Tele-Hity Filmosfery (17.01-22.01.2015)
Marta Suchocka | 2015-01-16Źródło: Filmosfera
Niedziela (18.01), TV 4, 20:00

Rocky (1976)

Produkcja: USA
Reżyseria: John G. Avidsen
Obsada: Sylvester Stallone, Talia Shire, Carl Weathers

Opis: Rocky jest zawodnikiem klubu z Filadelfii, który nie ma na koncie żadnych większych sukcesów, jednak przewrotność losu sprawia, że to właśnie jego wybiera mistrz świata wagi ciężkiej Apollo Creed (Carl Weathers) na swego kolejnego przeciwnika. Dla Creeda ta walka to jedynie kolejne szumne przedstawienie, a dla Rocky'ego olbrzymie wyzwanie. W czasie przygotowywania się do walki, pod czujnym okiem trenera (Burgess Meredith), Rocky zakochuje się w Adrian (Talia Shire), nieśmiałej młodej kobiecie i kiedy zbliża się walka, ich miłość rozkwita, dając Rocky'emu jeszcze więcej siły i determinacji, by pokonać potężnego przeciwnika.

Rekomendacja Filmosfery: „Rocky” to historia spod znaku od zera do bohatera, czyli spełnienie amerykańskiego snu. Takie przedstawienie fabuły obrazu Avidsena może wydawać się banalne, ale na pewno banalnym nie jest. Dzieje się tak za sprawą kilku rzeczy. Przede wszystkim bardzo dobrej roli Stallone'a – fakt, może jest on trochę sztywny, ale naprawdę świetnie oddaje mentalność i charakter chłopaka z nizin oraz jego przemianę w walce o wykorzystanie wielkiej szansy. Do tego świetny montaż i zdjęcia Filadelfii, które do dziś są niemałą reklamą miasta. Na koniec wypada wymienić muzykę – ścieżka dźwiękowa świetnie współgra z obrazem, uzupełnia go, a główny wątek muzyczna pozostaje długo w pamięci. Obraz o wykorzystaniu szansy, którą stawia przed nami życie, nic nie stracił na aktualności. Polecam!

Niedziela (18.01), Polsat, 20:05

Sami swoi (1967)

Produkcja: Polska
Reżyseria: Sylwester Chęciński, Gerard Zalewski 
Obsada: Wacław Kowalski, Władysław Hańcza, Ilona Kuśmierska, Jerzy Janeczek, Zdzisław Karczewski

Opis: Przed wojną kargulowa krowa weszła na łąkę Pawlaków, co spowodowało, że spłonęły dwie stodoły, polała się krew i Jaśko Pawlak, uciekając przed karą za pocięcie kosą Kargula, musiał wyemigrować do Ameryki. Tenże Jaśko, teraz John, przyjeżdża po wojnie do Polski i zastaje sytuację niezwykłą – obie rodziny żyją w zgodzie i harmonii. Tak jednak nie od razu było, ale życie zmusiło emigrantów zza Buga do zakończenia dawnego sporu, a miłość Witii Pawlaka i Jadźki Kargulanki połączyła ich więzami rodzinnymi.

Rekomendacja Filmosfery: Zastanawiam się, czy jest jeszcze ktoś, kto „Samych swoich” nie widział. Nie wiem też czy znalazłaby się choć jedna polska dusza, do której humor obrazu Chęcińskiego i Zalewskiego nie trafia. „Sami swoi” są wręcz naszpikowani komizmem sytuacyjnym i słownym, odzierającym Polaków z płaszczyka przyzwoitości i pokazującym ich prawdziwe ja. Dialogi są tak sprawnie napisane, że nie tylko wywołują wybuchy śmiechu, ale i wiele kwestii przykleja się do człowieka i dzięki swej uniwersalności wskakuje do języka potocznego. Do tego fantastyczne kreacje odtwórców dwóch głównych ról, czyli Kowalskiego i Hańczy. Kultowy majstersztyk, którego wstyd nie znać. 

Środa (21.01), TCM, 21:00


Matrix (1999)

Produkcja: Australia, USA
Reżyseria: Andy Wachowski, Lana Wachowski
Obsada: Keanu Reeves, Laurence Fishburne, Carrie-Anne Moss, Hugo Weaving

Opis: Thomas Anderson pracuje jako programista w firmie komputerowej. Jednak prywatnie jest hakerem o ksywie Neo, który stara się zdobyć informacje o Morfeuszu – człowieku, którego wszyscy szukają. Morfeusz kontaktuje się z Neo i obiecuje mu pokazanie rzeczywistości, która bardzo różni się od tej, jaką zna Neo. Okazuje się, że niemal wszyscy ludzie na ziemi są podłączeni do gigantycznego komputera, który wykorzystuje ich jako źródło energii. Jedynie mała grupa ludzi znających prawdę buntuje się przeciwko systemowi i rozpoczyna wojnę. Neo znajduje się w centrum wydarzeń i wydaje się być Mesjaszem, na którego wszyscy czekali.

Rekomendacja Filmosfery: Nie da się ukryć, że „Matrix” rodzeństwa Wachowskich stał się już filmem kultowym. Obraz urzeka niezwykle ciekawym scenariuszem, który na tamte czasy nie  tylko był nowatorskim ujęciem tematu przejęcia władzy przez sztuczną inteligencję, ale i skłania do zastanowienia. Mam wrażenie, że nikt nie pozostaje obojętnym wobec tematyki „Matrix”. Wachowscy też jako pierwsi fabułę ubrali w taką ilość efektów specjalnych. I nie dość, że wyzierają one zza każdego węgła, to jeszcze nigdy nie wyglądały właśnie tak jak w „Matrix”. Jednak co najważniejsze w obrazie Wachowskich stanowią one wyłącznie fantastyczne tło dla przedstawianej historii, co sprawia, że nie zostaje ona zepchnięta na dalszy plan. Wyważenie między efektownością a treścią sprawia, że „Matrix” jest naprawdę filmem wyjątkowym i na pewno ma twarde i stałe miejsce w światowej kinematografii. Kto jeszcze nie widział, koniecznie powinien, a reszta... cóż pewnie z przyjemnością zagłębi się w Matrix. 

Czwartek (22.01), Polsat, 22:30



Produkcja: USA
Reżyseria: Steven Soderbergh
Obsada: Julia Roberts, Albert Finney, Aaron Eckhart

Opis: Erin Brockovich (Julia Roberts), dwukrotnie rozwiedziona samotna matka trójki dzieci, nie ma pieniędzy, wykształcenia ani widoków na pracę. Łatwo zraża do siebie innych przez wybuchowe usposobienie i niewyparzony język. Gdy w wyniku pewnych zdarzeń udaje jej się zyskać posadę w kancelarii adwokata Eda Masry (Albert Finney), zaczyna wertować akta i przypadkowo trafia na ekspertyzy medyczne, które zwracają jej uwagę. Odkrywa, że potężny koncern dopuścił do zanieczyszczenia wód gruntowych w małym prowincjonalnym miasteczku, którego mieszkańcy od dawna zapadają na najróżniejsze choroby. Poruszona przekonuje Eda, by pozwolił jej przeprowadzić dochodzenie w tej sprawie.

Rekomendacja Filmosfery (Kasia Piechuta): „Erin Brockovich” to zdecydowanie jeden z lepszych filmów Stevena Soderbergha. W interesujący sposób przedstawia losy kobiety, która mimo ciężkiej sytuacji życiowej postanawia walczyć o lepszy świat. Jakkolwiek Erin ma swoje wady, jest niewątpliwie osobą godną naśladowania – może nas ku temu dodatkowo przekonać fakt, iż film przedstawia autentyczne wydarzenia, a nie idealistyczną, wyimaginowaną wizję scenarzysty. Atutem filmu jest rewelacyjna Julia Roberts, która za główną rolę w tym dramacie otrzymała Oscara. 

Czwartek (22.01), TVP Kultura, 21:15



Produkcja: USA
Reżyseria: David Lynch
Obsada: Kyle MacLachlan, Isabella Rossellini, Laura Dern, Dennis Hopper 

Opis: Kulturalny i schludny Jeffrey Beaumont odkrywa, że jego rodzinne miasteczko Mayberry, nie jest tak normalne, jak mu się wcześniej zdawało, kiedy znajduje na ziemi ludzkie ucho. Chcący rozwikłać zagadkę Jeffrey trafia na ślad tajemniczego morderstwa, w które zamieszana jest ponętna piosenkarka z nocnego klubu i jej sadystyczny, uzależniony od narkotyków przyjaciel. Jeffrey zagłębia się w ich zdeprawowaną egzystencję, dochodząc do punktu, z którego nie ma już powrotu.

Rekomendacja Filmosfery: Od razu muszę zaznaczyć, że „Blue Velvet”, jak każdy obraz Davida Lyncha, nie jest dla wszystkich. Tym, którzy reżysera cenią, ba nawet kochają, obrazu rekomendować nie trzeba, bo to Lynch w czystej postaci. Ci, którzy nie widzieli... cóż, muszą brać pod uwagę, że albo się zakochają, albo znienawidzą. Tak to już z Lynchem jest. Ja będę zachwalać, bo zaliczam się zdecydowanie do pierwszej grupy odbiorców reżysera. I tak w „Blue Velvet” jest klimatycznie, mrocznie i duszno. Lynch skupia się na ukrytym pod powierzchnią normalności świecie, który rządzi się swoimi brudnymi i irracjonalnymi prawami. Na świecie pełnym przemocy i wynaturzeń. Tu nic nie jest takim, jakim się początkowo wydaje. Główny bohater – ikona małomiasteczkowej normalności, z którą widz w pełni się utożsamia, zostaje uwikłany w ten świat przez zwykłą ciekawość. Z tego ukrytego pod płaszczykiem normalności świata nie ma już ucieczki, on usidla i obezwładnia... jedyne wytchnienie stanowi dzień, który pozornie pozwala wracać do tego, co normalne. Ale bohater wcale nie stara się bronić, zdaje się ulegać pragnieniu poznania świata w pełni z jego dobrymi i złymi stronami. Obraz czaruje, wciąga klimatem, wielowymiarowością, genialną obsadą i ścieżką dźwiękową. Nie pozostaje więc nic innego, jak przekonać się, czy Lynch trafia w nasz gust, czy nie... do telewizorów więc!