Świąteczny prezentownik Filmosfery: Filmy
Arkadiusz Kajling | 12 godzin temuŹródło: Filmosfera
Chociaż mijający rok 2025 obfitował w wiele filmowych kontynuacji znanych franczyz (m.in. w maju wielbiciele produkcji Disneya oszaleli na punkcie aktorskiej wersji „Lilo & Stitch”, a latem David Corenswet udowodnił, że jest godnym wcieleniem Człowieka ze Stali), to wśród znanych marek wielkim powodzeniem cieszyły się również oryginalne tytuły: thriller sci-fi „Towarzysz” przemycał społeczny komentarz na współczesne ludzkie relacje i zyskującą coraz większą popularność technologię AI, czarna komedia „Nowokaina” o konwencji rodem z retro akcyjniaków z poprzednich dekad, czy sportowy dramat „F1: Film” z Bradem Pittem w roli głównej. Czym obdarować zatem geeka, filmożercę blockbusterów, czy miłośnika familijnych propozycji, którzy kolekcjonują pudełkowe wydania swoich ulubionych filmów?

 
TOWARZYSZ (PEŁNA RECENZJA)

Styczeń w świecie filmowym zwykle uważany jest za okres, w którym wielkie studia wypuszczają produkcje, które w ich ocenie mogą mieć mniejszy potencjał komercyjny i nie zapisać się wystarczająco w świadomości kinowej publiczności – nieprzypadkowo na początku roku następuje wysyp thrillerów wszelkiej maści, zarówno arthousowych projektów, jak i wyczekiwanych remake’ów klasycznych horrorów. Pierwszy miesiąc 2025 roku obfitował w kilka tytułów, z którymi wiązano większe nadzieje – na początek był „Wolf Man”, czyli pozostałość po tzw. Dark Universe, jednak w ciągu niespełna trzech tygodni zdołał zarobić tylko dwadzieścia milionów dolarów; następnie pojawił się film akcji „3000 metrów pod ziemią”, ale w jego sukcesie nie pomógł ani Mel Gibson za kamerą, ani Mark Wahlberg w głównej roli, a ukazujący innowacyjne podejście do nadprzyrodzonych opowieści „Presence” Stevena Soderberga nie doczekał się nawet polskiej premiery. Debiutujący na wielkim ekranie w ostatni dzień stycznia „Towarzysz” dość niespodziewanie okazał się filmową niespodzianką łamiąc klątwę ekranowych zawodów, mimo kampanii reklamowej zdradzającej główną tajemnicę – na szczęście pierwszy film w reżyserii Drew Hancocka posiada zdecydowanie więcej plot-twistów, które czekają na kinomaniaków podczas dziewięćdziesięciominutowego seansu podejmującego tematykę relacji damsko-męskich we współczesnym świecie. Wytwórnia, która dała nam kiedyś „Pamiętnik” swoją propozycję na tegoroczne Walentynki rozpoczyna od ironicznego „meet cute”, by szybko przekształcić się w antyromans flirtując pomysłowo nie tylko z innymi gatunkami, ale i zdezorientowanym widzem. Budując wizję przekonującej rzeczywistości w której tradycyjne wartości odchodzą w zapomnienie film odsłania ciemne oblicze ludzkich decyzji w ponadczasowej opowieści o utracie autonomii i stopniowym odzyskiwaniu kontroli jednostki nad własnym życiem, prowokując do zastanowienia się nad własną niedaleką przyszłością.


NOWOKAINA (PEŁNA RECENZJA)

Patrząc na tegoroczne filmowe portfolio Jacka Quaida, bez wątpienia można stwierdzić, że amerykański aktor przeżywa właśnie swoje „5 minut sławy” skutecznie pozbywając się niechlubnego tytułu „nepo baby”, a jeden z jego ostatnich obrazów zdaje się skutecznie utwierdzać publiczność o wszechstronności syna Dennisa Quaida i Meg Ryan. Podszyta czarnym humorem z elementami romansu „Nowokaina” odhacza wszystkie boxy kina popcornowego, puszczając oko do fanów sensacyjnych retroprodukcji z lat 80. ubiegłego wieku, a Quaid Jr. znakomicie odnajduje się w tej nietypowej konwencji przyciągając wzrok coraz to szerszej widowni, która już widzi go jako nowego Maxa Payne’a – ostatni film inspirowany neo-noirową serią z Markiem Wahlbergiem w roli głównej z 2008 roku nie spełnił oczekiwań graczy, którzy wciąż z nadzieją patrzą na potencjalny reboot. I chociaż internet wybrał już nowy filmowy kierunek dla Jacka, to aktor wydaje się być zainteresowany innym potencjalnym projektem, również osadzonym w gamingowym uniwersum – niedawno Quaid ujawnił, że jego wymarzoną rolą byłoby wystąpienie w wielkoekranowej adaptacji „BioShocka”, a sam aktor nie krył swojej fascynacji grą ze swojej młodości, podkreślając, że jej bogaty świat i historia idealnie nadają się do przeniesienia na srebrny ekran. Co ciekawe, platforma streamingowa Netflix od kilku lat pracuje nad filmem na postawie słynnej gry i ma nawet wybraną ekipę: za reżyserię ma odpowiadać Francis Lawrence, scenariusz pisze Michael Green, a producentem jest m.in. Roy Lee, który w zeszłym roku zdradził, że projekt przybierze bardziej kameralny charakter. Póki co gwiazdor „Nowokainy” pochwalił się za pośrednictwem mediów społecznościowych zakulisową fotką z planu ostatniego sezonu „The Boys”, która jednoznacznie sugeruje, że będzie krwawo i zapewne finał hitu Amazona znowu przyciągnie wielomilionową oglądalność. Ale przecież my już od dawna wiemy, że Jack Quaid sukces ma we krwi zapisany od urodzenia.


MINECRAFT: FILM (PEŁNA RECENZJA)

Jeszcze na kilka dni przed premierą mało kto zakładał, że wielkoekranowa wersja kultowej gry „Minecraft” okaże się tak gigantycznym hitem – finalnie nawet dosyć letnie recenzje i wyciek roboczej wersji filmu zawierającej niedokończoną animację w żaden sposób nie zaszkodziły w spektakularnym sukcesie nowej produkcji od Warner Bros., na którą wierni gracze ruszyli tłumnie do multipleksów, zostawiając w kasach aż 301 milionów dolarów tylko w weekend otwarcia: to rekord w historii adaptacji gier wideo! Reżyser Jared Hess podkreślił ważny dla niego fakt, że widzowie wracają do kin i przeżywają coś razem, zamiast izolować się przed ekranami w domach: „Ludzie są spragnieni wspólnych doświadczeń i odnaleźli je w tym zwariowanym filmie, który stworzyliśmy”. To dlatego, że już samym twórcom gry od początku przyświecała nadrzędna koncepcja: chcieli, by jej użytkownicy świetnie się bawili w środowisku gdzie nie ma fabuły, ale są nieograniczone możliwości, a sens ich działań jest jak najbardziej realny. Filmowa adaptacja to przede wszystkim prosty przekaz o wartości budowania, a nie niszczenia – wyobraźnia to nie eskapizm, ale narzędzie przetrwania w kwadratowej scenerii gdzie bohaterowie, którzy zaczynają jako outsiderzy, rozwijają swoje umiejętności ucząc się przy tym pracy zespołowej. Ta bajkowa konwencja przypomina trochę dziecięcy malunek wykonany przez nasze pociechy – krzywe domki, kanciaste drzewa, jaskrawe kolory, ale całość zrobiona z ogromnym sercem, co wyłania prawdziwe przesłanie superprodukcji Jareda Hessa: nie musisz być idealny, by stać się bohaterem, ani nawet mieć fabuły, by tworzyć własną opowieść. „Minecraft: Film” to nie tylko sukces komercyjny, ale i kulturowy impuls, który przywrócił z powrotem kanciasty fenomen na języki fanów gier, memów i sztuki cyfrowej – ostatnio w sieci pojawił się nowy trend, w którym fotografie zamieniane są w pikselowe grafiki, przypominające te z gry wideo, udowadniając jak bardzo granice między światem gry, a realnym życiem zaczynają się ze sobą przenikać.


LILO & STITCH (PEŁNA RECENZJA)

Wytwórnia Walta Disneya już od lat 90. ubiegłego wieku wielokrotnie sięgała do swojego katalogu animowanych filmów, by przedstawić na wielkim ekranie ich bardziej współczesne inkarnacje w wersji aktorskiej dla kolejnego pokolenia – najnowsza generacja wychowana na produkcjach 3D zdecydowanie mniej przychylnie patrzy na filmy zrealizowane klasyczną kreską, której tradycyjna forma jest dla nich dziś zbyt archaiczna i nieatrakcyjna wizualnie. Wraz z upływem lat kurczy się jednak ilość rysunkowych klasyków, a studio Myszki Miki zaczyna sięgać po coraz świeższe bajki: „Lilo & Stitch” jest pierwszą produkcją live-action powstałą w oparciu o swój kreskówkowy pierwowzór już z nowego millennium, który mimo ponad dwóch dekad na (niebieskim) karku wciąż cieszy się ogromną popularnością wśród fanów, chociaż w tej franczyzie od lat nie powstała żadna kontynuacja. Choć konwencja tegorocznej reimaginacji się zmieniła, to już warstwa humorystyczna, emocjonalna i przede wszystkim przesłanie pozostają bez zmian – filmowcy tworzą wprawdzie cieszącą oko wakacyjną atmosferę, lecz nie boją się poruszać trudnych tematów, jak samotność po stracie rodziców, czy odpowiedzialność za bliskich i skutecznie uzmysławiają nam, że „ohana” wciąż znaczy rodzina, co możemy zaobserwować zarówno na ekranie, jak i poza kamerą: odpowiedzialny za scenariusz Chris Kekaniokalani Bright nie tylko wprowadził do fabuły kilka potrzebnych zmian i dodał nowych bohaterów, pamiętając przy tym o szacunku do oryginału (m.in. robiąc miejsce na cameo dla aktorów z animacji z 2002 roku), ale i mógł pracować na planie ze swoją mamą Lynell K. Bright, która powróciła do tego uniwersum ze swoim dziecięcym chórem. „Lilo & Stitch” to doskonały przykład na to, że odświeżona po latach historia o akceptacji i odmienności dalej rezonuje z widzami na całym świecie – nie tylko najmłodszymi, ale i dojrzałymi, co tylko potwierdzają wyniki globalnego box office’u.


F1: FILM (PEŁNA RECENZJA)

Przed kilkoma laty kulisy świata wyścigów dla zwykłych śmiertelników odczarował hitowy serial Netflixa „Formuła 1: Jazda o życie”, który bił na całym świecie rekordy popularności – jego siódmy, a zarazem ostatni sezon zakończył się w marcu tego roku i nie da się ukryć, że utorował on ścieżkę do sukcesu kinowej produkcji, osadzonej w tej sportowej rzeczywistości. Globalne wyniki tylko potwierdzają, ze widzowie wciąż byli spragnieni dalszych emocji na torze wyścigowym, jak i poza nim – „F1: Film” zarobił ponad sześćset milionów dolarów i jak to bywa w przypadku letnich przebojów kinowych natychmiast pojawiły się pogłoski odnośnie możliwej kontynuacji akcyjniaka. Jak stwierdził sam Joseph Kosinski, o sequelu zdecydują widzowie: „Wydaje mi się, że zostawiliśmy otwarte drzwi dla Sonny’ego, Kate i Joshuy. Myślę, że jest więcej historii do opowiedzenia o drużynie APXGP i o dalszych losach Hayesa, ale ostateczna decyzja należy do publiczności”. Póki co reżyser ma apetyt na inne wielkie widowisko, zainspirowane światem wyścigów – w rozmowie z magazynem GQ UK zdradził, że marzy mu się crossover pomiędzy filmami „Szybkim jak błyskawica”, a „F1”, co nie powinno nikogo dziwić: zarówno Sonny Hayes, jak i Cole Trickle mają w końcu wspólną przeszłość, a amerykański filmowiec już wcześniej próbował nawet połączyć Cruise’a i Pitta na ekranie w swoim niezrealizowanym podejściu do „Le Mans ‘66”. Pomysł nie jest jednak tylko luźną fantazją, gdyż wytwórnia Paramount rzeczywiście rozwija sequel filmu z 1990 roku, a w głównej roli ma powrócić jego główna gwiazda. Studio zachęcone sukcesem „Top Gun: Maverick” liczy na nostalgiczne odrodzenie kolejnej marki i chęć dalszej eksploracji świata Formuły 1 przez fanów „F1: Film” – ten naładowany wysokooktanową adrenaliną po pełny bak najnowszy film Josepha Kosinskiego realistycznie oddaje zarówno ducha sportowej rywalizacji, jak i piękno samej Formuły 1, która nieprzerwanie od siedmiu dekad przyciąga publiczność na trybuny, a teraz także i przed kinowe ekrany.


SUPERMAN (PEŁNA RECENZJA)

Najnowsza superbohaterska produkcja Warner Bros. bazująca na słynnych komiksach DC to jednocześnie pierwszy film w ramach nowego DCU, którego realizacji podjął się James Gunn – świeże spojrzenie filmowca kojarzonego dotychczas z uniwersum Marvela na długoletnią franczyzę miało nie tylko przedstawić sylwetkę Supermana nowej generacji kinomaniaków i zerwać z mrocznym wizerunkiem serwowanym przez jego poprzednika Zacka Snydera, ale i ocalić całe studio, które od pewnego czasu zmaga się z serią finansowych rozczarowań w box office’ie. Tegoroczna inkarnacja superherosa w charakterystycznym czerwono-niebieskim kostiumie dość nieoczekiwanie znalazła się jednak na celowniku amerykańskich patriotów z byłym odtwórcą Kal-Ela na czele z powodu wypowiedzi Gunna odnoszących się do obecnej sytuacji politycznej USA, jednak reżyser zapewnił, że jego perspektywa jest znacznie szersza: „Superman przedstawia historię Stanów Zjednoczonych – to historia imigranta, który przybył z innego miejsca i osiedlił się w nowym kraju. Dla mnie to przede wszystkim opowieść o tym, że podstawowa ludzka dobroć to wartość, którą trochę utraciliśmy.” Takie podejście do postaci nie jest nowością, ponieważ komiksy o Supermanie były wielokrotnie interpretowane przez pryzmat doświadczenia imigranta. Nie jest to zresztą główny motyw filmu – reżyser już wielokrotnie zaznaczał, że jego „Superman” będzie opowiadał o empatii i życzliwości, czyli wartościach, które według niego są dziś coraz bardziej zapomniane, a niespokojna sytuacja geopolityczna na świecie zdaje się tylko potwierdzać, że wszyscy potrzebujemy nowej wizji herosa na miarę naszych czasów. Wracając do komiksowych źródeł, odpowiedzialny niegdyś za sukces „Strażników Galaktyki” reżyser daje nam teraz „Obrońcę Ziemi” wprowadzając do tego uniwersum sporo tak potrzebnego nam dziś światła i koloru, które każą nam patrzeć w przyszłość z nadzieją – zarówno kierunku, w którym zmierza DC Studios, jak i cały świat.


Zdj. Galapagos