Powrót do domu śladami Celtów [recenzja CD]
Arkadiusz Kajling | 29 dni temuŹródło: Informacja prasowa
Gdy myślimy o „Kopciuszku” podejrzewam, że każdemu z nas na myśl przyjdzie inna wersja tej samej baśni - animowana bajka Disneya z 1950 roku z niezapomnianym śpiewem Ireny Santor w starym dubbingu, jej aktorska reimaginacja z 2015 roku z Lily James i Cate Blanchett w rolach głównych, kultowy już musical autorstwa Rogersa & Hammersteina, współczesna interpretacja dla młodzieży z Hilary Duff „Historia Hopciuszka”, a nawet niedawna produkcja dla Sony z Seleną Gomez, czy w końcu pozostawiająca wiele do życzenia najnowsza sceniczna inkarnacja autorstwa Andrew Lloyd Webbera, która szybko zniknęła z desek teatrów w atmosferze małego skandalu. To dlatego, że opowieść o biednej dziewczynie jest znana w różnych wariantach na całym świecie – nawet w Polsce posiadamy jej własną wersję pt. „Popieluszka” Janiny Porazińskiej, w której pisarka adaptuje elementy popularnej baśni i łączy je z lokalnym folklorem wsi, ludowymi obyczajami, a wszystko na tle ojczystego krajobrazu z dworami szlacheckimi na czele. Pierwsza europejska edycja „Kopciuszka” ukazała się we Włoszech w 1634 roku, choć jej najbardziej znaną odmianą jest ta autorstwa Charlesa Perraulta z dyniami zamieniającymi się karetę, dobrą wróżką i szklanym pantofelkiem, który bohaterka gubi uciekając z królewskiego balu równo o północy, a dwa stulecia później Bracia Grimm stworzyli swoją wariację, nadając jej zdecydowanie mroczniejszego tonu.
Jest jeszcze jedna opowieść nieco dziś zapomniana, która wymazuje wszystkie nadprzyrodzone motywy i osadza fabułę na tle prawdziwych wydarzeń i postaci – to „Długo i szczęśliwie” z 1998 roku, którą wielu uważa dziś za najlepszą adaptację historii o „Kopciuszku”. Zwiastun filmu Andy’ego Tennanta wykorzystywał dwa utwory pośrednio nawiązujące do fabuły i czasu akcji baśni: „Fable” Roberta Milesa z marzycielskim tekstem i remix „The Mummers’ Dance” Loreeny McKennitt, który oddawał średniowieczny nastrój opowieści – i choć włosko-szwajcarskiego DJ-a i producenta muzycznego znanego z hitów „Children” oraz „One and One” nie trzeba nikomu przedstawiać także w Polsce (jego album „Dreamland” z którego pochodzi utwór uzyskał status platynowej płyty w naszym kraju), to dla wielu słuchaczy był to tak naprawdę pierwszy kontakt z twórczością kanadyjskiej wokalistki, której kariera rozpoczęła się jeszcze w latach 80. ubiegłego wieku. Porfolio McKennitt, które obejmuje krążki czerpiące garściami z muzyki folkowej znakomicie sprawdza się również jako tło muzyczne filmów i seriali – jej wersja tradycyjnej irlandzkiej piosenki „Bonny Portmore” pojawiła się w serialu „Nieśmiertelny” rozgrywającym się w średniowiecznej Szkocji, oryginalną propozycję „The Mystic’s Dream” wykorzystano na soundtracku do „Mgieł Avalonu”, a z usług rudowłosej śpiewaczki korzystała nawet wytwórnia Walta Disneya, umieszczając jej nazwisko na albumach do „Śniętego Mikołaja”, czy animacji „Dzwoneczek”. Na ostatniej płycie wydanej w marcu tego roku Loreena wybiera się w drogę do domu i przypomina fanom o początkach swojej długiej, obejmującej już cztery dekady kariery, której ścieżka nie zawsze była tak prosta i przyjemna, jak muzyka z której słynie. Retrospektywna muzyczna podróż to doskonała szansa, by przedstawić bliżej sylwetkę tej multiinstrumentalistki osobom nie obcującym na co dzień z twórczością Kanadyjki.
Loreena McKennitt przyszła na świat w kanadyjskim miasteczku Morden 17 lutego 1957 w rodzinie o irlandzko-szkockich korzeniach, gdzie po raz pierwszy odkryła i zafascynowała się muzyką folkową, a także rodzimymi wykonawcami takimi jak Neil Young, Joni Mitchell, czy Gordon Lightfoot. Jako nastolatka wystąpiła na folkowym festiwalu w Winnipeg w 1974 roku, co zaowocowało późniejszą wyprawą do Irlandii, gdzie jej zainteresowania skupiły się na muzyce celtyckiej, których śladów miała szukać w przyszłości po całej Europie podczas tworzenia kolejnych albumów studyjnych. Już wtedy opanowała sztukę gry na harfie i wykonywała pierwsze utwory na żywo na zatłoczonym rynku w Toronto, zbierając fundusze na swoją pierwszą w karierze płytę z tradycyjnymi piosenkami, których nauczyła się jeszcze w dzieciństwie. Wydając w 1985 roku surowo brzmiącą z dźwiękami natury „Elemental” Loreena założyła od razu własną firmę produkcyjną Quinlan Road, co było rzadkością w muzycznym biznesie, dzieląc nie zawsze równo obowiązki między projekty artystyczne, a zajęcia administracyjne – początki działania jej wytwórni to wytężona praca przy kuchennym stole (sic!) połączona ze sprzedażą wysyłkową własnych nagrań prosto z bagażnika samochodu i późniejszym organizowaniem tras koncertowych w całym kraju i na świecie (jak trudna to sztuka możemy dowiedzieć się z dokumentu „A Moveable Musical Feast” dostępnego na oficjalnym kanale YouTube artystki, w którym kamera podąża za próbującą się rozdwoić McKennitt podczas jej trasy koncertowej „An Ancient Muse” planującej kosztorys, sprawdzającej nagłośnienie sali, czy próbującej rozluźnić mięśnie ciała przed występem na żywo).
Gdy kanadyjska wokalista była u szczytu kariery i święciła tryumfy z płytą „The Book of Secrets”, w jej życiu osobistym nastąpiła tragedia, która zaważyła na losach jej dalszej kariery – w lipcu 1998 roku jej narzeczony Loreeny Ronald Rees (a także jego brat oraz bliski przyjaciel pary Gregory Cook) utonęli w wypadku na łodzi w Georgian Bay. W tym czasie McKennitt pracowała nad mixem koncertowego albumu „Live in Paris and Toronto”, po wydaniu którego wpływy o łącznej wartości trzech milionów dolarów zostały przekazane na nowo utworzony przez piosenkarkę fundusz „Cook-Rees Memorial Fund for Water Search and Safety”. To traumatyczne wydarzenie nie pozostało także bez wpływu na jej artystyczną duszę – Loreena McKennitt zniknęła ze świata muzyki celtyckiej na siedem długich lat pogrążając się w smutku i żałobie, by powrócić dopiero w końcówce 2006 roku z albumem „An Ancient Muse” ze zdecydowanie wyraźniej brzmiącymi orientalnymi odniesieniami i bardziej melancholijnym wydźwiękiem całej pracy. Od tego momentu McKennitt, która kilkakrotnie odwiedziła Polskę (ostatnio w marcu tego roku) jest stale obecna na koncertowej scenie, w międzyczasie oddając w ręce fanów kolejne wydawnictwa: studyjne, koncertowe, kompilacyjne, a także hybrydowe (takim był wydany w 2022 roku dwudyskowy „Under The Moon”, w którym poszczególne piosenki zostały zestawione ze świątecznymi wierszami i opowiastkami). W następnym roku minie dokładnie czterdzieści lat od wydania debiutanckiego albumu „Elemental”, więc nadarzyła się idealna okazja, by Loreena zatrzymała się, spojrzała wstecz i wróciła do korzeni swojej kariery dokładnie tą samą drogą, którą niegdyś obrała.
Najnowszy album określany przez artystkę jako „field recording” to w rzeczywistości koncert live nagrany w sierpniu 2023 roku podczas dwóch występów na kanadyjskich festiwalach folkowych, które pozwoliły Loreenie duchowo przenieść się do czasów jej młodości i korzeni – „The Road Back Home” ma być muzycznym hołdem dla prostszych czasów, oferując ciepło i komfort tradycyjnych, znanych z dawnych czasów dźwięków. Prawie sześćdziesięcioośmioletnia dziś Kanadyjka tak opisuje swoją najnowszą propozycję: „Dom można definiować na wiele sposobów – może to być fizyczny budynek, ale także społeczność, której miejscowy folklor przemawia do naszych serc i przyciąga nas.” W rodzinnym mieście Stratford McKennitt spotkała „The Bookends”, czyli zespół muzyczny, który inspiruje się muzyką celtycką i zaprosiła grupę, by towarzyszyła jej podczas letnich koncertów. To z ich repertuaru zapożyczono dwa instrumentalne utwory: „Greystones” i „Salvation Contradiction” z ich wydanej w 2023 roku płyty „A Celtic Celebration”, które w wersji live angażują zebraną publiczność w skoczniejszych częściach kompozycji – najżywsza jest jednak trzecia instrumentalna pozycja „Custom Gap”, która niejednemu słuchaczowi przypomni o irlandzkiej potańcówce z dolnych pokładów „Titanica” na którą Jack Dawson zabiera Rose w odpowiedzi na sztywną kolację w prestiżowym gronie nowojorskiej śmietanki towarzyskiej. Jako singiel promujący wydawnictwo Loreena wybrała „Wild Mountain Thyme”, który wykonuje z chórem i Jamesem Keelaghanem – to chyba pierwszy od czasów jej debiutanckiej płyty występ z męskim wokalistą i został wybrany jako ostatni utwór na albumie nieprzypadkowo: artystka dobrze pamięta z własnych doświadczeń, że zwykle ten właśnie utwór był wykonywany na scenach koncertowych folkowych festiwali jako finałowy, podczas gdy wykonawcy gromadzili się razem trzymając się wspólnie za ręce. Z nowych propozycji znajdziemy otwierający wydawnictwo surowo brzmiący „Searching For Lambs” i „Mary And The Soldier”, który był jednym z pierwszych utworów, które rudowłosa pieśniarka wykonywała w kółko live na lokalnych rynkach jeszcze zanim jej kariera ruszyła na dobre.
Wydawnictwo zawiera także utwory z poprzednich płyt wokalistki. Album „The Visit” z 1991 roku reprezentuje „Bonny Portmore”, która jest nieprzerwanie jedną z najczęściej wykonywanych piosenek przez Loreenę podczas jej światowych koncertów – artystka zastanawiała się czy w ogóle powinna ją ponownie umieszczać na swojej setliście, ale ostatecznie uznała, że zarówno tekst, jak i silne powiązanie z celtyckimi ziemiami były zbyt oczywiste, by pominąć tę pozycję na festiwalach, które w końcu celebrują irlandzką kulturę. Zwykle wykonywany na harfie, fortepianie i dudach tym razem „Bonny Portmore” rozpoczyna flażolet, czyli bliski kuzyn fletu prostego, jednego z najbardziej charakterystycznych instrumentów wykorzystywanych w tradycyjnej muzyce irlandzkiej. Pozostałe trzy pozycje znane fanom nie bez powodu pochodzą z wydanego w 2010 roku albumu „The Wind That Shakes The Barley” – to właśnie przy okazji premiery tej płyty McKennitt porzuciła obraną wcześniej drogę śladami Celtów, która wiodła poprzez europejskie szlaki zabarwiając jej twórczość nierzadko orientalnymi brzmieniami i oryginalnymi kompozycjami zainspirowanymi legendami, baśniami i wierszami z okolicznego folkloru. „The Wind…” stanowił powrót do tradycyjnej muzyki jako bezpośrednia kontynuacja debiutanckiego „Elemental” – jak wówczas stwierdziła Loreena: „Od czasu do czasu rodzi się w nas chęć i potrzeba powrotu do własnych korzeni i początków, by znowu poczuć znajome uczucia, zobaczyć widoki i usłyszeć dźwięki, które kochaliśmy i dalej darzymy szczerym afektem”. Wspomniane utwory z płyty to spokojniejsze „On A Bright May Morning”, „As I Roved Out” oraz najbardziej żywiołowy „The Star Of The County Down”, w którym ponownie usłyszymy flażolet w wykonaniu Cait Watson, członkini grupy „The Bookends”.
WYDANIE CD
Album “The Road Back Home” został wydany w marcu 2024 roku przez Quinlan Road, czyli założoną i prowadzoną przez artystkę własną firmę wydawniczą i podobnie jak kilka ostatnich wydawnictw z jej katalogu nie jest dostępny w szerokiej dystrybucji – można go natomiast zamówić poprzez sklepy specjalizujące się w usługach sprowadzania zagranicznych płyt na życzenie. Najnowsze muzyczne dziecko Loreeny McKennitt zostało wyprodukowane wzorem poprzednich wydań jako sześciopanelowy digisleeve z twardej, lecz miłej w dotyku tekturki – dysk CD umieszczono w prawej kieszeni kartonika, natomiast wszelkie informacje produkcyjne, dwa zdjęcia z koncertu i zwyczajowa notka z wiadomością do słuchacza od Loreeny zdobią wnętrze wydania (nie znajdziemy żadnej dodatkowej książeczki z tekstami utworów, ani kilkustronicowego bookletu, co jest standardem w wydaniach live). Porównując najnowszą propozycję z inną, dość odległą kompilacją trzypłytową „Nights From The Alhambra” (zawierającą także płytę DVD z koncertem), czy dwudyskową i bogato ilustrowaną „A Mediterranean Oddyssey” z 2009 roku wiemy, że wydawnictwa live mogą prezentować się całkiem majestatycznie, jednak „The Road Back Home” ma prawdopodobnie również wizualnie oddawać ton i charakter muzycznej zawartości ostatniego dokonania Loreeny, stawiając na prostotę i oszczędność środków, także tych wizualnych. Fakt istnienia wydania fizycznego na pewno docenią audiofile, gdyż płyta kompaktowa CD-Audio to standard bezstratnego cyfrowego zapisu dźwięku – dlatego też ten nośnik trwa w niezmienionej od czterdziestu lat formie do dziś, ciesząc uszy bardziej wymagających słuchaczy. Miłośnicy czarnych krążków powinni być także ukontentowani, gdyż album dostępny jest również w wersji winylowej.
Loreena McKennitt jest dziś na takim etapie kariery, że mogłaby równie dobrze pójść w ślady koleżanek po fachu, z którymi jest najczęściej porównywana: Enyi, która wydała swój ostatni album dziewięć lat temu (i wcale nie zanosi się, by irlandzka wokalistka znana z hitu „May It Be” do pierwszej części trylogii „Władcy Pierścieni” miała powrócić na muzyczną scenę) oraz Sary Brightman, czyli pierwszej Christine z musicalu „Upiór w operze”, która ostatnie lata poświęciła na świąteczne koncerty, powracając po trzech dekadach na deski teatru w roli Normy z „Sunset Boulevard”. Kanadyjska pieśniarka, która jest najstarsza z tej trójki (w lutym skończy sześćdziesiąt osiem lat) jest stale obecna nie tylko na koncertowych festiwalach, ale i na rynku wydawniczym – w tym roku oddała w ręce fanów aż dwa wydawnictwa live: album świętujący trzydzieści lat od powstania „The Mask And Mirror” i „The Road Back Home”, który ma przypominać miłośnikom twórczości McKennitt o początkach jej kariery i czasach, gdy życie było znacznie prostsze i bardziej związane z otaczającym człowieka światem natury. To osobiste i nostalgiczne spojrzenie wstecz, ale jednocześnie niespieszna podróż przez dekady tradycji i folkloru irlandzkiego dziedzictwa, które nierzadko stanowią naturalne muzyczne tło dla seriali i filmów osadzonych w tym charakterystycznym zakątku ziemi – wybrany na singiel promujący wydawnictwo „Wild Mountain Thyme” posłużył również za tytuł filmu z 2020 roku (w polskiej wersji „Miłość po sąsiedzku”) z Jamie Dornanem i Emily Blunt, która także wykonuje ten folkowy szlagier podczas konkursu talentów w lokalnej karczmie. W tej wzruszającej scenie do granej przez brytyjską aktorkę introwertycznej Rosemary spontanicznie włączają się wszyscy bywalcy wydarzenia, co tylko potwierdza słowa rudowłosej McKennitt o mocy tego utworu, który jednoczy miejscową społeczność, łącząc ją duchowo z zamierzchłymi czasami, kontynuując w ten sposób tradycję i pamięć o przeszłych pokoleniach – to też droga, w którą każdy z nas mimowolnie od czasu do czasu się udaje, być może najnowsza propozycja kanadyjskiej multiintrumentalistki okaże się idealnym muzycznym tłem do rozmyślań i wspomnień.
Recenzja powstała dzięki współpracy ze sklepem cd-dvd-vinyl.