Dziesiątka Filmosfery - zestawienie najlepszych filmów 2023 roku
Katarzyna Piechuta | 2023-12-29Źródło: Filmosfera
Lada dzień przywitamy nowy rok, ale zanim to nastąpi – czas na podsumowania. Każdy kinomaniak z pewnością obejrzał wiele filmów w ostatnim roku i być może o niektórych z nich wolałby czym prędzej zapomnieć... Są jednak takie filmy, które zostają na dłużej w naszej pamięci i to właśnie im chcemy się przyjrzeć. Redakcja Filmosfery przedstawia zestawienie najlepszych filmów, które oglądaliśmy na kinowych ekranach w 2023 roku.
1. „Oppenheimer” (2023), reż. Christopher Nolan
Christopher Nolan jest jednym z tych twórców filmowych, którzy nie lubią się nudzić i zawsze szukają wymagających projektów o tematyce nierzadko nawiązującej do aktualnych problemów na świecie – tak też jest z najnowszym dziełem brytyjskiego reżysera, które ukazuje m.in. upiorność wojny i konsekwencje ludzkich działań. „Oppenheimer” to jednak przede wszystkim kino psychologiczno-społeczne wymykające się ze sztywnych ram filmowej biografii – Nolan nie idzie na skróty i sam nie ułatwia sobie zadania zaburzając kronikarski porządek i chronologie zdarzeń; mimo, iż to nie jest akcyjniak naładowany efektami specjalnymi, obraz ogląda się z wielkim zaangażowaniem emocjonalnym, w którym każde słowo i najmniejszy ruch mają głębsze znaczenie i są częścią misternej układanki, a wszystkie wydarzenia są skupione i połączone z jednym dniem w historii świata – pierwszego atomowego wybuchu w dziejach ludzkości. Ciężka atmosfera, która zdaje się gęstnieć na ekranie z każdą minutą jest też efektem gry aktorskiej i chemii pomiędzy odtwórcami ról z Cillianem Murphym na czele, który zachwyca swoją skonfliktowaną moralnie kreacją, najlepszą dotąd w karierze irlandzkiego aktora. To bezsprzecznie najbardziej dojrzały film w dorobku Nolana, który odbieramy silniej i dosadniej w obecnej rzeczywistości, niż miałoby to miejsce w czasach pokoju. Niewiele jest produkcji, które potrafią poruszyć te trudne tematy z taką precyzją, a tym samym pozostać angażujące przez cały, wielogodzinny seans – „Oppenheimer” przewyższył wszystkie oczekiwania, stając się jednym z najlepszych filmów w historii X muzy, obok którego nie można przejść obojętnie. Szczególnie w dzisiejszych, niespokojnych czasach. Arkadiusz Kajling
2. „Duchy Inisherin” (2022), reż. Martin McDonagh
„Duchy Inisherin” to film, który ogląda się zarazem łatwo i trudno. Z przyjemnością patrzymy na zapierające dech w piersiach dziewicze, irlandzkie krajobrazy i śledzimy fabułę, mając nadzieję na dobre zakończenie. Jednak każda kolejna scena równocześnie jest bolesna, gdy obserwujemy, jak Colm (Brendan Gleeson) z dnia na dzień przestaje rozmawiać z Pádraiciem (Colin Farrell), swoim długoletnim przyjacielem. Choć absurdalność sytuacji sprawia, że mamy tu elementy komediowe, to jednak „Duchy Inisherin” są przede wszystkim dramatem ukazującym bezsensowność konfliktów, a także odwieczne ludzkie pragnienie doświadczenia czegoś więcej, prawdziwego przeżycia życia, a nie jego zmarnotrawienia. Tę ostatnią postawę w filmie prezentuje przede wszystkim siostra Pádraica, Siobhán (Kerry Condon). Losy głównych bohaterów rozgrywają się na tle irlandzkiej wojny domowej i to ona wydaje się być kluczem do zrozumienia filmowej metafory przedstawionej przez reżysera, Martina McDonagha. Po ostatnim, świetnym filmie „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri” Martin McDonagh zdecydowanie nie osiadł na laurach i w „Duchach Inisherin” stworzył piękną, smutną i refleksyjną filmową opowieść, która pozostaje w pamięci jeszcze długo po seansie. Katarzyna Piechuta
3. „Babilon” (2022), reż. Damien Chazelle
Ten film jak żaden inny rozbudził moją ciekawość wczesnym Hollywood i kinem od kuchni, sprawiając, że zapragnąłem pozostać w tym świecie dłużej – również poza seansem wyszukując stare zdjęcia i archiwalne artykuły. Dzieła Chazelle’a potrafią także zachwycić swoją estetyką i artyzmem, kształtując tym samym wrażliwość na piękno, ale co ważne, potrafią zaangażować widza. Dla mnie zarówno „La La Land” jak i „Babilon” opowiadają tę samą historię, ale w zupełnie inny sposób - to dwie strony tego samego medalu, który bezsprzecznie należy się Chazelle’owi za jego artystyczną wizję i przekaz. „Babilon” to dla filmowca dzieło życia – twórca pracował nad filmem aż piętnaście lat, a gotowej produkcji nie można odmówić rozmachu czy licznych walorów artystycznych. Amerykański reżyser w ciągu trzech godzin pokazuje nam początki X muzy i fabryki snów, opowiada o powstaniu kina dźwiękowego, a my z zapartym tchem śledzimy nieoczekiwane narodziny legend ekranu i jeszcze szybsze upadki gwiazd przy dźwiękach jazzowego soundtracku Justina Hurwitza. W jednej z początkowych scen filmu Manny wypowiada pamiętną kwestię: “Lubię oglądać filmy”. Oglądając epilog, w którym dostajemy montaż produkcji, które zmieniły oblicze kina (jest m.in. “Podróż na Księżyc” z 1902 roku, “Czarnoksiężnik z Krainy Oz” z 1939 roku, czy z nowszych “Avatar” z 2009 roku) ja również uświadomiłem sobie, że jest to moja ulubiona rozrywka. Kino to nie tylko niesamowite wrażenia, relaks i eskapizm, gdyż posiada również walor edukacyjny - pozwala poznać nowe rzeczy, poszerzyć światopogląd, a także może zmienić nasz sposób patrzenia na rzeczywistość. Arkadiusz Kajling
4. „Strażnicy Galaktyki: Volume 3” (2023), reż. James Gunn
Zakończenie trylogii w reżyserii Jamesa Gunna to produkcja, którą z pełną swobodą można zaliczyć do jednego z najlepszych filmów piątej fazy uniwersum Marvela (z tytułów, jakie do tej pory mieliśmy okazję zobaczyć). Rozbudowanie roli Rocketa, któremu głosu użyczył Bradley Cooper - rozwijający się jako reżyser - łączy odbiorców (zarówno fanów stajni Marvela, jak i jej przeciwników) pod jednym hasłem: emocje. Wzruszenie budzi nie tylko świadomość końca przygód ekipy Star-Lorda (Chris Pratt), przede wszystkim wspomnienia Szopa ukazane w retrospekcjach, a także pożegnanie grupy przyjaciół, którzy stali się sobie bliscy niczym rodzina. Poprzez taki zabieg Gunn niejako zrobił ukłon w stronę "nieikonicznego" serialu "Agenci T.A.R.C.Z.Y." Jossa Whedona. Kevin Feige jako prezes Marvel Studios zaprosił do współpracy przy adaptacji komiksów takich twórców jak nagrodzoną Oscarem za ekranizację "Nomadland" Chloe Zhao, odpowiedzialną za "Eternals", czy lubującego się w horrorach Sama Raimiego, któremu powierzył reżyserię "Doktora Strange'a w multiwersum obłędu", aby nadać bardziej mroczny ton przemiany superbohaterki Scarlett Witch nadany przez autora niekonwencjonalnej trylogii o Spider-Manie z Tobeym Maguirem. Producent chciał w ten sposób podkreślić indywidualny sznyt produkcji z tej fazy. Paradoksalnie, finalnie zostało jednak niewiele autentycznego punktu widzenia na kino superbohaterskie, a z pewnością ów indywidualizm odcisnął piętno z negatywnym skutkiem dla świata niezwykłych postaci. Szczęśliwie, dla utrzymania pewnego poziomu tej wizji, James Gunn konsekwentnie utrzymał swój charakterystyczny humor sytuacyjny oraz zachował spójność we wszystkich trzech częściach "Strażników..." na tle pozostałych filmów poświęconych danym postaciom z uniwersum. Pozytywny wpływ na ten efekt końcowy miała współpraca reżysera z Nathanem Fillionem, którego gościnny występ w tej części był wyrazistym epizodem. Kanadyjczyk z łatwością zawarł w swojej grze element rozpoznawczy Gunna - to prześmiewczość z gatunku, autoironiczność w podejściu do tematu, zawarta w produkcji, nadaje lekki ton tak potrzebny kinu superbohaterskiemu w tym konkretnym wymiarze. Oprócz zgranej, stałej obsady, na docenienie kunsztu gry aktorskiej zasługuje Will Poulter w roli Adama Warlocka. Anglik świetnie poradził sobie z presją zaistnienia jako postać dalszoplanowa na tle takich gwiazd jak Zoe Saldaña w roli Gamory czy Karen Gillan jako Nebuli. Ogromną rolę w pozytywnym odbiorze trylogii ma ścieżka dźwiękowa. John Murphy, który zastąpił kompozytora dwóch poprzednich części Tylera Batesa, nie może pochwalić się tak znakomitym wprowadzeniem do akcji jak początek historii Petera Quilla. Jednak twórcy udało się zamknąć tę podróż równie melodyjnie i niemal nostalgicznie – a z pewnością tak będzie, gdy będziemy wracać do tej części "Strażników Galaktyki". Katarzyna Szymańska
5. „Barbie” (2023), reż. Greta Gerwig
Gdyby dwa lata temu ktoś mi powiedział, że pełnometrażowy, aktorski film o przygodach „Barbie” będzie największym wydarzeniem kinowym tego lata, to pewnie bym go wyśmiał – finalnie najnowsza produkcja Grety Gerwig okazała się propozycją skierowaną tak naprawdę do wszystkich, jednocząc ludzi w każdym wieku przed ekranami kin, nierzadko przyodzianymi w różowe stylizacje – i tak, również mężczyzn. I chociaż plastikowa lalka jest od ponad sześciu dekad obecna w popkulturze i naszej świadomości, to dopiero teraz debiutuje na wielkim ekranie w pierwszym aktorskim filmie – dla twórców filmu ważne było uzmysłowienie widzom, że Barbie anno domini 2023 nie tylko nie jest idealna, ale i nie chce taką być – przeżywając na naszych oczach kryzys egzystencjonalny redefiniuje siebie na nowo, budując swoją tożsamość i wzorując się na istotach ludzkich, które powołały ją do życia. Pod koniec filmu bohaterka słyszy frazę „ludziom pisany jest tylko jeden koniec, idee natomiast żyją wiecznie”, ale już rozumie, że życie i świat ma zdecydowanie więcej odcieni, niż cukierkowy róż – w końcu tym, co określa nasze istnienie oraz pozwala zrozumieć, kim jesteśmy i do czego zmierzamy, jest śmierć. To świadomość przemijania, obserwowanie dorastania dzieci, a także dostrzeganie starzenia się własnego ciała, stanowi istotę człowieczeństwa. Barbie uczy się, że może być kimś, kim sobie wymarzy, a nie iść ścieżką wytyczoną przez innych dawno temu - to prowokuje całą drogę, którą przyjdzie jej przebyć, by w końcu lepiej rozumieć emocje, a także niedoskonałości naszego życia i ludzkich ciał. Uczy także nas – i jest to najlepsza lekcja, jaką dotąd nam dała. Arkadiusz Kajling
6. „W trójkącie” (2022), reż. Ruben Östlund
Na wstępie poznajemy parę modeli – Yayę (Charlbi Dean) i Carla (Harris Dickinson). Już od pierwszych scen możemy szybko się zorientować, że film „W trójkącie” zaserwuje nam porządną dawkę czarnego humoru i satyry na życie celebrytów rodem z instagrama. A dalej robi się tylko ciekawiej: Yaya i Carl trafiają na wycieczkę luksusowym statkiem, gdzie poznajemy kolejnych bohaterów, w tym zblazowanego i gardzącego problemami bogaczy kapitana statku, w którego wcielił się jak zawsze świetny Woody Harrelson. Nieoczekiwanie nadchodzi potężny sztorm, który niszczy nie tylko jacht, ale i całe dotychczasowe życie bohaterów. Groteskowe dzieło Rubena Östlunda serwuje istną karuzelę emocji i odczuć: od śmiechu, przez przerażenie, współczucie, obrzydzenie, aż po gorzką konstatację na temat natury ludzkiej, hierarchii społecznej i deprawacji władzy. Twórcy zachęcają nas do refleksji na temat odwiecznych praw, porządku społecznego i wielki ideologii. W filmie kontrast goni kontrast – kolorowy, bajkowy świat bogaczy zestawiony jest z trudami życia najbiedniejszych klas społecznych, a empatia i życzliwość z najniższymi ludzkimi instynktami. Jeśli podobały się wam takie filmy jak „Parasite” (2019) czy „Menu” (2022), albo serial „Biały lotos” (2021), to jest szansa, że i „W trójkącie” przypadnie wam do gustu. Katarzyna Piechuta
7. „Między nami żywiołami” (2023), reż. Peter Sohn
Krytycy i widzowie zgodnie pokochali nowe dzieło filmowców z Emeryville, potwierdzając wysoką formę legendarnego dziś Pixara – każdy ich kolejny film to niesamowite przeżycie z niepowtarzalnymi bohaterami i unikalną fabułą, które porywają widza od pierwszych chwil seansu, obiecując niezapomniane, audiowizualne doznania. Nie inaczej jest z „Między nami żywiołami”. Mimo tak wielkich różnic w wyglądzie czy zachowaniu pomiędzy dwójką przeciwnych żywiołów zaczyna rodzić się uczucie, na którym skupia się fabuła filmu – twórcy wykorzystali naturalne aspekty elementów, które wpłynęły na charakter postaci, np. Iskra podobnie jak ogień jest wybuchowa, natomiast Wodek jest przeźroczysty, co oznacza, że nie potrafi ukrywać swoich emocji. Najciekawsze są chwile, gdy oboje wchodzą w interakcje, a poznając siebie nawzajem uczą się nowych rzeczy o sobie i innych grupach, dowodząc, że działając razem mogą dokonać o wiele więcej, niż osobno. To właśnie Wodek pokazuje Iskrze, że życie to coś więcej, niż działanie według z góry ustalonego planu, a własne pasje nie muszą kolidować z marzeniami najbliższych. Wszystko odbywa się na tle tętniącej życiem metropolii, która zarówno za dnia jak i w nocy skrzy się wszystkimi kolorami tęczy – nie pamiętam kiedy już Disney zaprosił nas do tak pięknie, ale i kreatywnie wykreowanego, fantazyjnego świata, w którym chciałoby się zostać na dłużej, by go dokładniej eksplorować. Uwagę przykuwa jak zwykle dbałość o najmniejsze detale, a także pomysłowość w ucieleśnieniu wizji twórców, czy zaskakująca muzyka Thomasa Newmana, który wychodzi poza swoją strefę komfortu (a przynajmniej tę disnejowską). Od pewnego czasu dla Pixara ważnym elementem w opowiadaniu historii są wątki autobiograficzne, które dodatkowo urealniają całe doświadczenie i pozwalają dostrzec pewne paralele w naszym życiu. Arkadiusz Kajling
8. „Martwe zło: Przebudzenie” (2023), reż. Lee Cronin
Tytuł tej kultowej już serii idealnie oddaje jakość filmu Lee Cronina. Reżyser i zarazem scenarzysta udowodnił, że można stworzyć dobry horror we franczyzie bez udziału głównej gwiazdy, czyli Bruce'a Campbella - choć dla fanów Asha wydawało się to niemożliwe. A jednak, po falstarcie z 2013 roku wyreżyserowanego przez Fede Álvareza, twórcom udało się w pełni oddać głos kobietom i wykreować przekonujące bohaterki (aczkolwiek należy zaznaczyć, że już w serialu "Ash kontra Martwe zło" rola Kelly Maxwell w wykonaniu Dany DeLorenzo była znacząca dla fabuły). Za sukces najnowszej odsłony odpowiada w dużej mierze Alyssa Sutherland jako Ellie, siostra pierwszoplanowej postaci Beth (Lilly Sullivan). Aktorka, tak irytująca w "Wikingach", w tej części konfrontacji ze Złem zagrała przekonująco do tego stopnia, że nawet znawcy gatunku mogą poczuć gęsią skórkę i dreszcze na widok przeobrażenia jej kreacji. W pełni zasłużenie film otrzymał nominacje w dwóch kategoriach do przyszłorocznego rozdania nagród Saturna: najlepszy horror oraz najlepsza charakteryzacja. I choć konkurencja jest silna ("Uśmiechnij się", którego ciąg dalszy już zapowiedziano, kolejny koszmar sióstr Carpenter z "Krzyku VI" oraz dalej eksplorowane zaświaty w "Naznaczonym. Czerwonych drzwiach" w kategorii "najlepszy horror", a także sam "Oppenheimer" w kategorii "najlepsza charakteryzacja", obok nominowanych "Strażników Galaktyki: Volume 3" i "Renfielda"), to produkcja nie pozostaje bez szans na statuetkę. Warto docenić także kompozytora Stephena McKeona, którego muzyka jest bliska genialnej ścieżce dźwiękowej, jaką do pierwszej wersji z 1981 roku stworzył Joseph LoDuca. Oryginalny skład odpowiedzialny za wielki sukces niszowej realizacji oraz kontynuacji w "Armii ciemności", czyli Rob Tapert, wspomniany Bruce Campbell oraz pomysłodawca Sam Raimi pozostali na stanowiskach producenckich. W porównaniu z remakiem z 2013 roku nastąpiła różnica i dekadę później, przy kolejnym projekcie, aktor i reżyser tym razem zostali producentami wykonawczymi, co najwyraźniej miało znaczący wpływ na znakomity efekt końcowy. Dodatkowo, Campbell użyczył głosu do materiału odtwarzanego przez siostry. Odświeżająca formuła zaproponowana przez Lee Cronina daje nadzieję na interesującą kontynuację walki dwóch sił, choć wymaga precyzyjnego dopracowania historii, gdyby ciąg dalszy miał punkt wyjścia przejęty z przedstawionego w "...Przebudzeniu". Pod względem nowatorskiego spojrzenia na znaną widzom fabułę, film Cronina wygrywa z patrzącym wstecz "Naznaczonym. Czerwonymi drzwiami", gdzie Patrick Wilson - za kamerą co prawda udowadnia swój potencjał reżyserski, lecz - przed obiektywem notuje postępujący od "Moonfall" spadek formy aktorskiej. Mocnym konkurentem w uznaniu "Martwego zła" AD 2023 za najlepszy horror roku jest udana adaptacja gry komputerowej "Pięć koszmarnych nocy" ("Five nights at Freddy's”) w reżyserii Emmy Tammi, z Matthew Lillardem w obsadzie (słynny Stuart "Stu" Macher z pierwszego "Krzyku" Wesa Cravena) oraz Joshem Hutchersonem w roli głównej. To kolejny przykład spójnej fabuły, która opowiadając makabryczną genezę kukiełek-robotów z wykorzystaniem animatroniki na wysokim poziomie, ma szansę przyciągnąć widzów na więcej pełnometrażowych epizodów niż wydano części gier. Gatunek ma się dobrze, a nadchodzący nowy rok zapowiada się równie ekscytująco co obecnie odchodzący - przynajmniej pod tym względem w glorii i chwale. Katarzyna Szymańska
9. “Mission: Impossible - Dead Reckoning - Part 1” (2023), reż. Christopher McQuarrie
Tom Cruise wcielając się tego lata po raz siódmy w Ethana Hunta miał przed sobą do wykonania prawdziwą misję niemożliwą – pokonać kulturowy fenomen pt. „Barbenheimer”. I choć najnowsza odsłona szpiegowskiego akcyjniaka „Mission: Impossible” zadebiutowała na dużych ekranach w nie do końca korzystnym dla filmowców terminie, to ostatecznie zdaniem fanów i krytyków dołączyła do wielkiego, letniego święta kina rozrywkowego – jednak prawdziwy urok najnowszej części M:I polega nie na tym, że jest perfekcyjnie zrealizowanym widowiskiem kinowym, ale na prostym fakcie, że przy tej okazji potrafi nienachalnie sprzedać widzom ciekawą refleksję o współczesnym świecie. Ethan ma tym razem do czynienia z przeciwnikiem, z którym nigdy wcześniej nie miał okazji się zmierzyć – nieuchwytnym i nieskazitelnym algorytmem, nazywanym „Bytem”. Tematyka sztucznej inteligencji idealnie wstrzeliła się w obecnie panujący trend wokół AI – to w końcu m.in. tej kwestii dotyczył trwający w Hollywood strajk aktorów. Tom Cruise nie idzie na łatwiznę, sam realizuje swoje coraz bardziej zwariowane popisy kaskaderskie, dzięki czemu zaczynamy częściej doceniać obecność praktycznych efektów specjalnych w kinie na tle mniej lub więcej udanego CGI w uniwersum superbohaterskim. W najnowszej części M:I znajdziemy też polski ślad w postaci występu Marcina Dorocińskiego – i mimo, iż rolę polskiego aktora można określić jako epizodyczną, to Marcin efektywnie wykorzystał swoje pięć (a dokładniej siedem) minut, zapisując się w naszej pamięci jako rosyjski kapitan łodzi podwodnej. Siódma odsłona z tej rozpoczętej w 1996 roku serii to jednak zaledwie połowa historii, która zaostrza nasz smak na zdecydowanie więcej – czy jednak jej finał okaże się także sukcesem? Patrząc na pierwszą część MI7 nie jest to misja niemożliwa do wykonania. Arkadiusz Kajling
10. „Osiem gór” (2022), reż. Felix Van Groeningen, Charlotte Vandermeersch
Zestawienie zamyka włoski film „Osiem gór”, będący ekranizacją książki Paolo Cognettiego o tym samym tytule. Ten film to po prostu czysta magia kina. Reżyserzy Felix Van Groeningen (wcześniej dał się poznać światu dzięki świetnemu filmowi „Mój piękny syn”) i Charlotte Vandermeersch wykreowali historię Pietro i Bruno, których wspólna zabawa w dzieciństwie, w zachwycających plenerach górskich, przeobraziła się w piękną przyjaźń na całe życie. Opowieść porusza w nas delikatne nuty i na pewno niejeden z widzów z nostalgią będzie obserwować dzieciństwo chłopców, zanurzone w obcowaniu z górami i naturą, wypełnione śmiechem i zabawą, przywołując być może własne wspomnienia z beztroskich dziecięcych lat. „Osiem gór” to również opowieść o poszukiwaniu własnej drogi życiowej, odnajdywaniu samego siebie i swoich pragnień często zepchniętych na dalszy plan przez oczekiwania rodziców. Ciekawy jest również wątek relacji Pietro i jego ojca – zapalonego górskiego wędrowca, pragnącego zarazić syna swoją pasją. Choć centralną osią fabuły są losy Pietro i Bruno oraz ich zmieniająca się na przestrzeni lat relacja, nie mniej ważnym, acz nieożywionym bohaterem filmu, są góry. Zachwycające, niebezpieczne, przyzywające każdego, kto podda się ich urokowi. Alpy to serce filmu. To tam Pietro i Bruno nawiązali przyjaźń, i to tam znajduje się ich azyl. Najpiękniejsze wspomnienia z dzieciństwa dla każdego z nich wiążą się z górskimi szczytami, potokami i wędrówkami wśród natury. W filmie warto zwrócić uwagę na poruszającą ścieżkę dźwiękową, która idealnie współgra z surowymi, górskimi krajobrazami. „Osiem gór” to film nieśpieszny, co zdecydowanie jest jego atutem. Możemy chłonąć każde ujęcie, i pomimo, że narracja jest dość wolna, nawet przez chwilę nie ma mowy o nudzie. Gdybym miała podsumować „Osiem gór” jednym słowem – byłby to „zachwyt”. Zachwyt naturą, drugim człowiekiem, ulotnością chwili i samym życiem. Katarzyna Piechuta
1. „Oppenheimer” (2023), reż. Christopher Nolan
Christopher Nolan jest jednym z tych twórców filmowych, którzy nie lubią się nudzić i zawsze szukają wymagających projektów o tematyce nierzadko nawiązującej do aktualnych problemów na świecie – tak też jest z najnowszym dziełem brytyjskiego reżysera, które ukazuje m.in. upiorność wojny i konsekwencje ludzkich działań. „Oppenheimer” to jednak przede wszystkim kino psychologiczno-społeczne wymykające się ze sztywnych ram filmowej biografii – Nolan nie idzie na skróty i sam nie ułatwia sobie zadania zaburzając kronikarski porządek i chronologie zdarzeń; mimo, iż to nie jest akcyjniak naładowany efektami specjalnymi, obraz ogląda się z wielkim zaangażowaniem emocjonalnym, w którym każde słowo i najmniejszy ruch mają głębsze znaczenie i są częścią misternej układanki, a wszystkie wydarzenia są skupione i połączone z jednym dniem w historii świata – pierwszego atomowego wybuchu w dziejach ludzkości. Ciężka atmosfera, która zdaje się gęstnieć na ekranie z każdą minutą jest też efektem gry aktorskiej i chemii pomiędzy odtwórcami ról z Cillianem Murphym na czele, który zachwyca swoją skonfliktowaną moralnie kreacją, najlepszą dotąd w karierze irlandzkiego aktora. To bezsprzecznie najbardziej dojrzały film w dorobku Nolana, który odbieramy silniej i dosadniej w obecnej rzeczywistości, niż miałoby to miejsce w czasach pokoju. Niewiele jest produkcji, które potrafią poruszyć te trudne tematy z taką precyzją, a tym samym pozostać angażujące przez cały, wielogodzinny seans – „Oppenheimer” przewyższył wszystkie oczekiwania, stając się jednym z najlepszych filmów w historii X muzy, obok którego nie można przejść obojętnie. Szczególnie w dzisiejszych, niespokojnych czasach. Arkadiusz Kajling
2. „Duchy Inisherin” (2022), reż. Martin McDonagh
„Duchy Inisherin” to film, który ogląda się zarazem łatwo i trudno. Z przyjemnością patrzymy na zapierające dech w piersiach dziewicze, irlandzkie krajobrazy i śledzimy fabułę, mając nadzieję na dobre zakończenie. Jednak każda kolejna scena równocześnie jest bolesna, gdy obserwujemy, jak Colm (Brendan Gleeson) z dnia na dzień przestaje rozmawiać z Pádraiciem (Colin Farrell), swoim długoletnim przyjacielem. Choć absurdalność sytuacji sprawia, że mamy tu elementy komediowe, to jednak „Duchy Inisherin” są przede wszystkim dramatem ukazującym bezsensowność konfliktów, a także odwieczne ludzkie pragnienie doświadczenia czegoś więcej, prawdziwego przeżycia życia, a nie jego zmarnotrawienia. Tę ostatnią postawę w filmie prezentuje przede wszystkim siostra Pádraica, Siobhán (Kerry Condon). Losy głównych bohaterów rozgrywają się na tle irlandzkiej wojny domowej i to ona wydaje się być kluczem do zrozumienia filmowej metafory przedstawionej przez reżysera, Martina McDonagha. Po ostatnim, świetnym filmie „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri” Martin McDonagh zdecydowanie nie osiadł na laurach i w „Duchach Inisherin” stworzył piękną, smutną i refleksyjną filmową opowieść, która pozostaje w pamięci jeszcze długo po seansie. Katarzyna Piechuta
3. „Babilon” (2022), reż. Damien Chazelle
Ten film jak żaden inny rozbudził moją ciekawość wczesnym Hollywood i kinem od kuchni, sprawiając, że zapragnąłem pozostać w tym świecie dłużej – również poza seansem wyszukując stare zdjęcia i archiwalne artykuły. Dzieła Chazelle’a potrafią także zachwycić swoją estetyką i artyzmem, kształtując tym samym wrażliwość na piękno, ale co ważne, potrafią zaangażować widza. Dla mnie zarówno „La La Land” jak i „Babilon” opowiadają tę samą historię, ale w zupełnie inny sposób - to dwie strony tego samego medalu, który bezsprzecznie należy się Chazelle’owi za jego artystyczną wizję i przekaz. „Babilon” to dla filmowca dzieło życia – twórca pracował nad filmem aż piętnaście lat, a gotowej produkcji nie można odmówić rozmachu czy licznych walorów artystycznych. Amerykański reżyser w ciągu trzech godzin pokazuje nam początki X muzy i fabryki snów, opowiada o powstaniu kina dźwiękowego, a my z zapartym tchem śledzimy nieoczekiwane narodziny legend ekranu i jeszcze szybsze upadki gwiazd przy dźwiękach jazzowego soundtracku Justina Hurwitza. W jednej z początkowych scen filmu Manny wypowiada pamiętną kwestię: “Lubię oglądać filmy”. Oglądając epilog, w którym dostajemy montaż produkcji, które zmieniły oblicze kina (jest m.in. “Podróż na Księżyc” z 1902 roku, “Czarnoksiężnik z Krainy Oz” z 1939 roku, czy z nowszych “Avatar” z 2009 roku) ja również uświadomiłem sobie, że jest to moja ulubiona rozrywka. Kino to nie tylko niesamowite wrażenia, relaks i eskapizm, gdyż posiada również walor edukacyjny - pozwala poznać nowe rzeczy, poszerzyć światopogląd, a także może zmienić nasz sposób patrzenia na rzeczywistość. Arkadiusz Kajling
4. „Strażnicy Galaktyki: Volume 3” (2023), reż. James Gunn
Zakończenie trylogii w reżyserii Jamesa Gunna to produkcja, którą z pełną swobodą można zaliczyć do jednego z najlepszych filmów piątej fazy uniwersum Marvela (z tytułów, jakie do tej pory mieliśmy okazję zobaczyć). Rozbudowanie roli Rocketa, któremu głosu użyczył Bradley Cooper - rozwijający się jako reżyser - łączy odbiorców (zarówno fanów stajni Marvela, jak i jej przeciwników) pod jednym hasłem: emocje. Wzruszenie budzi nie tylko świadomość końca przygód ekipy Star-Lorda (Chris Pratt), przede wszystkim wspomnienia Szopa ukazane w retrospekcjach, a także pożegnanie grupy przyjaciół, którzy stali się sobie bliscy niczym rodzina. Poprzez taki zabieg Gunn niejako zrobił ukłon w stronę "nieikonicznego" serialu "Agenci T.A.R.C.Z.Y." Jossa Whedona. Kevin Feige jako prezes Marvel Studios zaprosił do współpracy przy adaptacji komiksów takich twórców jak nagrodzoną Oscarem za ekranizację "Nomadland" Chloe Zhao, odpowiedzialną za "Eternals", czy lubującego się w horrorach Sama Raimiego, któremu powierzył reżyserię "Doktora Strange'a w multiwersum obłędu", aby nadać bardziej mroczny ton przemiany superbohaterki Scarlett Witch nadany przez autora niekonwencjonalnej trylogii o Spider-Manie z Tobeym Maguirem. Producent chciał w ten sposób podkreślić indywidualny sznyt produkcji z tej fazy. Paradoksalnie, finalnie zostało jednak niewiele autentycznego punktu widzenia na kino superbohaterskie, a z pewnością ów indywidualizm odcisnął piętno z negatywnym skutkiem dla świata niezwykłych postaci. Szczęśliwie, dla utrzymania pewnego poziomu tej wizji, James Gunn konsekwentnie utrzymał swój charakterystyczny humor sytuacyjny oraz zachował spójność we wszystkich trzech częściach "Strażników..." na tle pozostałych filmów poświęconych danym postaciom z uniwersum. Pozytywny wpływ na ten efekt końcowy miała współpraca reżysera z Nathanem Fillionem, którego gościnny występ w tej części był wyrazistym epizodem. Kanadyjczyk z łatwością zawarł w swojej grze element rozpoznawczy Gunna - to prześmiewczość z gatunku, autoironiczność w podejściu do tematu, zawarta w produkcji, nadaje lekki ton tak potrzebny kinu superbohaterskiemu w tym konkretnym wymiarze. Oprócz zgranej, stałej obsady, na docenienie kunsztu gry aktorskiej zasługuje Will Poulter w roli Adama Warlocka. Anglik świetnie poradził sobie z presją zaistnienia jako postać dalszoplanowa na tle takich gwiazd jak Zoe Saldaña w roli Gamory czy Karen Gillan jako Nebuli. Ogromną rolę w pozytywnym odbiorze trylogii ma ścieżka dźwiękowa. John Murphy, który zastąpił kompozytora dwóch poprzednich części Tylera Batesa, nie może pochwalić się tak znakomitym wprowadzeniem do akcji jak początek historii Petera Quilla. Jednak twórcy udało się zamknąć tę podróż równie melodyjnie i niemal nostalgicznie – a z pewnością tak będzie, gdy będziemy wracać do tej części "Strażników Galaktyki". Katarzyna Szymańska
5. „Barbie” (2023), reż. Greta Gerwig
Gdyby dwa lata temu ktoś mi powiedział, że pełnometrażowy, aktorski film o przygodach „Barbie” będzie największym wydarzeniem kinowym tego lata, to pewnie bym go wyśmiał – finalnie najnowsza produkcja Grety Gerwig okazała się propozycją skierowaną tak naprawdę do wszystkich, jednocząc ludzi w każdym wieku przed ekranami kin, nierzadko przyodzianymi w różowe stylizacje – i tak, również mężczyzn. I chociaż plastikowa lalka jest od ponad sześciu dekad obecna w popkulturze i naszej świadomości, to dopiero teraz debiutuje na wielkim ekranie w pierwszym aktorskim filmie – dla twórców filmu ważne było uzmysłowienie widzom, że Barbie anno domini 2023 nie tylko nie jest idealna, ale i nie chce taką być – przeżywając na naszych oczach kryzys egzystencjonalny redefiniuje siebie na nowo, budując swoją tożsamość i wzorując się na istotach ludzkich, które powołały ją do życia. Pod koniec filmu bohaterka słyszy frazę „ludziom pisany jest tylko jeden koniec, idee natomiast żyją wiecznie”, ale już rozumie, że życie i świat ma zdecydowanie więcej odcieni, niż cukierkowy róż – w końcu tym, co określa nasze istnienie oraz pozwala zrozumieć, kim jesteśmy i do czego zmierzamy, jest śmierć. To świadomość przemijania, obserwowanie dorastania dzieci, a także dostrzeganie starzenia się własnego ciała, stanowi istotę człowieczeństwa. Barbie uczy się, że może być kimś, kim sobie wymarzy, a nie iść ścieżką wytyczoną przez innych dawno temu - to prowokuje całą drogę, którą przyjdzie jej przebyć, by w końcu lepiej rozumieć emocje, a także niedoskonałości naszego życia i ludzkich ciał. Uczy także nas – i jest to najlepsza lekcja, jaką dotąd nam dała. Arkadiusz Kajling
6. „W trójkącie” (2022), reż. Ruben Östlund
Na wstępie poznajemy parę modeli – Yayę (Charlbi Dean) i Carla (Harris Dickinson). Już od pierwszych scen możemy szybko się zorientować, że film „W trójkącie” zaserwuje nam porządną dawkę czarnego humoru i satyry na życie celebrytów rodem z instagrama. A dalej robi się tylko ciekawiej: Yaya i Carl trafiają na wycieczkę luksusowym statkiem, gdzie poznajemy kolejnych bohaterów, w tym zblazowanego i gardzącego problemami bogaczy kapitana statku, w którego wcielił się jak zawsze świetny Woody Harrelson. Nieoczekiwanie nadchodzi potężny sztorm, który niszczy nie tylko jacht, ale i całe dotychczasowe życie bohaterów. Groteskowe dzieło Rubena Östlunda serwuje istną karuzelę emocji i odczuć: od śmiechu, przez przerażenie, współczucie, obrzydzenie, aż po gorzką konstatację na temat natury ludzkiej, hierarchii społecznej i deprawacji władzy. Twórcy zachęcają nas do refleksji na temat odwiecznych praw, porządku społecznego i wielki ideologii. W filmie kontrast goni kontrast – kolorowy, bajkowy świat bogaczy zestawiony jest z trudami życia najbiedniejszych klas społecznych, a empatia i życzliwość z najniższymi ludzkimi instynktami. Jeśli podobały się wam takie filmy jak „Parasite” (2019) czy „Menu” (2022), albo serial „Biały lotos” (2021), to jest szansa, że i „W trójkącie” przypadnie wam do gustu. Katarzyna Piechuta
7. „Między nami żywiołami” (2023), reż. Peter Sohn
Krytycy i widzowie zgodnie pokochali nowe dzieło filmowców z Emeryville, potwierdzając wysoką formę legendarnego dziś Pixara – każdy ich kolejny film to niesamowite przeżycie z niepowtarzalnymi bohaterami i unikalną fabułą, które porywają widza od pierwszych chwil seansu, obiecując niezapomniane, audiowizualne doznania. Nie inaczej jest z „Między nami żywiołami”. Mimo tak wielkich różnic w wyglądzie czy zachowaniu pomiędzy dwójką przeciwnych żywiołów zaczyna rodzić się uczucie, na którym skupia się fabuła filmu – twórcy wykorzystali naturalne aspekty elementów, które wpłynęły na charakter postaci, np. Iskra podobnie jak ogień jest wybuchowa, natomiast Wodek jest przeźroczysty, co oznacza, że nie potrafi ukrywać swoich emocji. Najciekawsze są chwile, gdy oboje wchodzą w interakcje, a poznając siebie nawzajem uczą się nowych rzeczy o sobie i innych grupach, dowodząc, że działając razem mogą dokonać o wiele więcej, niż osobno. To właśnie Wodek pokazuje Iskrze, że życie to coś więcej, niż działanie według z góry ustalonego planu, a własne pasje nie muszą kolidować z marzeniami najbliższych. Wszystko odbywa się na tle tętniącej życiem metropolii, która zarówno za dnia jak i w nocy skrzy się wszystkimi kolorami tęczy – nie pamiętam kiedy już Disney zaprosił nas do tak pięknie, ale i kreatywnie wykreowanego, fantazyjnego świata, w którym chciałoby się zostać na dłużej, by go dokładniej eksplorować. Uwagę przykuwa jak zwykle dbałość o najmniejsze detale, a także pomysłowość w ucieleśnieniu wizji twórców, czy zaskakująca muzyka Thomasa Newmana, który wychodzi poza swoją strefę komfortu (a przynajmniej tę disnejowską). Od pewnego czasu dla Pixara ważnym elementem w opowiadaniu historii są wątki autobiograficzne, które dodatkowo urealniają całe doświadczenie i pozwalają dostrzec pewne paralele w naszym życiu. Arkadiusz Kajling
8. „Martwe zło: Przebudzenie” (2023), reż. Lee Cronin
Tytuł tej kultowej już serii idealnie oddaje jakość filmu Lee Cronina. Reżyser i zarazem scenarzysta udowodnił, że można stworzyć dobry horror we franczyzie bez udziału głównej gwiazdy, czyli Bruce'a Campbella - choć dla fanów Asha wydawało się to niemożliwe. A jednak, po falstarcie z 2013 roku wyreżyserowanego przez Fede Álvareza, twórcom udało się w pełni oddać głos kobietom i wykreować przekonujące bohaterki (aczkolwiek należy zaznaczyć, że już w serialu "Ash kontra Martwe zło" rola Kelly Maxwell w wykonaniu Dany DeLorenzo była znacząca dla fabuły). Za sukces najnowszej odsłony odpowiada w dużej mierze Alyssa Sutherland jako Ellie, siostra pierwszoplanowej postaci Beth (Lilly Sullivan). Aktorka, tak irytująca w "Wikingach", w tej części konfrontacji ze Złem zagrała przekonująco do tego stopnia, że nawet znawcy gatunku mogą poczuć gęsią skórkę i dreszcze na widok przeobrażenia jej kreacji. W pełni zasłużenie film otrzymał nominacje w dwóch kategoriach do przyszłorocznego rozdania nagród Saturna: najlepszy horror oraz najlepsza charakteryzacja. I choć konkurencja jest silna ("Uśmiechnij się", którego ciąg dalszy już zapowiedziano, kolejny koszmar sióstr Carpenter z "Krzyku VI" oraz dalej eksplorowane zaświaty w "Naznaczonym. Czerwonych drzwiach" w kategorii "najlepszy horror", a także sam "Oppenheimer" w kategorii "najlepsza charakteryzacja", obok nominowanych "Strażników Galaktyki: Volume 3" i "Renfielda"), to produkcja nie pozostaje bez szans na statuetkę. Warto docenić także kompozytora Stephena McKeona, którego muzyka jest bliska genialnej ścieżce dźwiękowej, jaką do pierwszej wersji z 1981 roku stworzył Joseph LoDuca. Oryginalny skład odpowiedzialny za wielki sukces niszowej realizacji oraz kontynuacji w "Armii ciemności", czyli Rob Tapert, wspomniany Bruce Campbell oraz pomysłodawca Sam Raimi pozostali na stanowiskach producenckich. W porównaniu z remakiem z 2013 roku nastąpiła różnica i dekadę później, przy kolejnym projekcie, aktor i reżyser tym razem zostali producentami wykonawczymi, co najwyraźniej miało znaczący wpływ na znakomity efekt końcowy. Dodatkowo, Campbell użyczył głosu do materiału odtwarzanego przez siostry. Odświeżająca formuła zaproponowana przez Lee Cronina daje nadzieję na interesującą kontynuację walki dwóch sił, choć wymaga precyzyjnego dopracowania historii, gdyby ciąg dalszy miał punkt wyjścia przejęty z przedstawionego w "...Przebudzeniu". Pod względem nowatorskiego spojrzenia na znaną widzom fabułę, film Cronina wygrywa z patrzącym wstecz "Naznaczonym. Czerwonymi drzwiami", gdzie Patrick Wilson - za kamerą co prawda udowadnia swój potencjał reżyserski, lecz - przed obiektywem notuje postępujący od "Moonfall" spadek formy aktorskiej. Mocnym konkurentem w uznaniu "Martwego zła" AD 2023 za najlepszy horror roku jest udana adaptacja gry komputerowej "Pięć koszmarnych nocy" ("Five nights at Freddy's”) w reżyserii Emmy Tammi, z Matthew Lillardem w obsadzie (słynny Stuart "Stu" Macher z pierwszego "Krzyku" Wesa Cravena) oraz Joshem Hutchersonem w roli głównej. To kolejny przykład spójnej fabuły, która opowiadając makabryczną genezę kukiełek-robotów z wykorzystaniem animatroniki na wysokim poziomie, ma szansę przyciągnąć widzów na więcej pełnometrażowych epizodów niż wydano części gier. Gatunek ma się dobrze, a nadchodzący nowy rok zapowiada się równie ekscytująco co obecnie odchodzący - przynajmniej pod tym względem w glorii i chwale. Katarzyna Szymańska
9. “Mission: Impossible - Dead Reckoning - Part 1” (2023), reż. Christopher McQuarrie
Tom Cruise wcielając się tego lata po raz siódmy w Ethana Hunta miał przed sobą do wykonania prawdziwą misję niemożliwą – pokonać kulturowy fenomen pt. „Barbenheimer”. I choć najnowsza odsłona szpiegowskiego akcyjniaka „Mission: Impossible” zadebiutowała na dużych ekranach w nie do końca korzystnym dla filmowców terminie, to ostatecznie zdaniem fanów i krytyków dołączyła do wielkiego, letniego święta kina rozrywkowego – jednak prawdziwy urok najnowszej części M:I polega nie na tym, że jest perfekcyjnie zrealizowanym widowiskiem kinowym, ale na prostym fakcie, że przy tej okazji potrafi nienachalnie sprzedać widzom ciekawą refleksję o współczesnym świecie. Ethan ma tym razem do czynienia z przeciwnikiem, z którym nigdy wcześniej nie miał okazji się zmierzyć – nieuchwytnym i nieskazitelnym algorytmem, nazywanym „Bytem”. Tematyka sztucznej inteligencji idealnie wstrzeliła się w obecnie panujący trend wokół AI – to w końcu m.in. tej kwestii dotyczył trwający w Hollywood strajk aktorów. Tom Cruise nie idzie na łatwiznę, sam realizuje swoje coraz bardziej zwariowane popisy kaskaderskie, dzięki czemu zaczynamy częściej doceniać obecność praktycznych efektów specjalnych w kinie na tle mniej lub więcej udanego CGI w uniwersum superbohaterskim. W najnowszej części M:I znajdziemy też polski ślad w postaci występu Marcina Dorocińskiego – i mimo, iż rolę polskiego aktora można określić jako epizodyczną, to Marcin efektywnie wykorzystał swoje pięć (a dokładniej siedem) minut, zapisując się w naszej pamięci jako rosyjski kapitan łodzi podwodnej. Siódma odsłona z tej rozpoczętej w 1996 roku serii to jednak zaledwie połowa historii, która zaostrza nasz smak na zdecydowanie więcej – czy jednak jej finał okaże się także sukcesem? Patrząc na pierwszą część MI7 nie jest to misja niemożliwa do wykonania. Arkadiusz Kajling
10. „Osiem gór” (2022), reż. Felix Van Groeningen, Charlotte Vandermeersch
Zestawienie zamyka włoski film „Osiem gór”, będący ekranizacją książki Paolo Cognettiego o tym samym tytule. Ten film to po prostu czysta magia kina. Reżyserzy Felix Van Groeningen (wcześniej dał się poznać światu dzięki świetnemu filmowi „Mój piękny syn”) i Charlotte Vandermeersch wykreowali historię Pietro i Bruno, których wspólna zabawa w dzieciństwie, w zachwycających plenerach górskich, przeobraziła się w piękną przyjaźń na całe życie. Opowieść porusza w nas delikatne nuty i na pewno niejeden z widzów z nostalgią będzie obserwować dzieciństwo chłopców, zanurzone w obcowaniu z górami i naturą, wypełnione śmiechem i zabawą, przywołując być może własne wspomnienia z beztroskich dziecięcych lat. „Osiem gór” to również opowieść o poszukiwaniu własnej drogi życiowej, odnajdywaniu samego siebie i swoich pragnień często zepchniętych na dalszy plan przez oczekiwania rodziców. Ciekawy jest również wątek relacji Pietro i jego ojca – zapalonego górskiego wędrowca, pragnącego zarazić syna swoją pasją. Choć centralną osią fabuły są losy Pietro i Bruno oraz ich zmieniająca się na przestrzeni lat relacja, nie mniej ważnym, acz nieożywionym bohaterem filmu, są góry. Zachwycające, niebezpieczne, przyzywające każdego, kto podda się ich urokowi. Alpy to serce filmu. To tam Pietro i Bruno nawiązali przyjaźń, i to tam znajduje się ich azyl. Najpiękniejsze wspomnienia z dzieciństwa dla każdego z nich wiążą się z górskimi szczytami, potokami i wędrówkami wśród natury. W filmie warto zwrócić uwagę na poruszającą ścieżkę dźwiękową, która idealnie współgra z surowymi, górskimi krajobrazami. „Osiem gór” to film nieśpieszny, co zdecydowanie jest jego atutem. Możemy chłonąć każde ujęcie, i pomimo, że narracja jest dość wolna, nawet przez chwilę nie ma mowy o nudzie. Gdybym miała podsumować „Osiem gór” jednym słowem – byłby to „zachwyt”. Zachwyt naturą, drugim człowiekiem, ulotnością chwili i samym życiem. Katarzyna Piechuta