Piątka Filmosfery - najlepsze filmy w reżyserii Danny'ego Boyle'a
Katarzyna Piechuta | 2019-07-14Źródło: Filmosfera
W ostatni piątek miała miejsce premiera najnowszego filmu w reżyserii Danny’ego Boyle’a – „Yesterday”. Tym razem słynny reżyser stworzył lekką komedię romantyczną okraszoną porządną dawką muzyki. A jakie wcześniejsze filmy Danny’ego Boyle’a warto obejrzeć? O tym właśnie jest najnowsza odsłona Piątki Filmosfery.
1. „Płytki grób” (1994), reż. Danny Boyle
„Płytki grób” to film, w którym Danny Boyle pierwszy raz pokazał szerszej widowni swój niewątpliwy talent reżyserski. Był to świetny debiut. Krytycy i widzowie stwierdzili chóralnie, iż to jeden z najciekawszych filmów brytyjskich lat 90. XX wieku. Ale jednak nikt nie spodziewał się, że za dwa lata spod ręki Boyle’a wyjdzie dzieło kultowe, ale o tym trochę później. Wróćmy do „Płytkiego grobu”, który przedstawia historię trójki przyjaciół, którzy szukają czwartego współlokatora. Gdy już wybierają tajemniczego Hugona, spokój nie trwa długo. Nowy współmieszkaniec zostaje znaleziony martwy wraz z walizką pełną pieniędzy. Od tego momentu losy trójki bohaterów zaczną się komplikować. Na pewno „Płytki grób” nie jest czarną komedią, jak szufladkują go polskie portale filmowe. Bliżej temu obrazowi do thrillera psychologicznego, gdzie postacie muszą uporać się dylematami moralnymi i obyczajowymi. Fatalizm oraz napięcie towarzyszą nieustająco w zaprezentowanej historii. Boyle prowadzi tak akcję, że widzowie doskonale zdają sobie sprawę, że nie może być happy endu. Mocnymi punktami filmu są elementy, które w dalszej części kariery reżysera będą jego cechami charakterystycznymi. Mianowicie doskonała oprawa muzyczna, dość specyficzne prowadzenie narracji (John Hodge) oraz aktorzy (Ewan MgGregor, Kerry Fox, Christopher Eccleston). Sylwia Nowak-Gorgoń
2. „Trainspotting” (1996), reż. Danny Boyle
Scenariusz „Trainspotting” powstał na kanwie powieści „Ślepe tory” Irvina Welsha. Sam pisarz brał udział w tworzeniu scenariusza (John Hodge). Powstał film szokujący i genialny w jednym. Obraz pełen świeżości, czystej pulsującej energii, nieoczywistych barw, symboli, mocnego humoru, magnetycznej muzyki. Surrealistyczny, teledyskowy i dynamiczny montaż; rezygnacja z linearnej narracji fabularnej na rzecz fragmentarycznej; ruchliwa kamera; muzyka, której rytm narzuca tok akcji, a zarazem pełni funkcje drugiego narratora; nieprzewidywalne używanie stopklatek; intertekstualność (Boyle nie zapomina o brytyjskim dziedzictwie kulturowym). „Trainspotting” pozostawia widza w oszołomieniu. Bawi, porusza, aktywuje do przemyśleń. Boyle obsadził w swoim najważniejszym filmie niesamowicie zdolnych aktorów, kalejdoskop niesamowitych indywidualności. W ten sposób powstał obraz bezkompromisowy, szalony, zabawny, ironiczny i choć nie przepadam za tym słowem, gdyż we współczesnej kulturze jest zbyt eksploatowane - kultowy. Kultowy przez duże K. Warty odnotowania jest fakt, że przeszło po 20 latach od premiery „Trainspotting” udało się Boyle’owi zebrać cały oryginalny skład twórców oraz aktorów, i stworzyć mocno sentymentalną kontynuację losów szalonych chłopców z Edynburga. Sylwia Nowak-Gorgoń
3. „28 dni później” (2002), reż. Danny Boyle
„28 dni później” to doskonały przykład, w jaki sposób Danny Boyle poprzez kino autorskie bawi się gatunkami filmowymi. „28 dni później” to na pierwszy rzut oka postapokaliptyczny horror. Główny bohater (Cillian Murphy) budzi się ze śpiączki. Pobudka staje się traumatycznym przeżyciem, gdyż okazuje się, że cała ludność Londynu została zdziesiątkowana poprzez zagadkowy wirus, a na ulicach można spotkać wyłącznie żądnych krwi zombiaków. Jednak w filmie twórcy „Trans” zombiaki są tylko wyjściem do głębszych przemyśleń. „28 dni później” to refleksja na temat człowieczeństwa oraz natury ludzkiej, w momencie gdy świat pozbawiony został reguł i zasad ustanowionych przez dziesiątki tysięcy lat. Cyfrowa kamera rejestrująca niepokojące, puste ulice Londynu jako krajobraz walki o przetrwanie oraz, jak to zwykle bywa u Boyle’a, świetnie dobrana muzyka tworzą niesamowity klimat. Dzięki czemu przekonujemy się, że nie trzeba hektolitrów krwi, żeby nakręcić dobry, klimatyczny horror. Sylwia Nowak-Gorgoń
4. „Slumdog. Milioner z ulicy” (2008), reż. Danny Boyle
To, czego z pewnością nie należy się spodziewać w filmach Danny’ego Boyle’a, to lukrowanie rzeczywistości. Reżyser naprawdę dosadnie przedstawia w swych filmach fabułę i nie inaczej jest w przypadku „Slumdoga. Milionera z ulicy”. Film opowiada niesamowitą historię 18-letniego Jamala (w tej roli Dev Patel) który bierze udział w hinduskiej wersji teleturnieju „Milionerzy”. Przesłuchiwany przez policję, która niedowierza, że chłopak z ulicy może mieć taką wiedzę, opowiada historię swojego życia pełnego trudnych doświadczeń, ale również napędzanego miłością i nadzieją na odnalezienie ukochanej dziewczyny, Latiki (Freida Pinto). Choć akcja „Slumdoga…” rozgrywa się w Indiach i film obfituje w charakterystyczne dla tego kraju kolory i muzykę, to jednak próżno szukać w dziele Boyle’a ckliwych romansów i cukierkowych historii rodem z filmów Bollywood. Indie Danny’ego Boyle’a są pełne dosłowności i brutalności. Jednak świetny scenariusz sprawia, że z miejsca wciągamy się w opowiadaną historię, a Indie o dwóch obliczach, kolorowe i przygnębiające zarazem, pochłaniają nas bez reszty. Katarzyna Piechuta
5. „Steve Jobs” (2015), reż. Danny Boyle
Na ten film czekało mnóstwo osób na całym świecie. I nie chodziło tu jedynie o utęskniony kolejny film zrealizowany przez Danny’ego Boyle’a, ale poznanie bliżej historii sławnego i podziwianego przez wielu Steve’a Jobsa – założyciela Apple. Powstanie takiego filmu biograficznego było wyłącznie kwestią czasu, ponieważ historia życia Jobsa to w zasadzie gotowy scenariusz filmowy. Danny Boyle opowiedział ją na swój własny i niepowtarzalny sposób. Dość statyczną fabułę, która skupia się głównie na postaci i dialogach, Boyle okrasił różnego rodzaju zabiegami technicznymi, które pozwoliły na spotęgowanie przekazu. W kolejnych częściach filmu mamy więc odmienne jakości obrazu, pojawia się tylna projekcja czy wymyślne aranżacje w ścieżce dźwiękowej. W tym natłoku bodźców jeszcze mocniej wybrzmiewa postać Steve’a Jobsa: złożona i trudna osobowość oraz genialne pomysły i niesamowita zdolność wyczuwania ludzkiej psychiki i potrzeb. Fantastyczna tytułowa rola Michaela Fassbendera. Aktor po prostu stał się Jobsem. Genialnie wtóruje mu Kate Winslet w roli asystentki, Joanny Hoffman. Zdecydowanie polecam „Steve’a Jobsa” nie tylko fanom produktów z logo nadgryzionego jabłka – dzieło Danny’ego Boyle’a to dobry film psychologiczny, który wciąga i daje do myślenia. Katarzyna Piechuta