W 2016 roku świat obiegła informacja, że
niejaka Niamh Geaney (jedna z trójki twórców projektu Twin
Strangers) odnalazła swojego sobowtóra. Okazała się być nią
29-letnia Karen Branigan, która mieszkała zaledwie godzinę drogi od
miejsca, w którym znajdowała się wówczas Niamh. Dziewczyny
rzeczywiście podobne są do siebie jak dwie krople wody, a ich
pierwszemu spotkaniu towarzyszyły
uczucia zdenerwowania i ekscytacji. „Każdy z nas ma do sześciu sobowtórów na całym
świecie. Czy jesteś gotowy by poznać swojego [sobowtóra –
przyp. autor]?” – głosi strona internetowa www.ilooklikeyou.com.
Wystarczy zrobić selfie, umieścić zdjęcie w porównywarce na w/w
stronie internetowej i już po chwili zlokalizować osoby w większym
lub mniejszym stopniu do nas podobne. Absurdalnie prosta, świetna
zabawa, więc na co szczególnego tu być gotowym?
Przez wieki fenomen sobowtóra budził
zainteresowanie wśród twórców literatury (W. Szekspir, Komedia
omyłek; K. Dickens, Opowieść o dwóch miastach; E.A. Poe, William
Wilson; F. Dostojewski, Sobowtór; R.L. Stevenson, Dr Jekyll i pan
Hyde; O. Wilde, Portret Doriana Graya; J. Saramago,
Podwojenie), a inni wielcy tego świata swych sobowtórów rzekomo
napotkali (J.W. Goethe, Katarzyna Wielka, Abraham Lincoln). Zarówno
wspomniane teksty literackie, jak i epizody z biografii słynnych
osobistości mają zwykle charakter humorystyczny, anegdotyczny. Czai się jednak w nich wszystkich ta specyficzna nutka tajemniczej
niepewności, swego rodzaju makabreski, która potrafi przyprawić o
gęsią skórkę. Legendy ludowe podają bowiem, że sobowtór (z
języka niemieckiego: doppelgänger, czyli podwójny wędrowiec) to
paranormalny duplikat rzeczywistej postaci, który na różne sposoby
pojawia się protagoniście: można go ujrzeć kątem oka, na pustej
drodze lub stojącego za protagonistą, gdy ten przegląda się w
lustrze. Zdarza się, że sobowtór nie ukazuje się bezpośrednio
oryginałowi, lecz osobom, które go znają i robi to w miejscach i w
czasie, w których fizycznie niemożliwa byłaby obecność
protagonisty. Folklorystyczne podejście do tematu zracjonalizowały
badania medyczne, według których to podrażnienie lub uszkodzenie
lewego styku skroniowo - ciemieniowego może powodować uczucie
obecności obcej osoby lub własnego duplikatu.
Nic zatem dziwnego, że do tego kotła inspiracji, enigmatyczności, groteski i schizofreniczności najwięksi twórcy dziesiątej muzy dodają (już praktycznie od zarania kina) kolejne przymioty zjawiska doppelgänger. Zwłaszcza, że efekt zdublowania postaci w filmie, jest bardziej autentyczny i przekonujący niż w innych dziedzinach sztuki. Ponadto obraz filmowy to przecież subiektywna refleksja, imitacja życia niebezpiecznie podobna do oryginału. Gdyby tak nie było, to widownia filmu Auguste i Louisa Lumière o pociągu wjeżdżającym na stację, pozostałaby w spokoju na swoich miejscach.
KINO SOBOWTÓRAMI STOI
Motyw doppelgänger jest obecny w kinematografii we
wszystkich gatunkach, a najlepiej sprawdza się w horrorze. Ba! To
gatunek, który mógłby bez opisywanego fenomenu w ogóle nie
zaistnieć. Przecież to czy bohater przeistoczy się z człowieka w
np. wilkołaka lub wampira (już tu mamy do czynienia z aspektem
motywu sobowtóra: człowiek/monstrum) zależy od tego, jakie
instynkty lub moce wezmą górę: dobro czy zło, jasność czy
ciemność, dzień czy noc. Fundamentem filmów tego gatunku (a
także thrillerów i dramatów) zdarza się być również problem
rozdwojenia osobowości bohatera, co znów świadczy o wykorzystaniu
motywu sobowtóra („Psychoza”, „Podziemny krąg”).
Sobowtórów nie mogło więc zabraknąć w kontrowersyjnej twórczości króla horroru wenerycznego – Davida Cronenberga, który zainspirowany prawdziwą historią braci Marcus, wyreżyserował najsubtelniejszy film w swojej karierze – „Nierozłączni”(1988). To surrealistyczna opowieść o identycznych fizycznie braciach- ginekologach, których nierozłączność wystawiona zostaje na próbę wraz z pojawieniem się w ich życiu pacjentki z zadziwiającą mutacją narządu rodnego. Bliźniacy jednojajowi Beverly i Elliot Mantle (w obu rolach Jeremy Irons) symbolizują dwie połówki jednej osobowości. Beverly jest uległy, ułożony, wyalienowany, damski. Elliot jest natomiast przebojowy, pewny siebie, męski (być może Cronenberg posłużył się tu archetypami Jungowskimi: anima i animus?). W wyniku romansu pacjentki i Beverly dochodzi do rozpadu braterskiej, wspólnej psyche, a uzależnienie obojga braci od narkotyków zdaje się symbolizować ich nierozerwalne sprzężenie. Są w obrazie twórcy „Muchy” momenty, w których widz nie potrafi rozróżnić czy ma do czynienia w danej chwili z Bev czy z Elli. Jest to jednak zabieg celowy, rodzeństwo Mantle stanowią jeden sprawnie działający organizm. Są połączeni – jak sugeruje jedna z najlepszych scen w filmie – tkanką życia. Dobro istnieje bowiem tylko dzięki złu, a zło dzięki dobru i ta równowaga jest gwarancją istnienia wszechświata.
Jeżeli horror zdaje się być (w kontekście tego co zostało tu napisane) naturalnym i najlepiej oddającym fenomen sobowtóra gatunkiem, to komedia – wydawałoby się – mogłaby się ustrzec przed wpływem opisywanego zjawiska. Nic bardziej mylnego. Wystarczy bowiem przywołać Charliego Chaplina i jego „Dyktatora”(1940). Cechą charakterystyczną w wyglądzie zarówno Chaplina jak i Adolfa Hitlera był wąsik przypominający włosie szczoteczki do zębów. Cała reszta ich zapewne dzieliła, czego wyraz Chaplin dał właśnie w tej inteligentnej satyrze. Adenoid Hynkel (Charlie Chaplin) to tyran, despota, władca absolutny, faszysta, a jego podobieństwo do bezimiennego żydowskiego fryzjera (Charlie Chaplin) jest przypadkowe. Powoduje to oczywiście serie zabawnych sytuacji. Wykorzystując jednak postać fryzjera (doppelgänger Hynkela) autor wypowiada się. To ostatnie minuty filmu, w których dominuje powaga. Chaplin jako żydowski fryzjer, którego przez przypadek uważa się za Adenoida Hynkela przedstawia swoją wizję świata, a oklaski i brawa miały potwierdzać jego rację.
Najciekawszym i najłatwiejszym jednocześnie sposobem na rzetelne ukazanie sobowtóra w filmie jest zatem zagranie go przez tego samego aktora, który grał protagonistę. Są jednak dzieła, w których taki zabieg staje się pretekstem do wyniesienia narracji na wyższy poziom. We wrześniowym numerze Sight&Sound z 2012 roku – wydawanym przez Brytyjski Instytut Filmowy (BFI), „Zawrót głowy”(1958) Alfreda Hitchcocka został wyświęcony na najlepszy film w historii kina. To film o miłości, fobiach i przede wszystkim o sobowtórach, w którym Hitchcock posłużył się – używanym od średniowiecza w literaturze – toposem psychomachii. Dzięki motywowi psychomachii autorzy tekstów literackich w zgrabny sposób potrafili wizualizować odbiorcy wewnętrzną batalię między spersonifikowanym dobrem i złem. W „Zawrocie głowy” Madeleine Elster (Kim Novak) i Judy Barton (także Kim Novak) reprezentują cnotę i występek Johna „Scottie” Fergusona (James Stewart). Aby film nie był zbyt łatwy w interpretacji, Hitchcock dodał postać Carlotty, prababki Madeleine, która ją nawiedzała (postać ta schodzi jednak na dalszy plan). Madeleine staje się obsesją Johna, idealnym i pięknym lekarstwem na jego zawroty głowy, przywraca mu żądze męskości – by kontrolować, posiadać (John już nie nosi gorsetu, który zmuszony był nosić od wydarzeń z początku filmu). Zakochuje się w niej do szaleństwa. Wraz ze śmiercią Madeleine, która wynikała częściowo z akrofobii Johna, próbuje on zrekonstruować przeszłość. Film wraca więc do lokacji, w których już rozgrywane były sceny (Restauracja u Erniego czy Galeria Sztuki), a także do technicznych sztuczek, które już wcześniej wykorzystano. W filmie pojawia się Judy – lustrzane odbicie Madeleine, druga szansa dla Johna, by pozbyć się zawrotów głowy i na nowo stać się mężczyzną. Wobec Judy, Scottie nie jest już ciepłym i opiekuńczym kochankiem. Ubiera ją w kostiumy jakie nosiła Madeleine, zabiera ją w miejsca, w które zabierał Madeleine. Traumatyczne wydarzenia sprowokowały go do stworzenia sobowtóra kobiety, którą kochał. Hitchcock wprowadził jednak do filmu zaskakujący zwrot akcji: okazuje się, że Judy to… Madeleine. Dowiadują się o tym na razie tylko widzowie, a John dopiero w tragicznym finale filmu.
Istotnym aspektem zjawiska sobowtóra w filmie fabularnym jest również zagadnienie klonowania. Klon to forma żywa, która posiada dokładnie to samo DNA co pierwowzór, jest jego dokładną repliką. Anglojęzyczny debiut Benedeka Fliegaufa pod tytułem „Łono” opowiada dramatyczną historię kobiety (Eva Green), która chcąc odzyskać tragicznie zmarłego ukochanego zwraca się właśnie ku klonowaniu. W konsekwencji rodzi swojego kochanka (Matt Smith) i roztacza nad nim matczyną opiekę. Pragnie jednak innej relacji, niż tej tradycyjnie pojmowanej pomiędzy matką a synem. Pomimo, że „Łono” porusza kwestię replikowania istoty ludzkiej, nie jest filmem z gatunku science- fiction. Jest natomiast niezwykle wiarygodną indie – dramą. W związku z rozwojem genetyki, kwestia klonowania człowieka i związane z nią dylematy natury etycznej i moralnej, mogą w niedalekiej przyszłości dotyczyć nas – widzów. Być może dlatego film węgierskiego reżysera wywołuje silne emocje i pobudza do głębokiej refleksji. Świat składa się przecież z miliardów unikatowych wzorów. Jakie korzyści i zagrożenia może więc przynieść powtarzanie niepowtarzalnego?
SOBOWTÓR W FILMACH POLSKICH REŻYSERÓW
Polscy twórcy filmowi nie mogli pozostać obojętni wobec tak wszechstronnego wykorzystania motywu sobowtóra w kinie światowym. Dowodem na zakorzenienie się opisywanej tematyki w twórczości polskich reżyserów niech będą poniższe przykłady. „Salę samobójców”(2011) Jana Komasy otwiera pieśń Schuberta „Der Doppelgänger”, a wkrótce później główny bohater filmu – Dominik (Jakub Gierszał), swojego sobowtóra/awatara stwarza na jednym z internetowych czatroomów. W debiucie Jana Komasy wirtualne alter ego Dominika zostało wykorzystane by wizualizować wpływ i nadużycia mediów i portali społecznościowych oraz skłonić do refleksji nad pojęciem tożsamości w sieci. W „Podwójnym życiu Weroniki”(1991) Krzysztof Kieślowski przedstawił widzom Weronikę (Irène Jacob) i jej francuską doppelgänger Véronique (Irène Jacob). Obie dziewczyny spotykają się przypadkowo, a ich spojrzenia krzyżują się na jedną chwilę. „Podwójne życie Weroniki” odwołuje się do tradycji fenomenu doppelgängera analizując melancholię, która zostaje wywołana u osoby po śmierci jej sobowtóra. Roman Polański jako „Lokator”(1976) zakłada damskie fatałaszki i maluje usta szminką, bo obłędnie identyfikuje się z poprzednią lokatorką wynajętego mieszkania, która z niewyjaśnionych przyczyn próbowała popełnić samobójstwo. W komedii Juliusza Machulskiego „Kiler-ów 2-óch”(1999) Siara (Janusz Rewiński) ucieka z więzienia dzięki podstawieniu naczelnikowi swojego sobowtóra. Co ciekawe nie mamy tu do czynienia z podwójną rolą Janusza Rewińskiego, lecz z jego prawdziwym sobowtórem. Po zamachu na Jurka Kilera (Cezary Pazura), Siara i Lipski (Jan Englert) znajdują człowieka bliźniaczo podobnego aby ten odebrał złoto zamiast rzekomo zabitego. Sobowtór u polskich twórców skłania do refleksji, uczy, wzrusza, straszy i bawi. Z całą stanowczością można domniemać, że figura doppelgänger jest nie tylko ponadgatunkowa, ale też ponadnarodowa.
WIRTUALNY SOBOWTÓR
W samym 2014 roku w polskich kinach, premierę miały co najmniej dwa filmy o sobowtórach („Wróg” Denisa Villeneuve’a, „Czworo do pary” Charliego Mcdowella), a w całej historii kinematografii ich liczba idzie zapewne w setki. Film, jak już wspomniałem jest imitacją życia, a trwałość motywu sobowtóra w kinie jest tego konsekwencją. Mnogość obrazów, a także ranga reżyserów (Bergman, Buñuel, Kurosawa i inni) podejmujących omawiany temat każe uważać, że mamy do czynienia z bardzo istotnym aspektem życia człowieka na przestrzeni czasu istnienia kinematografii. Dziś, kiedy w wirtualnej rzeczywistości stwarzamy drugich, lepszych siebie, kreujemy konta na portalach społecznościowych – w których przedstawiamy się w najkorzystniejszym świetle, pojawia się problem tożsamości: które „ja” jest prawdziwe? A w związku z faktem, że w dobie Internetu możemy w każdym momencie odszukać osoby do nas podobne (a nawet odnaleźć celebrytę, do którego nam fizycznie najbliżej), możemy mieć do czynienia, także z problemem kradzieży tożsamości. Dodając do tego zagadnienie klonowania, które nie było jeszcze nigdy tak realne, otrzymujemy dość niebezpieczną wizję przyszłości. Być może wyobrażenia reżyserów dramatów, horrorów, thrillerów, filmów science- fiction, a nawet komedii dotyczące sobowtórów zahamują ten pościg za jakoby lepszym „ja”?