Świąteczny prezentownik Filmosfery #3: Książki
Arkadiusz Kajling | wczorajŹródło: Filmosfera
Mijający rok 2025 miłośnicy kina zapamiętają również jako okres premier wielu książkowych  tytułów zarówno wyczekiwanych biografii, niedostępnych wydań komiksowych, czy pozycji popkulturowych – fani graficznych opowieści w związku z premierą kinową nowego filmu Jamesa Gunna „Superman” otrzymali liczne edycje kolekcjonerskie ze słynnymi komiksami z Człowiekiem ze Stali, w tym wznowienia kultowego „All-Star Supermana”, czy „Supermana na wszystkie pory roku”, natomiast wielbiciele prawdziwych historii mogli zaczytywać się w życiorysach Maggie Smith i Bruce’a Willisa, a zbieracze filmów na nośnikach fizycznych cofnęli się w czasie dzięki nostalgicznym wspominkom PigOuta i Przemka Corso w „VHS – przewińmy to jeszcze raz”. Jakie zatem książki podarować „niestatystycznym” krewnym i znajomym pod choinkę w tym roku?


SUPERMAN NA WSZYSTKIE PORY ROKU (PEŁNA RECENZJA)

Przez ponad dwie dekady kultowy duet twórców Jeph Loeb i Tim Sale tworzyli jedne z najbardziej znaczących i zapadających w pamięć komiksów o superbohaterach, jakie pojawiły się na rynku wydawniczym – od opowieści “Challengers of the Unknown” i “Batman. Długie Halloween” po “Daredevil. Żółty” i “Kobieta-Kot. Rzymskie wakacje”, jednak wśród wielu dzieł, które wspólnie stworzyli, to powstały w 1998 roku “Superman: Na wszystkie pory roku” stanowi niekwestionowaną perełkę – ta wyjątkowo przedstawiona również pod względem graficznym historia jest nostalgicznym powrotem do wczesnych dni Człowieka ze Stali, oglądanych z punktu widzenia jego najbliższych. Bo Superman nie powstał w ciągu jednego dnia, ale jego osobowość i siła były budowane stopniowo dzięki osobom z którymi miał styczność. Młodzieńcze lata i dorastanie najbardziej znanego bohatera komiksów DC rozbudzały fantazję nie tylko zwykłych czytelników, ale i fascynowały hollywoodzkich filmowców – zaledwie trzy lata po wydaniu komiksu na małym ekranie zadebiutował serial „Tajemnice Smallville”, w którym nastoletni Clark Kent musiał poradzić sobie z ujawniającymi się supermocami i rodzącym się uczuciem do koleżanki z klasy, Lany Lang. Wyraźnie widać, że klasyczna historia zainspirowała twórców i producentów Milesa Millera i Alfreda Gougha do stworzenia aż 217-odcinkowej serii odkrywającej wczesne lata herosa z Kryptonu. Jak sami zresztą stwierdzili, ten album łączy rozmach i patos filmów Johna Forda z intymnym portretem superbohatera, a Jeph Loeb i Tim Sale postanowili opowiedzieć legendarną historię w naprawdę oryginalny sposób ukazując świat, który już gdzieś widzieliśmy – a to dlatego, że każdy doskonale wie, skąd się wziął Człowiek ze stali. Nie bez powodu zatem reżyser trzech części „Strażników Galaktyki” wymienił słynny komiks duetu Loeb/Sale jako jedną ze swoich inspiracji – „Na wszystkie pory roku” to tak naprawdę przełomowy moment w kanonie opowieści o Supermanie: rok z życia, podczas którego Clark Kent próbuje pogodzić swoje pozaziemskie dziedzictwo z ludzkim wychowaniem to idealne wprowadzenie dla nowych czytelników, a jednocześnie doskonała rozrywka dla długoletnich fanów Supermana.


MAGGIE SMITH: BIOGRAFIA (PEŁNA RECENZJA)

Piękna okładka z ujmującym portretem ikony brytyjskiego świata sceny teatralnej zawiera nietypową biografię. Jest to autorskie spojrzenie na sylwetkę angielskiej aktorki, którą kojarzymy z głośnych produkcji filmowych o światowym zasięgu. Jednak zanim najmłodsze pokolenia poznały odtwórczynię profesor Minervy McGonagall, a starsze pamiętają jej doskonałą powściągliwość chociażby z „Zakonnicy w przebraniu”, wszyscy mamy okazję poznać historię wyspiarskich teatrów, zwłaszcza największych (nie tylko architektonicznie) gmachów: National Theatre i Old Vic w Londynie. Na prawie czterystu stronach zawarte są dekady wystąpień oraz plejada gwiazd, od dame Judi Dench przez Helen Mirren po sir Michaela Caine'a. Jednak najjaśniejsza okazała się postać prywatnie skryta w takim samym stopniu, jak przyszło nam odkrywać jej talent – dame Maggie Smith. Wydanie zostało opatrzone komentarzami Katarzyny Czajki-Kominiarczuk, która objaśniła poszczególne nazwiska znane w brytyjskim środowisku teatralnym i filmowym. Oprócz opracowania, w posłowiu, które stanowi trafne streszczenie biografii, możemy poznać osobisty punkt widzenia na aktorkę znaną powszechnie z „Dowtown Abbey” z najbardziej celną oceną gry Smith, którą cechuje surowa łagodność.Ekspresyjna na scenie, skromna w życiu prywatnym aktorka olśniewała na deskach teatru i planie filmowym, także obok innych wielkich gwiazd aktorskiego firmamentu. Gala National Theatre została uświetniona przez sceny odgrywane m. in. przez właśnie jej niekwestionowaną królową, Maggie Smith (choć tę rolę w kinie piastowały Helen Mirren i Judi Dench, obie nagrodzone Oscarami za portrety odpowiednio Elżbiety II i Elżbiety I w „Królowej” oraz „Zakochanym Szekspirze”), Helen Mirren, Dominica Coopera a do gościnnego prowadzenia imprezy hołdującej angielskiemu teatrowi zapraszał Damien Lewis. Połączona z losami Judi Dench, Angielka dołączyła do grona wybrańców, gdzie obok koleżanki starszej o dziewiętnaście dni, Petera Brooka oraz Iana McKellena, została wyróżniona przez królową Elżbietę II Companion of  Honour. Dziś, świat bez ikony o przenikliwym spojrzeniu, srebrny czy kinowy ekran wydaje się śniedzieć i jak słusznie zauważyła Katarzyna Czajka-Kominiarczuk, pozostaje odkrywać nieobejrzane dotąd kreacje Maggie Smith, zwłaszcza w jej ostatniej przedśmiertnej produkcji jako Lily Fox, „cudowną kobietę” („Klub cudownych kobiet”).


KACZOGRÓD. CARL BARKS – SALON PIĘKNOŚCI (PEŁNA RECENZJA)

Chociaż początków komiksu niektórzy badacze doszukują się już w średniowieczu, kiedy to historie obrazkowe z lakonicznymi komentarzami miały za zadanie sławić bohaterskie czyny, czy żywoty świętych, to nie można zaprzeczyć, że rozwój tej dziedziny sztuki ściśle związany jest z rozwojem prasy XIX-wiecznej, gdy w codziennych gazetach zaczęto publikować w odcinkach krótkie historyjki obrazkowe o charakterze komediowym. Formę paska komiks otrzymał na początku XX wieku w USA, wtedy też ustaliły się jego typowe cechy: zwarta budowa złożona z kilku grafik i dymki z tekstami – w tej konwencji rysunkowe historie ukazywały się do końca lat 30. ubiegłego wieku, gdy wytwórnia Disneya na fali popularności Myszki Miki i Kaczora Donalda zdecydowała się wydać pierwsze magazyny w całości poświęcone swoim charakterystycznym bohaterom, oddelegowując do pracy przy nich Carla Barksa, ówczesnego scenarzysty krótkometrażówek z pechowym kaczorem. Amerykański rysownik świadomy licznych ograniczeń tego relatywnie świeżego medium wkrótce zaczął rozszerzać fabuły swoich dzieł, dodając coraz to nowszych bohaterów i jednocześnie kładąc pierwsze fundamenty pod dzisiejszy wizerunek i populację Kaczogrodu – rozbudowując kacze uniwersum Barks wprowadził tak kultowe osobowości, jak Sknerus McKwacz i nie dziwi fakt, że w ostatnim tomie, który wyszedł spod jego ołówka twórca poświęca tyle miejsca ukochanej postaci, przygotowując czytelnika na pożegnanie z jego twórczością, choć nie spuścizną. Wpływu Carla Barksa na komiks Disneya trudno przecenić, a w kolejnych dekadach jego wizja i styl stały się prawdziwą kopalnią inspiracji dla równie wielkich naśladowników, m.in. Dona Rosy przy dopisywaniu kolejnych rozdziałów do legendy kaczego miliardera i innych mieszkańców metropolii w Kalisocie. Dwudziesty ósmy tom „Kaczogrodu” to zatem nie definitywne rozstanie z Barksem, czego najlepszym dowodem będą dwie ostatnie odsłony kolekcji jeszcze w tym roku ze scenariuszami Carla, ale z rysunkami jego kontynuatorów należycie oddającymi hołd swojemu mistrzowi.


ALL-STAR SUPERMAN (PEŁNA RECENZJA)

Postać herosa o nadprzyrodzonych zdolnościach w charakterystycznym niebiesko-czerwonym kostiumie jest obecna na kartkach komiksu od prawie dziewięciu dekad, jednak to historia z nowego millenium odbiła się tak szerokim echem wśród fanów Supermana, że dziś zaliczana jest do jednej z najlepszych opowieści o Ostatnim Synu Kryptonu – praca Granta Morrisona i Franka Quitely’ego była jedną z dwóch publikacji, które na amerykański rynek wydawniczy wypuścił specjalny oddział wydawnictwa DC, a projekt o wspólnym szyldzie „All-Star” miał na celu umożliwienie ambitniejszym twórcom realizację ich autorskich wizji bez żadnych ograniczeń, niezależnych od comiesięcznych serii komiksowych z danym superbohaterem i z dala od fabuł głównego nurtu. Szkocki scenarzysta praktycznie od nowa rozpisał uniwersum Supermana, dokonując swoistej reinterpretacji jednego z największych mitów współczesnej popkultury – nie zaczął on jednak, jak to się zwykło czynić, od narodzin Człowieka ze Stali, lecz postawił go na krawędzi śmierci, podkreślając mimo trudnej sytuacji jego optymistyczne podejście i pokojowe rozwiązywanie problemów. Seria „All-Star Superman”, która niegdyś zainspirowała serial animowany, teraz przeżywa drugą młodość – to właśnie ten konkretny komiks posłużył Jamesowi Gunnowi za główny punkt odniesienia przy realizacji jego wersji „Supermana”, a zaraz po oficjalnym ogłoszeniu pozycja została wykupiona na amerykańskim Amazonie. Inspiracje powieścią graficzną nie kończą się na samym głównym superbohaterze – reżyser przyznał, że nie byłoby nowego Lexa Luthora bez Morrisona, który dał mu pomysł na antagonistę jako dominującego twardziela: „W komiksie była obecna nutka sci-fi i pomysł na Lexa jako swego rodzaju szalonego naukowca-czarodzieja. Nauka jest dla niego pewnego rodzaju magią. No i te giganty i potwory – wszystko to miało wygląd rodem ze Srebrnej Ery, ale widziany przez specjalny filtr. Wiele z tego zaczerpnęliśmy właśnie z komiksu i to był mój największy punkt odniesienia. Zresztą także mój ulubiony”. Trudno chyba o lepszą zachętę do lektury, niż rekomendacja samego Jamesa Gunna – jeśli jeszcze nie widzieliście filmu, to „All-Star” będzie świetnym wprowadzeniem przed kinowym doświadczeniem.


BRUCE WILLIS – BOHATER KINA HOLLYWOODZKIEGO (PEŁNA RECENZJA)

Sean O'Connell to dziennikarz, który pisze o kinie światowym i przeprowadza wywiady z gwiazdami z Fabryki Marzeń. Z Brucem Willisem spotkał się przypadkowo raz i charyzma gwiazdora onieśmieliła O'Connella na tyle, że nie skorzystał z okazji podjęcia rozmowy, która już się nie powtórzy. Być może dlatego jego książka podsumowująca karierę aktora to pean na cześć kreatora postaci everymana, który zyskał sympatię widzów na długo przed kultową „Szklaną pułapką” Johna McTiernana. Mamy okazję poznać filmografię gwiazdora z subiektywnego punktu widzenia, a narracja przypomina rollercoaster niczym „Szklaną pułapkę 4.0” Lena Wisemana. Autor przyjął strukturalny sposób analizy dorobku aktorskiego Willisa i podzielił role ze względu na gatunek filmowy. Osobno, jako wprowadzenie, zwrócił uwagę na wagę roli telewizji w karierze początkującego twórcy, podkreślając popularność „Na wariackich papierach”. Kreacja Davida Addisona uczyniła z Bruce'a króla szklanego ekranu. O'Connell zwraca szczególną uwagę na talent komediowy aktora i jego niewykorzystany potencjał, chociaż podkreśla, że został on doceniony w epizodycznym występie w kultowych „Przyjaciołach”. Pomija jednak cały kontekst popkulturowy produkcji, która regularnie przyciągała miliony przed odbiorniki. Nie zabrakło za to cytatu z autobiografii nieodżałowanego Matthew Perry'ego - „Przyjaciele, kochankowie i ta Wielka Straszna Rzecz”. Książka Seana O'Connella to cenna publikacja na rynku wydawniczym poświęconemu kinu zawierająca wiele szczegółów z życia aktorskiego gwiazdy oraz nie mniej ciekawostek z życia prywatnego, o które aktor zawsze dbał, aby pozostało poza uwagą mediów (warto zapoznać się materiałami promującymi film Riana Johnsona „Looper”, gdzie Emily Blunt docenia charakter Willisa jako człowieka, o czym autor jedynie nadmienia). Należy podkreślić, że większość cytowanych wypowiedzi Willisa pochodzi z wywiadów opublikowanych w sieci. Dzięki podanym źródłom można odtworzyć całe rozmowy. Główną zaletą publikacji jest lekka narracja oraz talent dziennikarza do operowania słowem, dzięki czemu z książką można zapoznać się ekspresowo i poczuć niedosyt, że wspólna droga przez dekady popularności i talentu amerykańskiej sławy nie trwają dłużej. Pozostaje do ponownego obejrzenia spisana filmografia.


VHS – PRZEWIŃMY TO JESZCZE RAZ (PEŁNA RECENZJA)

Współczesna epoka streamingu zdążyła nas przyzwyczaić, że wszelkie multimedialne treści znajdują się na wyciągnięcie naszej ręki – wystarczy kilka kliknięć myszką, stuknięć palcem na ekranie tabletu, czy nawet uniwersalny pilot w smartfonie, by zalała nas cotygodniowa fala nowości bez opuszczania własnego domu, czy nawet fotela. W erze analogowej dostęp do popkultury, a szczególnie jej filmowej sfery wiązał się z całym rytuałem przypominającym polowanie na zwierzynę: znajdź (wypożyczalnię i film), upoluj (zapisz się i czekaj w kolejce) i w końcu ciesz się zdobyczą z pozostałymi (rodzinne seanse przed jedynym telewizorem w domu). By oddać hołd całej kulturze związanej z czarnymi kasetami, a przy tym samemu procesowi oglądania filmów na nośnikach fizycznych, powstała książka z inicjatywy dwóch autorów, których łączy nie tylko przyjaźń, ale i wspólne doświadczenie pokoleniowe – Przemek Corso, laureat wielu nagród literackich i scenarzysta słuchowisk dla Storytel, oraz PigOut, którego blog śledzi kilkadziesiąt tysięcy czytelników, postanowili stworzyć coś więcej niż kolejną książkę o filmach: powstał przewodnik po epoce VHS – z anegdotami, ironią i wzruszeniem, który pokazuje, jak technologia kształtowała rzeczywistość i tożsamość całego pokolenia. Z przeżyciami obu panów niezwykle łatwo się utożsamić, szczególnie będąc millenialsem – mimo, iż każdy z nas miał trochę inne doświadczenia, wszyscy kroczyliśmy tą samą drogą: wzruszaliśmy się na „Titanicu” przekazywanym w pracy między znajomymi, niczym świętą relikwią, płakaliśmy z rodzeństwem na disnejowskim „Królu lwie” , a okładka „Hellraisera” była przyczyną wielu nocnych koszmarów. I choć dziś kasety VHS dostępne są jedynie w drugim obiegu, to powstaje coraz więcej krajowych wystaw, prezentujących te artefakty czasu minionego nie tylko z nostalgicznych pobudek, ale i dla obecnej generacji z zeszłoroczną w Łodzi na czele – chociażby po to, by zrozumieć, czemu kiedyś rodzice chowali przed swoimi dziećmi niektóre kasety. „VHS – przewińmy to jeszcze raz” to książka o tym, jak popkultura kształtuje pokolenia, a zmieniająca się technologia zostawia trwały ślad w pamięci zbiorowej – wszystko podane w przystępnej formie rozmowy, którą nie raz będziemy chcieli przewinąć.


Zdj. Egmont / Wydawnictwo Poznańskie / Prószyński i S-ka