Twórcy niezależnej produkcji, horroru "Paranormal Activity", który był drugi z kolej filmem pokazywanym na Festiwalu Filmowym Telluride, nie mogliby sobie wymarzyć lepszej aury do wyświetlania filmu.
Pod gołym niebem, w strugach deszczu i pod osłoną nocy, uzbrojona jedynie w parasole publiczność festiwalowa musiała zmierzyć się ze swoim strachem.
Kulisy powstania filmu są podobne jak w wypadku każdego filmu niezależnego (niski budżet - 11 tysięcy dolarów, jedna kamera, jedna lokalizacja). Nie przeszkodziło to jednak w zdobyciu zainteresowania obrazem wytwórni Paramount, która dostrzegła w nim potencjał na miarę The Blair Witch Project i postanowiła go kupić.
A mały włos, a filmu na festiwalu w ogóle by nie było. Dyrektorzy programowi Telluride zaakceptowali jego udział, ale film mógł być wyświetlony w kinie pod chmurką, które posiada jedynie projektor do odtwarzania taśmy 35 mm. 2 dni przed festiwalem Paramount przegrał obraz na taśmę 35 mm i wysłał dwie sztuki do organizatorów. Film dotarł na miejsce na dwie godziny przed planowaną projekcją.
Film Orena Pelisa pokazuje zmagania pary bohaterów, którzy są w swym domu nękani przez paranormalne siły, oraz ich próby dojścia do sprawców tych zdarzeń. Widzimy bohaterów śpiących w swym łóżku, nieświadomych rozgrywających się wokół nich zdarzeń.
Podczas projekcji widownia wielokrotnie próbowała ostrzec parę bohaterów, szepcząc do nich o zbliżającym się zagrożeniu a w chwilach największe strachu wstrzymywała oddech.
Pomimo, że film mógłby ograniczyć się do znajomego nam wszystkim schematu duchów i przestraszonych bohaterów, robi on krok dalej. Gra także na naszych najprymitywniejszych instynktach i strachu, który każdy z nas kładąc się spać doświadczył przynajmniej raz.
A zakończenie? Im mniej ujawnię, tym lepiej. Powiem tylko, że wracając po projekcji do hotelu, co chwila oglądałem się za siebie..