[Kraków, 4 czerwca 2010 roku, Mateusz Michałek] Minął kolejny festiwalowy dzień, który tym razem stał pod znakiem przede wszystkim projekcji bardzo dobrze obsadzonego konkursu polskiego, którego uczestniczy walczą również o wyróżnienie w kategorii na najlepszą produkcję krótkometrażową.
Charakterystyczną cechą festiwalu jest pewne niezmienne grono odbiorców, wśród widzów jak co dzień możemy zaobserwować tę same twarze, widzów oczekujących kina innego niż komercyjne, często tak realistycznego, że niemal na wyciągnięcie ręki. Szczególne zainteresowanie dzisiejszego dnia wzbudziła projekcja konkursu polskiego, gdzie swoje obrazy przedstawiły największe gwiazdy imprezy Tomek Bagiński, Paweł Łoziński i Tomasz Wolski. Jak się później okazało, wszyscy zostali przyćmieni przez mniej utytułowanego Bartka Kulasa.
O 18.00 rozpoczęła się kolejne projekcja konursowa. Pierwszy zaprezentowanym filmem podczas projekcji konkursu polskiego, a zarazem produkcji walczących o wyróżnienie w kategorii krótkometrażowej, było „Millhaven” Bartka Kulasa. Animacja zainspirowana piosenką Nicka Cave'a zebrała po seansie gromkie brawa, a przez wielu została uznana za najlepsze dzieło tego wieczoru. Nic w tym dziwnego, obraz momentami szokuje, wzbudza kontrowersje, jest drastyczny, oczarowuje nas cierpkim humorem i niezwykłym mrocznym klimatem. Musze przyznać, że film może liczyć na nagrodę publiczności.
Kolejną oglądaną tego wieczoru produkcją było „Hanoi – Warszawa” Katarzyny Klimkiewicz. Reżyserka postanowiła przedstawić nam straszny świat Wietnamskich uchodźców w Polsce. Trzeba przyznać, że zrobiła to dość w brutalny i niemal sadystyczny sposób, pokazała postawy tych ludzi, którym często brak empatii i współczucia, którzy dla swojego dobra są skłonni zrezygnować z uczuć.
Bardzo słabo wypadł tym razem kolejny uczestnik konkursu – Tomasz Wolski, który tym razem nakręcił dokument całkowicie pozbawiony jakiegokolwiek wyrazu, obraz który niemal każdy z nas mógłby nakręcić zwykłą kamerą. Jest to zdecydowany regres formy tego autora, ponieważ jego „H20” w żadnej mierze nie dorównuje świetnemu „Pomału” prezentowanemu dzień wcześniej.
Furory podczas projekcji nie zrobiło również „Poza zasięgiem” w reżyserii Jakuba Stożka. Autor nakręcił obraz dość schematyczny, w żaden sposób nie wyróżniające się z poza innych prezentowanych produkcji. Jak widać zabawa w poszukiwanie matki, szczęścia i matczynej miłości, jest tematem dość oklepanym i nieco naiwnym.
Autor tej relacji, jak i wielu zebranych z zapartym tchem oczekiwali projekcji „Kinematografa” Tomka Bagińskiego. Reżyser oczywiście nie zawiódł swoich fanów, tworząc dzieło perfekcyjnie wykonane, odznaczające się świetną grafiką i animacją, przypominające mi nieco stylem „Odlot”, ale i również niezwykłą i wzruszającą historią. Twórca usiłuje sprzedać nam przesłanie, że czasem nasze zbytnie zapatrzenie w realizację naszych marzeń, powoduje ślepotę na los bliskich, bez których nasze cele tracą sens. Animacja została bardzo dobrze przyjęta przez widzów, wydawać się może również, że może liczyć na przychylne oceny jury.
Niczym szczególnym nie zaskoczył w tym roku laureat poprzedniego festiwalu, Paweł Łoziński, którego dokument „Inwentaryzacja” zdecydowanie bardziej nadaje się do prezentacji w TVP Historia niż na festiwalu.
O 21.00 w Kinie Kijów pokazano kolejny obraz, starający się o wyróżnienie w konkursie dokumentalnym „Na północ od Kalabrii”.
Kolejny festiwalowy dzień wskazał nam kolejnych kandydatów do głównych nagród, a oponentom imprezy udowodnił, że Krakowski Festiwal Filmowy staje się nowoczesnym świętem kina, dorównującym tym znacznie bardziej znanym.