Dziesiątka Filmosfery - zestawienie najlepszych filmów 2021 roku
Sylwia Nowak-Gorgoń | 2021-12-28Źródło: Filmosfera
Rok 2021 przechodzi do historii. Nadszedł czas podsumowań. Redakcja Filmosfery przedstawia zestawienie najlepszych filmów, które mogliśmy oglądać na kinowych ekranach w 2021 roku.
1. „Diuna” (2021), reż. Denis Villeneuve
Znakomite kino z Timothée Chalametem, Oscarem Isaackiem i Jasonem Momoa. To film, na który warto było czekać cały rok. Początkowo premierę szacowano znacznie wcześniej, tym większa radość, że obraz okazał się strzałem w dziesiątkę! Porywająca ścieżka dźwiękowa w bardzo chłodnym tonie – to swoiste dzieło samego Hansa Zimmera. Akcja filmu toczy się w dalekiej przyszłości – jest rok 10191. Produkcja ukazuje przemianę Paula Atrydy, którą zapoczątkowała wizyta matki zakonu Bene Gesserit. Wizualnie i technicznie, film jest naprawdę na wysokim poziomie. Timothée Chalamet kolejny raz nie zawiódł. Na końcowy werdykt trzeba będzie jednak poczekać – Diuna 2 planowana jest na ostatni kwartał 2023 roku. Magdalena Klimkiewicz
1. „Diuna” (2021), reż. Denis Villeneuve
Znakomite kino z Timothée Chalametem, Oscarem Isaackiem i Jasonem Momoa. To film, na który warto było czekać cały rok. Początkowo premierę szacowano znacznie wcześniej, tym większa radość, że obraz okazał się strzałem w dziesiątkę! Porywająca ścieżka dźwiękowa w bardzo chłodnym tonie – to swoiste dzieło samego Hansa Zimmera. Akcja filmu toczy się w dalekiej przyszłości – jest rok 10191. Produkcja ukazuje przemianę Paula Atrydy, którą zapoczątkowała wizyta matki zakonu Bene Gesserit. Wizualnie i technicznie, film jest naprawdę na wysokim poziomie. Timothée Chalamet kolejny raz nie zawiódł. Na końcowy werdykt trzeba będzie jednak poczekać – Diuna 2 planowana jest na ostatni kwartał 2023 roku. Magdalena Klimkiewicz
2. „Jeźdźcy sprawiedliwości” (2020), reż. Anders Thomas Jensen
Andersowi Thomasowi Jensenowi należą się podwójne oklaski, bo nie tylko wyreżyserował „Jeźdźców Sprawiedliwości”, ale jako autor scenariusza również stworzył tę nietuzinkową historię. Pomimo iż „Jeźdźcy…” momentami są naprawdę mocno komediowi, to równocześnie film skłania do refleksji i – chwała mu za to – nie robi tego w sposób nachalny. Porusza temat żałoby, przepracowywania traum oraz odwiecznej ludzkiej potrzeby odnalezienia sensu w tragediach, jakie nas spotykają. Kto by pomyślał, że tak trudne tematy można przemycić pod płaszczykiem komedii kryminalnej! W jednej z głównych ról oglądamy Madsa Mikkelsena jako Markusa, żołnierza, który wraca z misji wojskowej do swojej nastoletniej córki Mathilde (Andrea Heick Gadeberg), po tym, jak jego żona (i zarazem matka Mathilde) ginie w katastrofie kolejowej. Równocześnie poznajemy Otto (Nikolaj Lie Kaas), który wraz ze swymi przyjaciółmi, Lennartem (Lars Brygmann) i Emmenthalerem (Nicolas Bro) odkrywa, że katastrofa kolejowa nie była zwykłym przypadkiem. Od tej pory akcja coraz bardziej się rozpędza, gdy cała czwórka – Markus, Otto, Lennart i Emmenthaler– postanawiają zemścić się na sprawcach tej tragedii. To, co czyni film Jensena żywym i szczerym, to różnorodne i ujmujące postaci głównych bohaterów, a każda z nich jest na tyle wyrazista, że spokojnie mogłaby brylować na ekranie solo. Uwagę przykuwa zwłaszcza Mads Mikkelsen, który jak zwykle daje popis genialnego aktorstwa. W „Jeźdźcach sprawiedliwości” możemy podziwiać rzadki efekt idealnego wyważenia wszystkich elementów składowych: komedii, kryminału i dramatu. Skakanie od świetnego żartu do kryminalnej akcji i z powrotem, po drodze zahaczając jeszcze o zupełnie nieśmieszne, trudne tematy, wymaga piekielnie dobrego scenariusza i nie lada sprawności reżyserskiej. To prawdziwa ekwilibrystyka, tymczasem Jensen robi to z taką precyzją i naturalnością, że z miejsca kupujemy tę gatunkową mieszankę i dajemy się wciągnąć w historię, w której absolutnie wszystko może się zdarzyć. Katarzyna Piechuta
3. „Na rauszu” (2020), reż. Thomas Vinterberg
Niesamowita historia czterech nauczycieli, którzy postanowili przetestować alkoholową metodę – dla odmiany i ulepszenia jakości życia, które już od dłuższego czasu nie przynosi satysfakcji. Naukowo udowodnione zostało, że to właśnie alkohol w odpowiedniej proporcji jest w stanie odmienić nasze życie. Film weryfikuje to założenie. Świeże skandynawskie spojrzenie i niebagatelny temat. Intrygujący Mads Mikkelsen jak zwykle nie zawodzi. To przykład aktora, który ewoluuje. Zachwyca. Sam obraz inspiruje, zaciekawia. Choć akcja nie jest raczej szybka, film niesie ze sobą niesłychany „power”. Po seansie chce się więcej. Miejmy nadzieję, że rok 2022 przyniesie więcej filmów jak ten, filmów, które mają znaczenie oraz zdecydowanie więcej ról Mikkelsena. Magdalena Klimkiewicz
Andersowi Thomasowi Jensenowi należą się podwójne oklaski, bo nie tylko wyreżyserował „Jeźdźców Sprawiedliwości”, ale jako autor scenariusza również stworzył tę nietuzinkową historię. Pomimo iż „Jeźdźcy…” momentami są naprawdę mocno komediowi, to równocześnie film skłania do refleksji i – chwała mu za to – nie robi tego w sposób nachalny. Porusza temat żałoby, przepracowywania traum oraz odwiecznej ludzkiej potrzeby odnalezienia sensu w tragediach, jakie nas spotykają. Kto by pomyślał, że tak trudne tematy można przemycić pod płaszczykiem komedii kryminalnej! W jednej z głównych ról oglądamy Madsa Mikkelsena jako Markusa, żołnierza, który wraca z misji wojskowej do swojej nastoletniej córki Mathilde (Andrea Heick Gadeberg), po tym, jak jego żona (i zarazem matka Mathilde) ginie w katastrofie kolejowej. Równocześnie poznajemy Otto (Nikolaj Lie Kaas), który wraz ze swymi przyjaciółmi, Lennartem (Lars Brygmann) i Emmenthalerem (Nicolas Bro) odkrywa, że katastrofa kolejowa nie była zwykłym przypadkiem. Od tej pory akcja coraz bardziej się rozpędza, gdy cała czwórka – Markus, Otto, Lennart i Emmenthaler– postanawiają zemścić się na sprawcach tej tragedii. To, co czyni film Jensena żywym i szczerym, to różnorodne i ujmujące postaci głównych bohaterów, a każda z nich jest na tyle wyrazista, że spokojnie mogłaby brylować na ekranie solo. Uwagę przykuwa zwłaszcza Mads Mikkelsen, który jak zwykle daje popis genialnego aktorstwa. W „Jeźdźcach sprawiedliwości” możemy podziwiać rzadki efekt idealnego wyważenia wszystkich elementów składowych: komedii, kryminału i dramatu. Skakanie od świetnego żartu do kryminalnej akcji i z powrotem, po drodze zahaczając jeszcze o zupełnie nieśmieszne, trudne tematy, wymaga piekielnie dobrego scenariusza i nie lada sprawności reżyserskiej. To prawdziwa ekwilibrystyka, tymczasem Jensen robi to z taką precyzją i naturalnością, że z miejsca kupujemy tę gatunkową mieszankę i dajemy się wciągnąć w historię, w której absolutnie wszystko może się zdarzyć. Katarzyna Piechuta
3. „Na rauszu” (2020), reż. Thomas Vinterberg
Niesamowita historia czterech nauczycieli, którzy postanowili przetestować alkoholową metodę – dla odmiany i ulepszenia jakości życia, które już od dłuższego czasu nie przynosi satysfakcji. Naukowo udowodnione zostało, że to właśnie alkohol w odpowiedniej proporcji jest w stanie odmienić nasze życie. Film weryfikuje to założenie. Świeże skandynawskie spojrzenie i niebagatelny temat. Intrygujący Mads Mikkelsen jak zwykle nie zawodzi. To przykład aktora, który ewoluuje. Zachwyca. Sam obraz inspiruje, zaciekawia. Choć akcja nie jest raczej szybka, film niesie ze sobą niesłychany „power”. Po seansie chce się więcej. Miejmy nadzieję, że rok 2022 przyniesie więcej filmów jak ten, filmów, które mają znaczenie oraz zdecydowanie więcej ról Mikkelsena. Magdalena Klimkiewicz
4. „Nie czas umierać” (2021), reż. Cary Joji Fukunaga
Przez wiele lat Bond stał się pewnikiem. Za pewnik można było wziąć obecność intrygujących kobiet, nowatorskich gadżetów, drogich samochodów, ciekawych plenerów europejskich miast i sporej dawki adrenaliny. Bond stał się synonimem klasy i luksusu; w końcu Bond, James Bond, to agent Jej Królewskiej Mości. W ostatnich latach jednak zaczął jednak pokazywać bardziej ludzką twarz; widzowie poznali bliżej jego osobistą historię i korzenie. Wydawałoby się, że w Bondzie już nic nie zaskoczy. A jednak. „Nie czas umierać” oferuje wszystko to, czego widzowie by oczekiwali: są pościgi w malowniczych Włoszech, jest Jaguar i Land Rover, są też przedstawicielki płci żeńskiej i to one potrafią namieszać w jego życiu. „Nie czas umierać” nie jest jednak typowym filmem spod znaku popularnego ostatnio w mediach nurtu „girl power”. James Bond to nadal bohater, który tym razem pomaga staremu przyjacielowi odnaleźć porwanego naukowca. W tym celu Bond wraca z emerytury i mierzy się nie tylko ze złoczyńcami, ale też ze zmianami w swoim życiu i otoczeniu. A zmiany te mogą zaskakiwać. Nawet piosenka tytułowa jest dość nietypowa, bardzo spokojna i melancholijna, co zwiastuje nowe wybory w całym filmie. Niemniej jednak, w moim odczuciu, wnoszą one powiew świeżości do świata agenta Jej Królewskiej Mości, który wydawał się być dość hermetyczny, a nawet pomimo coraz to nowszych gadżetów w pewien sposób skostniały i sztampowy. Tym razem jednak pojawiają się nowe wątki i zaskakujące zwroty akcji, a to wszystko okraszone tym co w Bondzie najlepsze. „Nie czas umierać” to nie tylko ciekawe pożegnanie Daniela Craiga z całą serią, ale jak to w życiu bywa, koniec jest także początkiem czegoś nowego, być może nowej ery filmów o Bondzie. Nikola Wrzołek
5. „Nomadland” (2020), reż. Chloé Zhao
Przejmujący reportaż Jessiki Bruder „Nomadland” na język filmu przełożyła Chloé Zhao. Ekranizacja została doceniona przez jury wielu konkursów, w tym najważniejszych nagród, od BAFTY, przez Złote Globy po Oscary. Doceniono kreację genialnej Frances McDormand, a wśród nominacji za rolę drugoplanową znalazła się Swankie, prawdziwa nomadka. Udział w produkcji bohaterów reportażu pozwolił stworzyć nietypowy obraz łączący dwa pozornie nieprzystające ze sobą gatunki: dokumentu z fabułą. Ta kluczowa do analizy i interpretacji adaptacji informacja pozwala dostrzec zarówno kunszt aktorki odgrywającej Fern, jak również naturalność drugiego planu – życie w vanie tylko pozornie wydaje się podkreślać amerykański sen o wolności. To raczej początek koszmaru: większość bohaterów to starsi ludzie, często pozbawieni emerytury wskutek krachu na giełdzie, baniek spekulacyjnych, bez domu. Zarazem, obraz ukazuje zdolność do przetrwania w każdych warunkach. Większość współczesnych nomadów nie chce czuć się ciężarem dla rodzin, które równie często są na dorobku lub niskopłatnych etatach. Godność ludzka to najwyższa wartość, jaką mają wędrowcy. Przemierzane w domu na kółkach tysiące kilometrów składają się na kino drogi, gdzie auto staje się najbliższą i najdroższą przestrzenią w jeszcze większym wymiarze. Mieszkanie w samochodzie wiąże się z koniecznością napraw, nierzadko samodzielnych. Zaradność to cecha pożądana. Chętnym do wkroczenia na kamperową ścieżkę pomagają weterani takiego stylu bytowania, obecni w sieci (blogi, strony, nagrania). Reżyserka przedstawiła ciężką sezonową pracę w największym przedsiębiorstwie handlowym, zawierając wgląd w system, gdzie człowiek stanowi jedynie trybik w wielkiej maszynie produkcyjnej; gdzie nie ma miejsca na błędy, czynniki ludzkie, wypadki czy realną pomoc, o godziwej płacy nie wspominając. Tę obserwację Zhao widowiskowo zwizualizował Joshua James Richards, doceniony Złotą Żabą na rodzimym Camerimage za zdjęcia. Plenery oświetlone wschodem i zachodem słońca przypominają o trwaniu koczowników (gdy osiedlają się tymczasowo na parkingach dla pracowników sezonowych), zarazem dają nadzieję na spełnienie marzenia o stagnacji – w ekologicznym domu, na własnej ziemi. Pomimo dumnej postawy (z konieczności) i przekonania, że obecny stan życia to własny wybór, tryb osiadły jest dobrze zakorzenionych w tych, którzy mieli wszystko, stracili wiele, a zostało im tak mało, lecz wciąż są Amerykanami, którzy czynią ją wielką, ponieważ chcą udowodnić, że ich przodkowie osiedlili się na twardej ziemi, którą ujarzmili, by wieść na niej godne życie pełne wartości. Szkoda jedynie, że azjatycka twórczyni nie podjęła tu krytyki zagarnięcia ziem Indian a swoją główną bohaterkę, fikcyjną postać, uczyniła pogrążoną w żałobie za dawnym życiem, zamiast przedstawić bezpośrednio niewydolność systemu emerytalnego cywilizowanego kraju. Poetycki wymiar produkcji znalazł jednak uznanie wśród krytyków i publiczności. Pytanie, ile odbiorców sięgnie po literacki pierwowzór i wyciągnie odpowiednie wnioski. Katarzyna Szymańska
Przejmujący reportaż Jessiki Bruder „Nomadland” na język filmu przełożyła Chloé Zhao. Ekranizacja została doceniona przez jury wielu konkursów, w tym najważniejszych nagród, od BAFTY, przez Złote Globy po Oscary. Doceniono kreację genialnej Frances McDormand, a wśród nominacji za rolę drugoplanową znalazła się Swankie, prawdziwa nomadka. Udział w produkcji bohaterów reportażu pozwolił stworzyć nietypowy obraz łączący dwa pozornie nieprzystające ze sobą gatunki: dokumentu z fabułą. Ta kluczowa do analizy i interpretacji adaptacji informacja pozwala dostrzec zarówno kunszt aktorki odgrywającej Fern, jak również naturalność drugiego planu – życie w vanie tylko pozornie wydaje się podkreślać amerykański sen o wolności. To raczej początek koszmaru: większość bohaterów to starsi ludzie, często pozbawieni emerytury wskutek krachu na giełdzie, baniek spekulacyjnych, bez domu. Zarazem, obraz ukazuje zdolność do przetrwania w każdych warunkach. Większość współczesnych nomadów nie chce czuć się ciężarem dla rodzin, które równie często są na dorobku lub niskopłatnych etatach. Godność ludzka to najwyższa wartość, jaką mają wędrowcy. Przemierzane w domu na kółkach tysiące kilometrów składają się na kino drogi, gdzie auto staje się najbliższą i najdroższą przestrzenią w jeszcze większym wymiarze. Mieszkanie w samochodzie wiąże się z koniecznością napraw, nierzadko samodzielnych. Zaradność to cecha pożądana. Chętnym do wkroczenia na kamperową ścieżkę pomagają weterani takiego stylu bytowania, obecni w sieci (blogi, strony, nagrania). Reżyserka przedstawiła ciężką sezonową pracę w największym przedsiębiorstwie handlowym, zawierając wgląd w system, gdzie człowiek stanowi jedynie trybik w wielkiej maszynie produkcyjnej; gdzie nie ma miejsca na błędy, czynniki ludzkie, wypadki czy realną pomoc, o godziwej płacy nie wspominając. Tę obserwację Zhao widowiskowo zwizualizował Joshua James Richards, doceniony Złotą Żabą na rodzimym Camerimage za zdjęcia. Plenery oświetlone wschodem i zachodem słońca przypominają o trwaniu koczowników (gdy osiedlają się tymczasowo na parkingach dla pracowników sezonowych), zarazem dają nadzieję na spełnienie marzenia o stagnacji – w ekologicznym domu, na własnej ziemi. Pomimo dumnej postawy (z konieczności) i przekonania, że obecny stan życia to własny wybór, tryb osiadły jest dobrze zakorzenionych w tych, którzy mieli wszystko, stracili wiele, a zostało im tak mało, lecz wciąż są Amerykanami, którzy czynią ją wielką, ponieważ chcą udowodnić, że ich przodkowie osiedlili się na twardej ziemi, którą ujarzmili, by wieść na niej godne życie pełne wartości. Szkoda jedynie, że azjatycka twórczyni nie podjęła tu krytyki zagarnięcia ziem Indian a swoją główną bohaterkę, fikcyjną postać, uczyniła pogrążoną w żałobie za dawnym życiem, zamiast przedstawić bezpośrednio niewydolność systemu emerytalnego cywilizowanego kraju. Poetycki wymiar produkcji znalazł jednak uznanie wśród krytyków i publiczności. Pytanie, ile odbiorców sięgnie po literacki pierwowzór i wyciągnie odpowiednie wnioski. Katarzyna Szymańska
6. „Obiecująca. Młoda. Kobieta” (2020) reż. Emerald Fennell
Quasi-thriller, a zarazem czarna komedia to jedna z bardziej znaczących produkcji w 2020 roku. Zaskakująca rola Carey Mulligan, płynność akcji, reżyserskie „flow” Emerald Fennell to tylko dowód na to, że kobiety, choć w mniejszości – również mają swój udział w tworzeniu świetnych filmów. Obraz dotyka tematu toksycznej męskości i idącej za nią zemsty. Rola Mulligan do tej pory zachwyca i zapada w pamięć. Film nie jest obrazą męskiego świata, ale w znacznej mierze go krytykuje. Pokazuje, że prawda nie zawsze stoi po tej stronie, po której byśmy się spodziewali. Niesamowicie prowokujące, trafne i uzależniające kino – dla fanów Carey Mulligan oraz żądnych genialnej, przemyślanej intrygi. Magdalena Klimkiewicz
7. „Ojciec” (2020), reż. Florian Zeller
„Ojciec” ma na koncie dwie statuetki Oscara dla Anthony’ego Hopkinsa za najlepsza rolę pierwszoplanową oraz Christophera Hamptona i Floriana Zellera za najlepszy scenariusz adoptowany. Historia córki (przejmująca Olivia Coleman), która próbuje opiekować się swoim ojcem (wybitny Anthony Hopkins), który cierpi na demencję. Debiut filmowy Floriana Zellera to przenikliwe studium demencji i jej wpływu na relacje rodzinne. W świecie głównego bohatera nic nie jest pewne. Każde wspomnienie, każda rozmowa, każde spotkanie to pewna niepewność. To film mocno teatralny, oparty głównie na wybitnym aktorstwie i ciekawej pracy kamery. Hopkins udowadnia, po pierwsze swój kunszt aktorski, po drugie to, że w każdym wieku można zagrać rolę życia. Choć jeśli chodzi o brytyjskiego aktora to trudno oprzeć się wrażeniu, iż tych ról życia było na pewno kilka. Trudne kino. Balansujące na granicy goryczy, dezorientacji i smutku. Mocno prawdziwe. Mocno życiowe. Wybitnie artystyczne. Sylwia Nowak-Gorgoń
Quasi-thriller, a zarazem czarna komedia to jedna z bardziej znaczących produkcji w 2020 roku. Zaskakująca rola Carey Mulligan, płynność akcji, reżyserskie „flow” Emerald Fennell to tylko dowód na to, że kobiety, choć w mniejszości – również mają swój udział w tworzeniu świetnych filmów. Obraz dotyka tematu toksycznej męskości i idącej za nią zemsty. Rola Mulligan do tej pory zachwyca i zapada w pamięć. Film nie jest obrazą męskiego świata, ale w znacznej mierze go krytykuje. Pokazuje, że prawda nie zawsze stoi po tej stronie, po której byśmy się spodziewali. Niesamowicie prowokujące, trafne i uzależniające kino – dla fanów Carey Mulligan oraz żądnych genialnej, przemyślanej intrygi. Magdalena Klimkiewicz
7. „Ojciec” (2020), reż. Florian Zeller
„Ojciec” ma na koncie dwie statuetki Oscara dla Anthony’ego Hopkinsa za najlepsza rolę pierwszoplanową oraz Christophera Hamptona i Floriana Zellera za najlepszy scenariusz adoptowany. Historia córki (przejmująca Olivia Coleman), która próbuje opiekować się swoim ojcem (wybitny Anthony Hopkins), który cierpi na demencję. Debiut filmowy Floriana Zellera to przenikliwe studium demencji i jej wpływu na relacje rodzinne. W świecie głównego bohatera nic nie jest pewne. Każde wspomnienie, każda rozmowa, każde spotkanie to pewna niepewność. To film mocno teatralny, oparty głównie na wybitnym aktorstwie i ciekawej pracy kamery. Hopkins udowadnia, po pierwsze swój kunszt aktorski, po drugie to, że w każdym wieku można zagrać rolę życia. Choć jeśli chodzi o brytyjskiego aktora to trudno oprzeć się wrażeniu, iż tych ról życia było na pewno kilka. Trudne kino. Balansujące na granicy goryczy, dezorientacji i smutku. Mocno prawdziwe. Mocno życiowe. Wybitnie artystyczne. Sylwia Nowak-Gorgoń
8. „Ostatniej nocy w Soho” (2021), reż. Edgar Wright
„Ostatniej nocy w Soho” to intrygujący „hołd” złożony swingującemu Londynowi lat 60. Jest niewątpliwie piękną pocztówką ówczesnych lat. Intrygujący Londyn, który się bawi. Zwiewne i kolorowe stroje, wymyślne tapirowane fryzury i mocne makijaże w rytm piosenek, które przywodzą na myśl lata świetności brytyjskiej muzyki rozrywkowej. Tu na uwagę zasługuje utwór „You’re my world” w wykonaniu odtwórczyni głównej roli Sandie, Anyi Taylor-Joy, która przywodzi na myśl najpiękniejsze ballady gwiazdy muzyki pop tamtych lat, Petuli Clark. Są namiętne romanse, drinki, ciężka praca, próba dojścia na szczyt, za tą fasadą Londyn skrywa jednak swoje mroczne oblicze. Takiego Londynu z przyjęciami w salach balowych do brytyjskich ballad, ale w którym w każdej chwili wszystko może obrócić się wniwecz, a człowiek ma sam w sobie małą wartość, doświadcza Eloise, druga główna bohaterka. Jest nieśmiałą dziewczyną zafascynowaną modą i piosenkarką Sandie, którą spotyka przenosząc się do lat 60. Pod względem montażu, zdjęć i scenografii „Ostatniej nocy w Soho” spisuje się znakomicie. Niektóre ujęcia ze względu na swoje piękno zasługują na pokazanie w formie obrazu na ścianie. Jednak podobnie jak Londyn, ujęcia te mają podwójną rolę: budują uczucie napięcia i za ich pomocą Londyn ukazuje swoją drugą naturę. Film z kolorowej pocztówki z imprez przeradza się stopniowo w niepokojący obraz ludzkiej natury i manipulacji. A sama Eloise miota się między rzeczywistością a fikcją. „Ostatniej nocy w Soho” to niezwykle starannie wykonany film oddający idealnie klimat epoki i przestrzegający, że nie wszystko co się świeci jest godne nosić miano złota. Nikola Wrzołek
„Ostatniej nocy w Soho” to intrygujący „hołd” złożony swingującemu Londynowi lat 60. Jest niewątpliwie piękną pocztówką ówczesnych lat. Intrygujący Londyn, który się bawi. Zwiewne i kolorowe stroje, wymyślne tapirowane fryzury i mocne makijaże w rytm piosenek, które przywodzą na myśl lata świetności brytyjskiej muzyki rozrywkowej. Tu na uwagę zasługuje utwór „You’re my world” w wykonaniu odtwórczyni głównej roli Sandie, Anyi Taylor-Joy, która przywodzi na myśl najpiękniejsze ballady gwiazdy muzyki pop tamtych lat, Petuli Clark. Są namiętne romanse, drinki, ciężka praca, próba dojścia na szczyt, za tą fasadą Londyn skrywa jednak swoje mroczne oblicze. Takiego Londynu z przyjęciami w salach balowych do brytyjskich ballad, ale w którym w każdej chwili wszystko może obrócić się wniwecz, a człowiek ma sam w sobie małą wartość, doświadcza Eloise, druga główna bohaterka. Jest nieśmiałą dziewczyną zafascynowaną modą i piosenkarką Sandie, którą spotyka przenosząc się do lat 60. Pod względem montażu, zdjęć i scenografii „Ostatniej nocy w Soho” spisuje się znakomicie. Niektóre ujęcia ze względu na swoje piękno zasługują na pokazanie w formie obrazu na ścianie. Jednak podobnie jak Londyn, ujęcia te mają podwójną rolę: budują uczucie napięcia i za ich pomocą Londyn ukazuje swoją drugą naturę. Film z kolorowej pocztówki z imprez przeradza się stopniowo w niepokojący obraz ludzkiej natury i manipulacji. A sama Eloise miota się między rzeczywistością a fikcją. „Ostatniej nocy w Soho” to niezwykle starannie wykonany film oddający idealnie klimat epoki i przestrzegający, że nie wszystko co się świeci jest godne nosić miano złota. Nikola Wrzołek
9. „Raya i ostatni smok” (2021), reż. Don Hall, Carlos López Estrada
Dawno nie było w kinie tak dobrej, spójnej i poruszającej animacji. Disney wraca do korzeni, tworząc jedną ze swoich najlepszych animacji ostatnich lat. Waleczna księżniczka Serca – Raya (zwana przez swego ojca Kropelką) będzie musiała odnaleźć ostatniego smoka oraz przemierzyć pięć królestw w poszukiwaniu kawałków kamienia. W ten sposób może uratować cały świat, a w tym również swój mały, to znaczy swojego ojca. Znakomita animacja, w której wszystkie elementy składowe są na najwyższym poziomie. Mocne przesłanie, poruszająca muzyka, zapierająca dech w piersi grafika, znakomicie nakreślone charaktery, świetny humor (zobrazowany plan odzyskania piątego elementu Smoczego kamienia o Naymarii może powodować nawracające napady śmiechu), porywające tempo, bardzo dobry polski dubbing na czele z Barbarą Gąsienicą-Giewont jako Rayą i Katarzyną Dąbrowską jako Sisu. „Raya i ostatni smok” to czyste kino przygodowo-apokaliptyczne Dalekiego Wschodu z elementami heist filmu i kina awanturniczego. Doskonała rozrywka. Sylwia Nowak-Gorgoń
10. „Żeby nie było śladów”(2021), reż. Jan P. Matuszyński
Ekranizacja reportażu Cezarego Łazarewicza ponownie poruszyła temat Grzegorza Przemyka. Produkcja zaskakująca, bezkompromisowa i niezwykła. O systemie sprawiedliwości, polityce i historii. Film niesie za sobą głęboki przekaz, aktualny i we współczesnej Polsce. Opowiada nie o pobiciu Grzegora Przemyka przez funkcjonariuszy policji czy późniejszej śmierci, a o konsekwencjach działań władzy. O rozpaczliwej walce o sprawiedliwość matki chłopaka i o determinacji jego przyjaciela, by prawdziwi sprawcy zostali ukarani. Już od pierwszych minut widz jest wciągnięty emocjonalnie w historię, wszystko jest ułożone w ten sposób by jak najbardziej obudzić widownię. I zabiegi zastosowane przez twórców działają. Mimo, że spektakl trwa około trzech godzin, to ani przez chwilę nie można oderwać wzroku od ekranu. Rozgrywają się bowiem na nich historie wielu bohaterów i każda wywołuje niesamowite emocje. Napięcie na samym początku jest już ogromne, ale z każdą sceną rośnie. Jurek, przyjaciel Grzesia, grany przez Tomasza Ziętka wypada świetnie. Jest charyzmatyczny, doskonale pokazuje rozdarcie młodego chłopaka, który znalazł się w sytuacji praktycznie bez wyjścia. Jako jedyny z bohaterów nie zachowuje się przesadnie, co tworzy wrażenie, że jest niesamowicie autentyczny. “Żeby nie było śladów” to produkcja, która z historii stworzyła komentarz bardzo uniwersalny. Można zobaczyć w sytuacji z dawnych lat współczesną sceną polityczną. Seans zadaje widzom pytania i stawia gorzkie odpowiedzi. Pozostawia w pewien sposób niedosyt i zachęca do przemyśleń. Film stawia wysoką poprzeczkę innym produkcjom próbującym interpretować polską historię. Wiktoria Kowalska
Dawno nie było w kinie tak dobrej, spójnej i poruszającej animacji. Disney wraca do korzeni, tworząc jedną ze swoich najlepszych animacji ostatnich lat. Waleczna księżniczka Serca – Raya (zwana przez swego ojca Kropelką) będzie musiała odnaleźć ostatniego smoka oraz przemierzyć pięć królestw w poszukiwaniu kawałków kamienia. W ten sposób może uratować cały świat, a w tym również swój mały, to znaczy swojego ojca. Znakomita animacja, w której wszystkie elementy składowe są na najwyższym poziomie. Mocne przesłanie, poruszająca muzyka, zapierająca dech w piersi grafika, znakomicie nakreślone charaktery, świetny humor (zobrazowany plan odzyskania piątego elementu Smoczego kamienia o Naymarii może powodować nawracające napady śmiechu), porywające tempo, bardzo dobry polski dubbing na czele z Barbarą Gąsienicą-Giewont jako Rayą i Katarzyną Dąbrowską jako Sisu. „Raya i ostatni smok” to czyste kino przygodowo-apokaliptyczne Dalekiego Wschodu z elementami heist filmu i kina awanturniczego. Doskonała rozrywka. Sylwia Nowak-Gorgoń
10. „Żeby nie było śladów”(2021), reż. Jan P. Matuszyński
Ekranizacja reportażu Cezarego Łazarewicza ponownie poruszyła temat Grzegorza Przemyka. Produkcja zaskakująca, bezkompromisowa i niezwykła. O systemie sprawiedliwości, polityce i historii. Film niesie za sobą głęboki przekaz, aktualny i we współczesnej Polsce. Opowiada nie o pobiciu Grzegora Przemyka przez funkcjonariuszy policji czy późniejszej śmierci, a o konsekwencjach działań władzy. O rozpaczliwej walce o sprawiedliwość matki chłopaka i o determinacji jego przyjaciela, by prawdziwi sprawcy zostali ukarani. Już od pierwszych minut widz jest wciągnięty emocjonalnie w historię, wszystko jest ułożone w ten sposób by jak najbardziej obudzić widownię. I zabiegi zastosowane przez twórców działają. Mimo, że spektakl trwa około trzech godzin, to ani przez chwilę nie można oderwać wzroku od ekranu. Rozgrywają się bowiem na nich historie wielu bohaterów i każda wywołuje niesamowite emocje. Napięcie na samym początku jest już ogromne, ale z każdą sceną rośnie. Jurek, przyjaciel Grzesia, grany przez Tomasza Ziętka wypada świetnie. Jest charyzmatyczny, doskonale pokazuje rozdarcie młodego chłopaka, który znalazł się w sytuacji praktycznie bez wyjścia. Jako jedyny z bohaterów nie zachowuje się przesadnie, co tworzy wrażenie, że jest niesamowicie autentyczny. “Żeby nie było śladów” to produkcja, która z historii stworzyła komentarz bardzo uniwersalny. Można zobaczyć w sytuacji z dawnych lat współczesną sceną polityczną. Seans zadaje widzom pytania i stawia gorzkie odpowiedzi. Pozostawia w pewien sposób niedosyt i zachęca do przemyśleń. Film stawia wysoką poprzeczkę innym produkcjom próbującym interpretować polską historię. Wiktoria Kowalska