Retrospektywa Piotra Łazarkiewicza na Festiwalu Era Nowe Horyzonty
Tomasz Świtała | 2008-07-13Źródło: eranowehoryzonty.pl / Paweł T.Felis
W czasie 8. MFF Era Nowe Horyzonty we Wrocławiu odbędzie się pełna retrospektywa Piotra Łazarkiewicza, zmarłego 20 czerwca 2008 w wieku 54 lat.
Codzienne spotkania z filmami, teatrami telewizji, ale też mało znanymi dokumentami Piotra Łazarkiewicza (m.in. "Wielka woda" czy "Moje kino") w małej sali Teatru Lalek na parterze. Wstęp na wszystkie projekcje bezpłatny.
Piotr Łazarkiewicz swój debiutancki film nazwał "Kocham kino". Niektórzy tę jawną i naiwną z pozoru deklarację mieli mu za złe, ale dla niego nie była to ani poza, ani naiwność. Od wczesnej młodości, gdy po raz pierwszy "zobaczył (i chciał nakręcić remake!), biegał do kina, chłonął filmy, systematycznie zbierał filmową prasę. Ale kino odwzajemniało tę miłość dość kapryśnie. On sam w 1988 roku, gdy miał na koncie tylko jeden film fabularny, pisał w "Powiększeniu": "Patrząc na filmy zrobione przeze mnie i przez moich [młodych] Kolegów dochodzę do wniosku, że… że jeszcze nie powiedzieliśmy tak naprawdę TEGO NAJWAŻNIEJSZEGO, WŁASNEGO. Nie odsłoniliśmy się… Mało NAS widać w naszych filmach".
Wciąż szukał i często ryzykował. Opowiadał o innych i odrzuconych, bo zawsze wyczulony był na nietolerancję. Był blisko młodych i świetnie ich rozumiał - choćby w świetnej "Fali" o festiwalu w Jarocinie, w której kapitalnie pokazał, jak młodym, mimo "stempla" władz i urzędników, udało się zbudować niszę, miejsce nieskrępowanej wolności, która znalazła ujście w muzyce.
Od 1995 roku, kiedy nakręcił "Porę na czarownice", na wiele lat kino zarzucił. Skupił się na teatrze (również teatrze telewizji i teatrze radiowym), odnalazł grupę młodych aktorów i stałych współpracowników, z którymi tworzył odtąd "rodzinę Łazara". Były to lata bodaj najbardziej twórcze - Łazarkiewicz realizował dużo, pozwalał sobie na więcej, eksperymentował, badał granice. Nie chciał szokować - sięgał często po mroczne, często przesycone skrajnościami psychodramy i czarne komedie, by odkrywać psychologiczne mechanizmy rządzące w zwykłym z dnia na dzień. Jak pisał Roman Pawłowski o "Martwej królewnie" - na samym dnie szukał jasności i czystości.
W swoim ostatnim, przeszywającym filmie "0_1_0", zrealizowanym po trzynastu latach przerwy, chciał połączyć doświadczenia z teatru i język filmowy. Ale nie miał być to film ostatni - jeśli już, jak mówił mi niedługo przed śmiercią, to rodzaj "przejścia", punkt odbicia się do kolejnych poszukiwań, tym razem w kinie. Projektów, planów miał zresztą mnóstwo.
Wielu miał też przyjaciół. Wielu, co jest rzadkością - miał jednak tę niezwykłą cechę, że w każdej rozmowie dawał do zrozumienia, że właśnie ty jesteś dla niego najważniejszy. Był nie tylko bezinteresownie serdeczny, ale spalał się dla ludzi. W swojej skórzanej kurtce i skórzanych spodniach żył tak - jak mówił na pogrzebie jego syn Antoni - jakby każda rozmowa miała być ostatnia. Mam wrażenie, że kino i teatr nigdy nie były dla niego celem samym w sobie. Celem było zawsze spotkanie.
Widać to było również na festiwalu Era Nowe Horyzonty, gdzie przyjeżdżał od lat. Maniakalnie oglądał filmy, polecał tytuły znajomym, ale potrafił też bawić się w pubie do rana. Był to dla niego festiwal szczególny - jak mówił przyjacielowi i producentowi Marcinowi Kurkowi, tu nie przyjeżdża się, jak do Gdyni na przykład, żeby załatwiać interesy. Cieszył się, że będzie mógł pokazać "0_1_0" we Wrocławiu i skonfrontować go z wyrobioną publicznością festiwalu. Nie zdążył.
Codzienne spotkania z filmami, teatrami telewizji, ale też mało znanymi dokumentami Piotra Łazarkiewicza (m.in. "Wielka woda" czy "Moje kino") w małej sali Teatru Lalek na parterze. Wstęp na wszystkie projekcje bezpłatny.
Piotr Łazarkiewicz swój debiutancki film nazwał "Kocham kino". Niektórzy tę jawną i naiwną z pozoru deklarację mieli mu za złe, ale dla niego nie była to ani poza, ani naiwność. Od wczesnej młodości, gdy po raz pierwszy "zobaczył (i chciał nakręcić remake!), biegał do kina, chłonął filmy, systematycznie zbierał filmową prasę. Ale kino odwzajemniało tę miłość dość kapryśnie. On sam w 1988 roku, gdy miał na koncie tylko jeden film fabularny, pisał w "Powiększeniu": "Patrząc na filmy zrobione przeze mnie i przez moich [młodych] Kolegów dochodzę do wniosku, że… że jeszcze nie powiedzieliśmy tak naprawdę TEGO NAJWAŻNIEJSZEGO, WŁASNEGO. Nie odsłoniliśmy się… Mało NAS widać w naszych filmach".
Wciąż szukał i często ryzykował. Opowiadał o innych i odrzuconych, bo zawsze wyczulony był na nietolerancję. Był blisko młodych i świetnie ich rozumiał - choćby w świetnej "Fali" o festiwalu w Jarocinie, w której kapitalnie pokazał, jak młodym, mimo "stempla" władz i urzędników, udało się zbudować niszę, miejsce nieskrępowanej wolności, która znalazła ujście w muzyce.
Od 1995 roku, kiedy nakręcił "Porę na czarownice", na wiele lat kino zarzucił. Skupił się na teatrze (również teatrze telewizji i teatrze radiowym), odnalazł grupę młodych aktorów i stałych współpracowników, z którymi tworzył odtąd "rodzinę Łazara". Były to lata bodaj najbardziej twórcze - Łazarkiewicz realizował dużo, pozwalał sobie na więcej, eksperymentował, badał granice. Nie chciał szokować - sięgał często po mroczne, często przesycone skrajnościami psychodramy i czarne komedie, by odkrywać psychologiczne mechanizmy rządzące w zwykłym z dnia na dzień. Jak pisał Roman Pawłowski o "Martwej królewnie" - na samym dnie szukał jasności i czystości.
W swoim ostatnim, przeszywającym filmie "0_1_0", zrealizowanym po trzynastu latach przerwy, chciał połączyć doświadczenia z teatru i język filmowy. Ale nie miał być to film ostatni - jeśli już, jak mówił mi niedługo przed śmiercią, to rodzaj "przejścia", punkt odbicia się do kolejnych poszukiwań, tym razem w kinie. Projektów, planów miał zresztą mnóstwo.
Wielu miał też przyjaciół. Wielu, co jest rzadkością - miał jednak tę niezwykłą cechę, że w każdej rozmowie dawał do zrozumienia, że właśnie ty jesteś dla niego najważniejszy. Był nie tylko bezinteresownie serdeczny, ale spalał się dla ludzi. W swojej skórzanej kurtce i skórzanych spodniach żył tak - jak mówił na pogrzebie jego syn Antoni - jakby każda rozmowa miała być ostatnia. Mam wrażenie, że kino i teatr nigdy nie były dla niego celem samym w sobie. Celem było zawsze spotkanie.
Widać to było również na festiwalu Era Nowe Horyzonty, gdzie przyjeżdżał od lat. Maniakalnie oglądał filmy, polecał tytuły znajomym, ale potrafił też bawić się w pubie do rana. Był to dla niego festiwal szczególny - jak mówił przyjacielowi i producentowi Marcinowi Kurkowi, tu nie przyjeżdża się, jak do Gdyni na przykład, żeby załatwiać interesy. Cieszył się, że będzie mógł pokazać "0_1_0" we Wrocławiu i skonfrontować go z wyrobioną publicznością festiwalu. Nie zdążył.