Nawet Superman ma swoje ograniczenia [recenzja komiksu]
Arkadiusz Kajling | 9 godzin temuŹródło: Filmosfera

Miesiąc temu najświeższa ekranowa inkarnacja „Supermana” w reżyserii Jamesa Gunna wleciała z właściwym dla jego twórcy impetem do kin na całym świecie, otwierając tym samym nowy rozdział w filmowym DCU – do tej pory superbohaterskie widowisko zdołało zgromadzić na swoim koncie aż 600 milionów dolarów, dzięki czemu możemy uznać, że oficjalnie rozpoczęła się nowa era filmów o postaciach z kultowego DC Comics, którą na wielkim ekranie kontynuować będzie w następnym roku „Supergirl”. Przez prawie dziewięć dekad od czasu debiutu na kartkach papierowego magazynu postać herosa z obcej planety w charakterystycznym czerwono-niebieskim kostiumie inspirowała kolejne pokolenia twórców – zarówno komiksowych, jak i filmowych – którzy na przestrzeni lat próbowali nie tylko dopasować sylwetkę ikonicznego obrońcy Ameryki do dynamicznie zmieniających się realiów świata, ale i przedstawić różne aspekty jego osobowości i ogrom targających nim wewnętrznych moralnych rozterek, starając się uczynić z Supermana postać wielowymiarową i bliższą czytelnikowi. Jednym z takich nowatorskich podejść często wymienianych przez samych miłośników komiksów DC spośród tych plasujących się na podium współczesnych historii o ostatnim mieszkańcu Kryptonu jest „All-Star Superman”, który z okazji premiery filmu Jamesa Gunna ponownie jest dostępny na rynku wydawniczym po długiej nieobecności.
Najnowszego kinowego przedsięwzięcia o Człowieku ze Stali nie byłoby zresztą nam dane podziwiać w kinach, gdyby nie ten słynny komiks, który był wzorem dla superbohatera anno domini 2025 – sam reżyser tłumaczył niedawno, że podczas gdy jego „Strażnicy Galaktyki” (stworzeni jeszcze pod banerem Marvela) byli hołdem do wszystkiego, co ceni sobie w kinie, to jego „Superman” nawiąże do tego, co filmowiec kocha w świecie komiksów. Gunna na tle innych twórców podejmujących się ekranizacji graficznych powieści wyróżnia jego głęboka świadomość, że rysunkowa forma to nie tylko estetyka, ale sposób prowadzenia całej historii – język, który potrafi być jednocześnie kiczowaty i głęboki, kolorowy i poważny. Od samego początku nie krył on radości z pracy twórczej i często dzielił się w social mediach postępami nad produkcją nierzadko prezentując tzw. moodboardy, czyli zbiory różnych zdjęć, czy wycinków, które mają wspomóc burzę mózgów zespołu kreatywnego – opublikowane w zeszłym roku na instagramie fotki zdradziły z jakich serii James czerpał inspirację przy rozwijaniu scenariusza i kreowaniu najnowszej wersji superherosa: już wcześniej mogliśmy przeczytać o nawiązaniach do krótkometrażówek ze studia Fleischer i animowanego serialu Warner Bros., a teraz wśród papierowych pierwowzorów znalazły tak kultowe publikacje, jak „Superman: Na wszystkie pory roku” Tima Sale’a , czy właśnie „All-Star Superman”.

Mimo tak wielu zróżnicowanych inspiracji, jednym z głównych fundamentów położonych pod nowe uniwersum stał się komiks Granta Morrisona i Franka Quitely’ego, który w USA wydawany był w latach 2005-2008, co wielokrotnie podkreślał sam James Gunn w niejednej z wcześniejszych rozmów promocyjnych i to na lata przed produkcją filmu. Wybór tej historii nie powinien nikogo zresztą dziwić – pozycja cieszy się wśród wielu fanów DC Comics opinią esencjonalnej lektury o Człowieku ze Stali, a komiks opisuje się mianem idealnego podsumowania postaci i odpowiednikiem albumu typu „greatest hits”, z którym powinien zapoznać się każdy, kto chciałby dobrze przygotować się do seansu przed filmem Gunna – bądź dowiedzieć się o superbohaterze więcej, gdy już opuści salę kinową. Fascynacja kultową powieścią graficzną dopadła nie tylko reżysera, ale i również aktora wcielającego się w nowego Supermana – sam David Corenswet zdradził ostatnio, że to właśnie lektura komiksu Morrisona i Quitely'ego pomogła mu w przygotowaniach do wejścia na plan filmowy. Jak wspomina: „Panel, w którym Superman obserwuje Ziemię z Księżyca — to właśnie ten moment definiuje go jako postać. Ta samotność i tęsknota, które wiążą się z tą chwilą. On pragnie, by wszyscy mogli zobaczyć świat tak, jak on go widzi, by mogli być bohaterami, którymi chcą być, by mogli poczuć to, co on czuje”.
Za to „ludzkie” podejście do postaci Supermana odpowiada Grant Morrison, który napisał scenariusz, Frank Quitely stworzył natomiast odpowiednią warstwę wizualną, a Jamie Grant pokolorował całość cyfrowo. Szkocki pisarz i twórca komiksów urodził się w Glasgow w 1960 roku i już w wieku zaledwie siedemnastu lat mógł pochwalić się pierwszymi sukcesami: jego wczesne historie z oryginalnym bohaterem Gideonem Stargrave’m w postaci pasków obrazkowych zostały wydane w magazynie „Near Myths” w 1978 roku, co zachęciło go do dalszego tworzenia w tym kierunku. Grant bardzo szybko zainteresował się gatunkiem superbohaterskim – do tego stopnia, że wykreował nawet własne wersje superherosów o nadprzyrodzonych mocach: osadzone w jego rodzimej rzeczywistości przygody bezrobotnego Kapitana Clyde’a, które ukazywały się co tydzień w lokalnej gazecie „The Govan Press” oraz brytyjski wariant obrońcy świata w postaci Zenitha, wydawany w periodyku „2000 AD.”. To właśnie ta ostatnia postać przykuła uwagę włodarzy studia DC Comic, którzy zaproponowali Morrisonowi pracę nad „Animal Manem” – mniej znanym protagoniście z ich uniwersum, stojącym na straży praw zwierząt. W ciągu trzech dekad szkocki scenarzysta stał się znany ze swoich nieliniowych narracji i kontrkulturowych skłonności, ale też innowacyjnych i często surrealistycznych fabuł, jak „All-Star Superman”, która przeszła już do historii komiksu.

Składający się z dwunastu zeszytów zbiór miał za zadanie zredukować ikoniczną sylwetkę herosa do ponadczasowych, najistotniejszych elementów, a jednocześnie ukazać liczne ograniczenia z którymi mierzą się mieszkańcy Ziemi, jak śmierć. Ostatni syn Kryptonu dowiaduje się, że pozostało mu już niewiele czasu na naszej planecie – jak wykorzysta ten czas, by pomóc ludzkości? Jaki ślad po sobie zostawi? Na te pytania odpowiada tuzin historii, które choć różne w tonie, razem tworzą spójną całość, mimo całkiem szalonych pomysłów Granta – jego Superman staje do walki nie tylko z odwiecznym wrogiem Lexem Luthorem, ale też m.in. greckimi bogami, czy kosmicznym potworem Chronovorem. Szczęśliwie dla czytelnika Morrison całkiem umiejętnie łączy te nowe wydarzenia z przeszłością bohatera, dzięki czemu przyjmujemy je z bezkrytyczną aprobatą. Komiks rozpoczyna się od misji ratunkowej – w wyniku ekspozycji na światło słoneczne podczas akcji ratowania statku kosmicznego, komórki ciała Supermana zaczynają ulegać degradacji, a Człowiek ze Stali odkrywa, że czeka go nieuchronny koniec. Pogodzony z losem Kal-El żegna się ze światem wykonując dwanaście bohaterskich czynów na wzór mitycznego Heraklesa, jednak nie podejmuje się ich za karę, a z własnej woli – stawiając sobie pomnik jednocześnie staje się postacią bliższą ludziom, inspirując ich do bycia lepszymi wersjami siebie.
Chyba najbardziej kontrowersyjną kwestią „All-Stara” jest fakt, że Grant Morrison złamał złotą zasadę dotyczącą nieśmiertelności legendarnego herosa – ta odważna decyzja autora stanowi nie tylko bardzo mocny punkt wyjścia dla całej fabuły, ale pomogła również nadać postaci Supermana bardziej ludzkich cech i emocjonalnego tła jego relacjom z mieszkańcami Ziemi, przedstawiając głębsze więzi m.in. z Lois Lane, czy Lexem Luthorem. Znajdziemy tu momenty poważne i wzruszające, ale i sporo lżejszych motywów, a nawet drobnych żartów. Komiks Granta Morrisona tak naprawdę nie wymaga od czytelników znajomości historii tego protagonisty, a podstawowe informacje na temat Ostatniego Syna Kryptonu w zupełności nam wystarczą, by zrozumieć nową historię bez poczucia zagubienia. Strona wizualna utrzymana w stylistyce retro została opracowana przez Franka Quitely’ego, który nierzadko skupia się na wyraźnych rysach twarzy, ekspresyjnej mimice i przerysowanej gestykulacji swoich postaci, zamykając je w dużych, kolorowych kadrach – niektóre z rysunków nie potrzebują żadnego dodatkowego komentarza, by przekazać silne emocje, czy konkretny wydźwięk sceny. Frank postanowił także rozróżnić fizycznie Supermana od Clarka Kenta – pomysł by zrobić to za sprawą jego postury i zachowania (a nie tylko okularów) jest strzałem w dziesiątkę, dzięki czemu wiarygodniej wypada ukrywanie prawdziwej natury przed całym światem.

WYDANIE KSIĄŻKOWE
Komiks „All-Star Superman” został wydany przez Egmont Polska w naszym kraju nad Wisłą już po raz drugi – oryginalnie tom ukazał się w Polsce w 2012 roku nakładem Mucha Comics na rok przed premierą „Człowieka ze Stali” w reżyserii Zacka Snydera. Tegoroczna edycja wydana pod banerem „DC Deluxe” jest jednak najpełniejszą wersją tego kultowego komiksu – nie tylko szczegółowe i nasycone kolorami kadry Franka Quitely’ego wydają się być wręcz stworzone do podziwiania w powiększonym formacie, ale tom zawiera też kilkanaście stron dodatków różnej maści, m.in. wstępne szkice koncepcyjne, galerię okładek promocyjnych, czy etapy tworzenia postaci, jak kreowania aparycji Supermana i Clarka Kenta. Sam wolumin posiada 328 stron wydanych na przyjemnym w dotyku kredowym papierze i jest dostępny w twardej oprawie o wymiarach 19 cm na 28,5 cm i grubości ok. 2,5 cm z dodatkową papierową obwolutą, którego design nawiązuje do zagranicznej ekskluzywnej edycji „absolute” (jednak bez dodatkowego slipcase’u) i wykorzystuje dokładnie te same projekty okładek.
OPIS WYDAWCY: Klasyczna, ponadczasowa opowieść o Supermanie napisana i narysowana przez dwóch legendarnych twórców – Granta Morrisona i Franka Quitelyʼego. W wyniku nadmiernej ekspozycji na światło słoneczne podczas ratowania ziemskiego statku kosmicznego, komórki ciała Supermana zaczynają ulegać degradacji. Procesu nie da się zatrzymać i Człowieka ze Stali czeka nieuchronna śmierć. Pogodzony z sytuacją postanawia pożegnać się ze światem, wykonując przed śmiercią dwanaście bohaterskich czynów (dwanaście prac Supermana). Publikacja uhonorowanego nagrodami albumu Eisnera i Harveya „All-Star Superman” zbiegła się z dziesiąta rocznicą współpracy scenarzysty Granta Morrisona i Franka Quitely'ego, w których wspólnym dorobku znajdują się takie albumy jak „Flex Mentallo”, „JLA: Ziemia Dwa” dla DC czy „New X-Men” dla Marvela.
Wydawca: Egmont Polska
Data wydania: 13.08.25
Wymiary: ok. 19 x 28,5 x 2,5 cm
Oprawa: twarda z obwolutą
Stron: 328

PODSUMOWANIE
Postać herosa o nadprzyrodzonych zdolnościach w charakterystycznym niebiesko-czerwonym kostiumie jest obecna na kartkach komiksu od prawie dziewięciu dekad, jednak to historia z nowego millenium odbiła się tak szerokim echem wśród fanów Supermana, że dziś zaliczana jest do jednej z najlepszych opowieści o Ostatnim Synu Kryptonu – praca Granta Morrisona i Franka Quitely’ego była jedną z dwóch publikacji, które na amerykański rynek wydawniczy wypuścił specjalny oddział wydawnictwa DC, a projekt o wspólnym szyldzie „All-Star” miał na celu umożliwienie ambitniejszym twórcom realizację ich autorskich wizji bez żadnych ograniczeń, niezależnych od comiesięcznych serii komiksowych z danym superbohaterem i z dala od fabuł głównego nurtu. Szkocki scenarzysta praktycznie od nowa rozpisał uniwersum Supermana, dokonując swoistej reinterpretacji jednego z największych mitów współczesnej popkultury – nie zaczął on jednak, jak to się zwykło czynić, od narodzin Człowieka ze Stali, lecz postawił go na krawędzi śmierci, podkreślając mimo trudnej sytuacji jego optymistyczne podejście i pokojowe rozwiązywanie problemów. Seria „All-Star Superman”, która niegdyś zainspirowała serial animowany, teraz przeżywa drugą młodość – to właśnie ten konkretny komiks posłużył Jamesowi Gunnowi za główny punkt odniesienia przy realizacji jego wersji „Supermana”, a zaraz po oficjalnym ogłoszeniu pozycja została wykupiona na amerykańskim Amazonie. Inspiracje powieścią graficzną nie kończą się na samym głównym superbohaterze – reżyser przyznał, że nie byłoby nowego Lexa Luthora bez Morrisona, który dał mu pomysł na antagonistę jako dominującego twardziela: „W komiksie była obecna nutka sci-fi i pomysł na Lexa jako swego rodzaju szalonego naukowca-czarodzieja. Nauka jest dla niego pewnego rodzaju magią. No i te giganty i potwory – wszystko to miało wygląd rodem ze Srebrnej Ery, ale widziany przez specjalny filtr. Wiele z tego zaczerpnęliśmy właśnie z komiksu i to był mój największy punkt odniesienia. Zresztą także mój ulubiony”. Trudno chyba o lepszą zachętę do lektury, niż rekomendacja samego Jamesa Gunna – jeśli jeszcze nie widzieliście filmu, to „All-Star” będzie świetnym wprowadzeniem przed kinowym doświadczeniem.
Recenzja powstała dzięki współpracy z wydawnictwem Egmont.
Recenzowany komiks zakupicie w sklepie wydawnictwa TUTAJ.

Zdj. Egmont / DC Comics
