponieważ zapowiada rozsypanie, zniszczenie wszelkiego ładu. Z tego powodu w filmie użyłem oryginalnych fragmentów wykładów Derridy, jako przykładu tego czegoś co może zniszczyć cały świat. Tego, co powoduje największe niebezpieczeństwo rozpadu wszystkiego co wartościowe.
Czy wyjawi nam Pan jaka atmosfera panowała na planie filmu?
Na planie odczuć można było ciągłe napięcie, nieustanną walkę z czasem i pieniędzmi. Takie są współczesne realia robienia filmów. Nie ma czasu na długie debaty. Jeśli chodzi o obsadę to z większością aktorów grających w filmie pracowałem już wcześniej lub znałem ich z innych produkcji filmowych czy teatralnych. Jedyną nową osobą była Marta Żmuda-Trzebiatowska. Na początku nie byłem przekonany do tej aktorki, ale na castingu zobaczyłem, że to właśnie ona doskonale czuje konwencję filmu. Jej rola nie mogła być zagrana inaczej, wszelki realizm zniweczył by efekt końcowy.
Czy zdradzi Pan jak twórcy kina autorskiego współpracowało się z ikoną polskiej popkultury Dodą, czyli Dorotą Rabczewską?
Dobrze. Pani Dorota była na planie jeden dzień. Mogę powiedzieć, że bez świateł fleszy jest bardzo skupiona. Trzeba również powiedzieć, że jest bardzo pracowita. Doda swoją karierę oparła na skandalu. To podoba się publiczności. Jest jednak w tym pewien dramat, taka kariera nie trwa wiecznie. Myślę, że Doda to zauważyła, pytanie tylko czy ma odwagę na bezwzględną zmianę wizerunku, gdy maszyna showbiznesu się kręci i nie można jej bezboleśnie zatrzymać?
Jak się Pan zapatruje na kondycję współczesnej, polskiej kinematografii?
Nie mam prawa jej oceniać. Nie mam prawa opiniować moich kolegów. Nie da się zaprzeczyć, że są jednostki wybitne, które wskazują kierunek ogółowi. Mam tu na myśli takie nazwiska jak: Magdalena Piekorz, Małgorzata Szumowska, Kasia Adamik czy Andrzej Jakimowski. Jest też chmara frustratów, która kiedyś tylko krytykowała kondycję kina polskiego, a teraz sama tworzy filmy bardzo złe, bez duszy i wyobraźni.
A czy dla Pana lepiej było kręcić filmy 20 lat temu czy obecnie?
Kiedyś byłem młodszy i wszystko było łatwiejsze, nawet bieg na 100 metrów. Dawniej reżyserom było łatwiej ze względu na bardzo złą kondycję telewizji oraz polityczne utrącanie zagranicznych produkcji. Wtedy reżyser był artystą uprzywilejowanym. Jednakże obecna sytuacja jest ogólnie lepsza dla całego kraju, dlatego też nie czuje nostalgii za starymi czasami.
Jak Pan ocenia dzisiejszą telewizję, która nie emituje filmów autorskich twórców rodzimych czy zagranicznych, a jeśli już w jej ramówce znajdziemy interesujące pozycje są one emitowane nocą?
Zauważyłem, że polska telewizja wychodzi z założenia, że intelekt idzie w parze z bezsennością. Jednak wierzę, że ta sytuacja się poprawi. Szansę widzę w cyfryzacji telewizji, gdzie każdy będzie mógł sam układać sobie preferowany program telewizyjny.
Czy zdradzi nam Pan swoje plany na przyszłość?
Cały czas jestem aktywny. Ciągle szukam nowych wyzwań. Ostatnio wystawiłem "Medeę" Eurypidesa na festiwalu dramatu antycznego w Syrakuzach na Sycylii. Pięć tysięcy osób na widowni i olbrzymia scena to wspaniałe i niezapomniane uczucie. Artysta powinien ciągle wyznaczać nowe mody, a nie podążać za modą. Ja na przykład wykładam teraz na uniwersytetach swój autorski przedmiot, który nazwałem "Strategiami życia". Natomiast jeśli chodzi o sam film to pragnę stworzyć projekt filmowy w formie wywiadów, w którym wystąpiliby najważniejsi bohaterowie moich filmów. Chciałbym dopisać moim filmowym postaciom dalsze mini biografie. Ciekawym zabiegiem byłoby zderzenie starych zdjęć z filmów z aktualnym wyglądem aktorów. W tym momencie czekam na przyznanie środków pieniężnych z Polskiego Instytutu Filmowego. Mam nadzieję, że decyzja będzie pozytywna. Poza tym mam w głowie wiele pomysłów, również jeden na dość kontrowersyjny film, ale na chwilę obecną jest to tylko idea, dlatego nie chcę zdradzać szczegółów.
Bardzo dziękujemy Panu za rozmowę i poświęcony czas.
Ja również bardzo dziękuję, zwłaszcza dlatego, że dla artysty najważniejsze są spotkania z odbiorcami jego twórczości.
Sylwia Nowak
fot. FilmPolski.pl