Tele-Hity Filmosfery (24.04.-30.04.2015)
Katarzyna Piechuta | 2015-04-25Źródło: Filmosfera
Sobota (25.04), TVP 1, 21:25
Casino Royale (2006)
Produkcja: USA, Wielka Brytania, Niemcy, Czechy
Reżyseria: Martin Campbell
Obsada: Daniel Craig, Eva Green, Mads Mikkelsen, Judi Dench, Jeffrey Wright
Opis: „Casino Royale” przedstawia Jamesa Bonda zanim jeszcze otrzymał licencję na zabijanie. Lecz Bond nie jest wcale mniej niebezpieczny. Po dwóch zawodowych zabójstwach otrzymuje status agenta "00". M, szefowa brytyjskiego wywiadu, wysyła świeżo upieczonego agenta 007 z jego pierwszą misją na Madagaskar, wyspy Bahama, by trafił w rezultacie do Czarnogóry stając twarzą w twarz z Le Chiffre - bezwzględnym bankierem światowej organizacji terrorystycznej. By odzyskać stracone fundusze swoich niebezpiecznych klientów, zdesperowany bankier gra o wysokie stawki w pokera w Casino Royale. Departament Finansów dostarcza Bondowi $10 mln jako stawkę w grze. Pieniądze i agent znajdują się pod uważną obserwacją Vesper Lynd. Bond jest początkowo sceptyczny w stosunku do Vesper i zabezpieczenia, jakie może ona zapewnić. Jego zainteresowanie kobietą jednak szybko rośnie, kiedy oboje unikają niebezpieczeństw. W końcu dostają się w ręce przebiegłego i okrutnego Le Chiffre. A Bond otrzymuje swoją najważniejszą w życiu lekcję: nie ufaj nikomu.
Rekomendacja Filmosfery (Marta Suchocka): „Casino Royale” w reżyserii Martina Cambella była jedną z najbardziej oczekiwanych produkcji o przygodach Jamesa Bonda ostatnich lat. Zmiana aktora wcielającego się w główną rolę wzbudziła nie tylko ciekawość, ale i pewne kontrowersje. Poza tym twórcy, podobnie jak przy każdej nowej opowieści o superagencie MI6, obiecywali mocne wrażenia i sceny, które zaskoczą nawet zagorzałych fanów. Daniel Craig w roli agenta 007 spisał się całkiem nieźle. Bond jest nadal Bondem, mimo stalowo niebieskich oczu i urody, którą można określić ładną brzydotą. „Casino Royale” jest kinem akcji, pełnym pościgów, pięknych kobiet oraz trochę ironicznego żartu w brytyjskim wydaniu. Trzeba przyznać, że twórcom filmu udało sie wprowadzić niewielki element zaskoczenia. Wpleciony w sensacyjną historię wątek miłosny, gdzie to Bond jest stroną bardziej zaangażowaną, może wprowadzać trochę świeżości. Wszak przed agentem 007 kobiety ścielą się gęsto, ale żadna nie potrafi zawrócić mu w głowie do tego stopnia, by chciał „wchodzić dwa razy do tej samej rzeki” (no może prócz „dwugodzinnej” małżonki). Mimo wszystko, zawartość Bonda w Bondzie w „Casino Royale” jest odpowiednia. 21. z kolei film o przygodach agenta 007 ogląda się lekko, łatwo i przyjemnie. Jest to niewątpliwie miła dla oka (i to obu płci) rozrywkowa produkcja wpisująca się, choć może nie idealnie i bez żadnych zgrzytów, w pozostałe części serii.
Sobota (25.04), ale kino+, 22:25
Misery (1990)
Produkcja: USA
Reżyseria: Rob Reiner
Obsada: James Caan, Kathy Bates, Richard Farnsworth, Frances Sternhagen, Lauren Bacall
Opis: Zadowolony z ukończenia swojej najnowszej książki pisarz Paul Sheldon ulega wypadkowi w zaśnieżonych górach. Po trzech dniach Paul odzyskuje przytomność w domu Annie Wilkes, wielkiej miłośniczki swoich książek.
Rekomendacja Filmosfery (Marta Suchocka): „Misery” Roba Reinera to jedna z lepszych adaptacji powieści Stephena Kinga. Choć jasno i na samym wstępie należy zaznaczyć, że obrazowi do książkowego pierwowzoru daleko, bo ani Annie Wilkes tak psychopatyczna, ani Paul Sheldon tak wymęczony, ani atmosfera taka dusząca i przesiąknięta desperacją. Największym plusem obrazu jest niemalże idealnie dobrana obsada aktorska. Nie da się ukryć, że w „Misery” Kathy Bates wypadła wyśmienicie (choć nie pokuszę się o stwierdzenie, że to jej rola życia), kradnąc niemalże każdą scenę (nie dziwi ani Oscar, ani Złoty Glob) – wahania nastrojów, przejścia emocjonalne od bezgranicznego uwielbienia i opiekuńczości, do zadawania bólu i psychozy po prostu powalają i idealnie obrazują szaleństwo. Film wywołuje gęsią skórkę, ale to już zasługa samego tekstu (czyli tak naprawdę powieści Kinga). Kanwą opowieści jest zwyczajna sytuacja, która właściwie mogła przytrafić się każdemu i to „stety” działa na wyobraźnię. Tu wszystko jest racjonalne – oczywiście poza irracjonalną główną bohaterką, ale tak to jest, jak się żyje w świecie iluzji. Warto odświeżyć sobie ten w sumie niemłody już obraz. A dla tych, co nie widzieli, to już pozycja wręcz obowiązkowa.
Sobota (25.04), TVN, 0:10
Transformers: Zemsta upadłych (2009)
Produkcja: USA
Reżyseria: Michael Bay
Obsada: Shia LaBeouf, Megan Fox, Hugo Weaving, John Turturro, Josh Duhamel
Opis: Kolejna część wspaniałej, kultowej już opowieści o maszynach. Bitwa o Ziemię zakończyła się, ale bitwa o wszechświat właśnie się rozpoczęła. Po powrocie do Cybertronu, Starscream przejmuje dowodzenie nad Deceptikonami i decyduje się na powrót na Ziemię z nowymi siłami. Autoboty, wierząc, że pokój był możliwy, dowiadują się, że ciało Megatrona zostało skradzione z armii Stanów Zjednoczonych przez Skorpinoxa, który przywraca go do życia. Teraz Megatron wraca szukając zemsty razem z Starscreamem i innymi Decepticonami. Autoboty będą musiały stawić im czoła.
Rekomendacja Filmosfery (Mateusz Michałek): Michael Bay, twórca uznawany przez jednych za mistrza kina akcji, a przez drugich za nieudacznika nadużywającego patosu i efektów specjalnych, przenosi nas w krainę swej nieograniczonej wyobraźni. Bay zapowiadał, że „dwójka” będzie dziesięć razy efektowniejsza od „jedynki” i trudno z nim się nie zgodzić. Dość dobrze prezentuje się scenariusz, który daje szanse na wykazanie się specom od efektów. Mocną stroną obrazu jest poczucie humoru, które stanowi sympatyczny przerywnik pomiędzy kolejnymi bitwami. Widzę w tym rękę Stevena Spielberga, który zawsze miał tendencję do wprowadzania w swoich filmach charakterystycznego poczucia humoru. Zaletą scenariusza jest również brak nadmiaru patosu, którym zazwyczaj raczył nas Bay w swoich filmach. Scenarzyści popełnili jednak kilka błędów. Największym jest chyba ograniczenie liczby ludzkich bohaterów, przez co wydaje się nam, że na ekranie widzimy same roboty. Sytuacja ta sprawia, że film zaczynamy traktować jak bajkę, która w pewnym momencie może zacząć nas nudzić. W klimat obrazu świetnie wpisuje się muzyka zespołów Green Day i Linkin Park. Wybór tych zespołów i ich muzyki wskazuje, że producenci adresują film do młodej widowni. Bay ma tylu fanów, co i przeciwników, o których mówi, że „są to ludzie bez wyobraźni”. Trudno się z nim nie zgodzić, bowiem oglądając jego filmy możemy spodziewać się niewyobrażalnej i zabójczej dawki akcji na najwyższym poziomie. Krytycy krytykami, a Bay dalej będzie robił swoje.
Niedziela (26.04), TVP Kultura, 18:25
Sala samobójców (2011)
Produkcja: Polska
Reżyseria: Jan Komasa, Agnieszka Kurzydło
Obsada: Jakub Gierszał, Roma Gąsiorowska, Agata Kulesza, Krzysztof Pieczyński
Opis: Dominik to zwyczajny chłopak. Ma wielu znajomych, najładniejszą dziewczynę w szkole, bogatych rodziców, pieniądze na ciuchy, gadżety, imprezy i pewnego dnia jeden pocałunek zmienia wszystko. „Ona” zaczepia go w sieci. Jest intrygująca, niebezpieczna, przebiegła. Wprowadza go do „Sali samobójców”, miejsca, z którego nie ma ucieczki. Dominik, w pułapce własnych uczuć, wplątany w śmiertelną intrygę, straci to, co w życiu najcenniejsze…
Rekomendacja Filmosfery: Film Komasy wywołał burzliwą dyskusję i podzielił widzów na tych, którzy zachwycili się „Salą samobójców” oraz takich, którzy nie dostrzegają w niej żadnego fenomenu. Obie strony mają oczywiście swoje argumenty. To, co można zaliczyć na plus „Sali samobójców”, to podjęta w niej tematyka. W polskim kinie poruszano różnego rodzaju problemy nastolatków, jednak często były one nieco oderwane od rzeczywistości, a wiele z tych filmów uległo już niejako przeterminowaniu. Film Komasy to obraz „na czasie”, stara się uchwycić aktualne problemy. Czy mu się to udaje? To niech już każdy oceni sam. Uwagę zwraca też dobra gra aktorska wcielającego się w głównego bohatera Jakuba Gierszała – jego postać często jest aż denerwująca, ale to tym bardziej świadczy o dużych zdolnościach młodego aktora. I w końcu należy wspomnieć o innowacyjnej formie tego filmu, łączącego elementy fabuły i animacji. Na ile ten pomysł się sprawdził, oceńcie sami.
Wtorek (28.04), TVP Kultura, 23:15
Skazany na bluesa (2005)
Produkcja: Polska
Reżyseria: Jan Kidawa-Błoński
Obsada: Tomasz Kot, Jolanta Fraszyńska, Maciej Balcar, Adam Bauman, Anna Dymna
Opis: „Skazany na bluesa” opowiada o dzieciństwie Riedla w górniczym Chorzowie, o jego pierwszych fascynacjach, dziecięcej przyjaźni, a także o początku wielkiego konfliktu z ojcem, który odcisnął się piętnem na życiu obu mężczyzn. „Skazany na bluesa” opowiada o młodych z małego miasteczka, którzy potrafili żyć marzeniami, o młodzieńczej miłości, rozpadzie przyjaźni, jak i zaskakującym zwrocie w stosunkach Ryśka z ojcem, kiedy to dwaj mężczyźni - najbliżsi a zarazem najbardziej odlegli - zaczynają zbliżać się do siebie... Film pokazuje też dramatyczne próby zerwania z nałogiem, opowiada o konfliktach w zespole, rozpadzie więzi między Riedlem i jego żoną, o cierpieniu jego dzieci. A także o heroicznej próbie zmiany swego życia.
Rekomendacja Filmosfery (Marta Suchocka): Reżyserowi udało się bardzo spójnie połączyć prawdę biograficzną z fikcją filmowo-literacką, a tym samym stworzyć całkiem zgrabny obraz. Nie można więc traktować „Skazanego na bluesa” jako typowego filmu biograficznego. Biografia to jedynie materiał wyjściowy, zakropiony wyobraźnią twórców oraz suto okraszony fantastyczną muzyką Dżemu. Ścieżka dźwiękowa to niewątpliwy atut obrazu Kidawy-Błońskiego. Utwory są ładnie dobrane, pojawiają się w odpowiednich momentach, by przejmującym tekstem zobrazować fragmenty życia głównego bohatera, jego spojrzenie na otaczającą rzeczywistość, uwypuklić jego emocjonalność. Jest to nie lada gratka dla fanów zespołu. Warto też zwrócić uwagę na Tomasza Kota, który wcielił się w postać Riedla. Gra on przekonywająco, z pewną nonszalancją, i nie da się ukryć, że fizyczne podobieństwo do wokalisty Dżemu jest czasami uderzające. Świetną kreację stworzyła Jolanta Fraszyńska, która w roli Goli przeszła emocjonalną drogę od fascynacji do rozpaczy.