Samotność pierwszej damy opery [recenzja OST]
Arkadiusz Kajling | wczorajŹródło: Filmosfera

Historia życia jednego z najbardziej rozpoznawalnych głosów świata opery w osobie Marii Callas przypomina libretto pełne tragicznych arii, które brawurowo wykonywała na oczach zafascynowanej widowni: o miłości bez wzajemności, zdradach i w końcu o osamotnieniu. Przez lata szukała akceptacji i miłości, brnąc w relacje, które więcej jej odbierały, niż dawały. Była wykorzystywana, manipulowana, a nawet okradana przez tych, których uważała za bliskich – w życiu prywatnym doświadczała ciągłego cierpienia, ale na scenie w świetle reflektorów była ucieleśnieniem charyzmy i wewnętrznej siły swoich bohaterek. Na przestrzeni lat greckiej śpiewaczce obdarzonej sopranem dramatycznym poświęcono niezliczone pozycje książkowe i dokumentalne, lecz jej postać rzadko można było ujrzeć dotąd na wielkim ekranie – nic dziwnego, że o życiu operowej diwy postanowił opowiedzieć Pablo Larrain, który od lat w swoim portfolio przygląda się z bliska wielkim żeńskim ikonom przenosząc ich historie na kinowe medium. Chilijski reżyser zamykając swój tryptyk o kobietach z „Jackie” i „Spencer”, które stały się legendami XX wieku zdecydował skupić się na ostatnich chwilach życia „La Diviny”, badając jej codzienną rutynę naznaczoną samotnością i nostalgią za dawnymi tryumfami. I chociaż po uroczystej premierze w Wenecji zebranej publiczności, która nie dowiedziała się żadnych nowych faktów o Callas towarzyszyło widoczne niezadowolenie z końcowego efektu, to oficjalny soundtrack do filmu zdaje się mówić nam zdecydowanie więcej o Marii, niż jej pierwsza filmowa biografia.
Przyszła primadonna stulecia przyszła na świat 2. grudnia 1923 roku w Nowym Jorku jako Maria Sophie Cecelia Kalos jako trzecie dziecko greckich emigrantów Georgesa Kalogeropulosa i Ewangelii Dimitriadu w rodzinie o prawosławnych tradycjach – ze względów praktycznych ojciec Marii zmienił nazwisko na Kalos, a później na Callas. Matka dziewczynki już od wczesnego dzieciństwa starała się rozwijać jej zdolności muzyczne, zapewniając jej prywatne lekcje śpiewu, które szybko zaowocowały pierwszym sukcesem – w 1934 roku Ewangelia zgłosiła córkę do programu radiowego „Major Bowes Amateur Hour”, w którym mała Callas zdobyła drugie miejsce za swoje wykonanie, cztery lata później po powrocie do ojczyzny na dobroczynnym koncercie Konserwatorium Narodowego w Atenach zdobyła już główną nagrodę, a zaledwie rok później zagrała po raz pierwszy w studenckiej inscenizacji w pełnej partii operowej „Rycerskość wieśniacza” Pietra Mascagniego, kreując wiodącą partię Santuzzy. Występ młodziutkiej śpiewaczki tak przypadł do gustu publiczności, że powtórzono go dwukrotnie, niedługo potem nastoletnia sopranistka zadebiutowała już na profesjonalnej scenie w Operze Ateńskiej w „Boccaccio” Franza von Suppego, a następnie zaśpiewała tytułową partię w „Tosce” Giacoma Pucciniego odnosząc sukces w wieku zaledwie siedemnastu lat i stając się jedną z czołowych greckich śpiewaczek. Po odrzuceniu kilku amerykańskich propozycji zdecydowała się na podróż do słonecznej Italii, gdzie poznała swojego przyszłego męża i agenta, milionera z branży budowlanej zakochanego w operze.

Od 1947 roku Maria regularnie występowała na deskach włoskich oper, tworząc jedne z najbardziej charakterystycznych ról w jej karierze: od Izoldy, przez Turandot, aż po Normę – to z tej ostatniej pochodzi aria „Casta Diva”, która stanie się najważniejsza w jej przyszłym repertuarze. Występem, który uczynił z Callas żywą legendę, był jednak ten przypadkowy, w zastępstwie za chorą śpiewaczkę – Maria bezbłędnie wykonała partię Elwiry w „Purytanach” Belliniego, mimo że w tym samym czasie występowała w „Walkirii” Wagnera, a samej partii nauczyła się w zaledwie dziewięć dni. Wkrótce o wschodzącej diwie zrobiło się głośno nie tylko z powodu talentu, lecz także urody – jej ideałem była Audrey Hepburn, więc zaczęła podobnie się ubierać: kobieco i szykownie. Na scenie była zaś absolutną primadonną, a podczas każdego z jej występów widownia pękała w szwach – podziwiali ją m.in. Winston Churchill, Grace Kelly, Marlena Dietrich czy Edward, książę Windsoru, z małżonką Wallis Simpson. Sukces w życiu zawodowym zbiegł się u Callas z dość kontrowersyjnym romansem – trzy miesiące po występie na włoskiej scenie śpiewaczka poślubiła Giovanniego Battistę Meneghiniego, mężczyznę starszego od niej o ponad trzydzieści lat. Od tamtego momentu jej kariera jedynie nabierała tempa. Występowała na największych scenach operowych świata – od neapolitańskiego Teatro di San Carlo, przez Teatro Colón w Buenos Aires, aż po londyński Covent Garden Theatre. Swoim niepowtarzalnym głosem podbijała serca każdej publiczności, szczególnie jej męskiej części, w tym najbardziej prominentnych rodaków.
Callas i grecki milioner poznali się całkiem przypadkiem w 1959 roku – gdy śpiewaczka jadła kolację w towarzystwie męża i przyjaciół, nagle do ich stolika podszedł Aristotelis Onasis. Zachwycony urodą diwy zapytał, czy nie zaszczyciłaby go swoją obecnością podczas rejsu jego prywatnym jachtem, ale Maria postanowiła nie odpowiadać. Oczarowany nią Grek nie zamierzał się poddać – w kolejnych tygodniach był obecny na jej występach, wysyłał do garderoby naręcza czerwonych róż i obsypywał ją prezentami, aż w końcu uległa namowom i po kilku tygodniach była już zakochana. Diwa nie zamierzała wypierać się romansu – stwierdziła, że mężowi zależało jedynie na jej pieniądzach i zażądała rozwodu. Para spędzała wspólnie każdą wolną chwilę i wszystko wskazywało na to, że śpiewaczka odnalazła prawdziwe szczęście u boku miliardera – sielanka nie trwała jednak długo. Maria zakochała się w człowieku, a Aristotelis – w diwie. Dopóki świat Callas pełen był splendoru, on pragnął być jego częścią. Wszystko zmieniło się, gdy Maria postanowiła rzucić karierę, by w pełni poświęcić się ukochanemu. Kobieta odziedziczyła po matce ognisty temperament i bywała bardzo zazdrosna słysząc plotki o jego przelotnych romansach, kochankowie nieustannie się kłócili, a następnie godzili. Gdy oznajmiła, że zamierza zakończyć karierę operową, ten jawnie ją krytykował. O tym, że Aristotelis zamierza poślubić najsłynniejszą wówczas wdowę świata Jackie Kennedy dowiedziała się dopiero z prasy, komentując to gorzko słowami: „Najpierw straciłam głos, potem charakter, a na końcu Onasisa”.

Przez osiem lat związku podróżowali razem po całej Europie, zatrzymując się w najbardziej luksusowych hotelach, a Maria zupełnie zapomniała o tym, czym dotychczas żyła – śpiew nie był już dla niej ważny, dopóki pozostawała w romantycznej relacji. Zupełnie nie dbała o swój głos, a niećwiczone struny głosowe zaczęły słabnąć – wcześniej tak pewna każdego dźwięku, teraz straciła nad nim zupełną kontrolę. W ostatnim okresie życia sopranistka wielokrotnie jeszcze próbowała powrócić na scenę – gdy w 1964 roku po przerwie „La Divina” zgodziła się na kilka występów, bilety na to wydarzenie wyprzedały się na pniu, bo wszyscy chcieli usłyszeć jej legendarny głos na żywo. Było to jednak gorzkie pożegnanie z operą, a ci, którzy oglądali jej ostatni występ w londyńskim Covent Garden, wspominają go ze smutkiem. Po cudownym sopranie nie było śladu, a w dokumencie BBC skomentowano go dosyć chłodno: „Tego wieczoru ucztą było patrzenie na Marię Callas. Zaś słuchanie jej, niestety, udręką”. Lata, podczas których nie oszczędzała swojego głosu i nałogowo paliła, w końcu dały o sobie znać – gdy zrozumiała, że jej czas przeminął, usunęła się w cień i spędzała całe dnie zamknięta w swoim paryskim apartamencie ze służącą i dwoma psami, unikając ludzi i stopniowo uzależniając się od leków. Ta iście grecka tragedia posłużyła chilijskiemu reżyserowi do stworzenia ponadczasowej historii o godnym odchodzeniu z tego świata – i choć produkcja z brawurową rolą Angeliny Jolie zostawiła fanów z wyraźną nutą niedosytu, to już filmowy soundtrack opowiada o życiu Callas jej własnym głosem.
Chociaż na wielkim ekranie głos gwiazdy „Tomb Raider” został zmiksowany z wokalem greckiej diwy, to już na albumie usłyszymy wyłącznie słynną sopranistkę wykonującą arie z dziewięciu oper, zarówno z okresu świetności, jak i schyłku – ten drugi reprezentują m.in. „Ave Maria” z „Otella” Verdiego, czy „Vissi d’arte” z „Toski” Pucciniego, które mają za zadanie pokreślić melancholijną warstwę filmu, gdy primadonna rozlicza się nie tylko ze swoim życiem, ale i tożsamością. Jednocześnie stanowią potrzebny kontrast do wykonań z lat 50. ubiegłego wieku, które na zawsze zdefiniowały Callas jako ikonę sceny klasycznej – znajdziemy m.in. „Ebben? Ne andro lontana” z „La Wally” Catalaniego, „Qui la voce sua soave” z „I Puritani” Belliniego, „O Mio babbino caro” z „Gianni Schicchi” Pucciniego, czy „Sempre libera” z „Traviatty” Verdiego, a wszystko w towarzystwie dyrygenta i ważnego mentora Tullio Serafina i Orkiestry Teatro Alla Scala w Mediolanie. Płytę wyprodukował John Warhurst, który umieścił głos Callas we współczesnym środowisku brzmieniowym – odpowiedzialny m.in. za „Bohemian Rhapsody” producent dostosował starsze wykonania do gustów obecnej publiczności przyzwyczajonej do wysokiej jakości: izolując wokale z pierwotnych nagrań technicy dokonali czyszczenia i rekonstrukcji, usuwając zbędne artefakty z głosu, które nie mają nic wspólnego z oryginalnym wykonaniem. Oprócz legendarnych arii Marii Callas, soundtrack zawiera również wybrane dialogi z filmu Larraina i instrumentalne kompozycje nagrane na nowo pod batutą uznanego węgierskiego dyrygenta, Petera Illenyi’a.

WYDANIE CD
Soundtrack do filmu „Maria” został wydany w naszym kraju nad Wisłą w czteropanelowym kartonowym opakowaniu typu „digipak” przez Warner Records – płytę z minimalistycznym czarnym nadrukiem umieszczono po prawej stronie wydania na plastikowej tacce, natomiast książeczka znajduje się po jego lewej stronie w specjalnym nacięciu kieszonki; po otwarciu albumu zobaczymy szeroki kadr z filmu ze sceną rozgrywającą się przed wieżą Eiffla w Paryżu. Dołączony do edycji na CD booklet zawiera dwadzieścia stron z informacjami produkcyjnymi odnośnie wykorzystanych utworów (z datami i miejscami konkretnego nagrania oraz zatrudnionych orkiestr, czy solistów), który ozdobiono dziewięcioma fotkami z filmu oraz jednym zdjęciem Marii Callas. Fakt istnienia wydania fizycznego na pewno docenią audiofile, gdyż płyta kompaktowa CD-Audio to standard bezstratnego cyfrowego zapisu dźwięku – dlatego też ten nośnik trwa w niezmienionej od ponad czterdziestu lat formie do dziś, ciesząc uszy bardziej wymagających słuchaczy. Miłośnicy czarnych krążków powinni być także ukontentowani, gdyż soundtrack został wydany również w wersji winylowej z tracklistą znaną z cedeka.
PODSUMOWANIE
Mówi się, że najlepsze scenariusze pisze samo życie, a każdy kto zna choć trochę biografię Marii Callas musi przyznać, że jej historia to gotowy manuskrypt do przeniesienia na srebrny ekran – tego zadania podjął się Pablo Larrain, który chcąc zwieńczyć swoją trylogię o silnych kobietach zaproponował intymny portret boskiej diwy w jej ostatnich chwilach na ziemskim padole w formie retrospekcji zestawionych z teraźniejszością, skupiając się na samotności i izolacji, które zdominowały późniejsze lata jej życia w Paryżu. Maria Callas zawsze chciała być naj – najzdolniejsza, najpiękniejsza, najsłynniejsza. Jak sama twierdzi nade wszystko wolała jednak mieć szczęśliwą rodzinę i dzieci, bo uważała, że takie jest przeznaczenie kobiety, ale los zesłał jej rolę, z której nie mogła nigdy wyjść – była do niej zmuszana najpierw przez zaborczą matkę, potem przez pazernego męża, aż w końcu pogodziła się ze swoją misją. Mimo niekwestowanego talentu przez lata zarzucano jej egocentryzm i brak profesjonalizmu, jednak ona wiedziała doskonale, co różni śpiewaczkę operową od diwy. Ta pierwsza po prostu śpiewa, ta druga – zachwyca. Znała swoją wartość: miała w końcu słuch absolutny, głos o rozpiętości trzech oktaw i poruszała tłumy nie tylko techniczną perfekcją, ale i głębią, której nadawała postaciom na papierze. Sukcesy na scenie nie szły jednak w parze z jej życiem prywatnym, które przesiąknięte było cierpieniem i niespełnioną miłością, a wielkie tragedie przeżywane na teatralnych deskach naznaczyły na zawsze jej relacje z ludźmi do tego stopnia, że sama pokusiła się o stwierdzenie, że nie ma dla niej życia poza sceną. Dostrzegała w sobie dwie osobowości: Marię/kobietę i Callas/diwę. W pierwszej połowie życia diwa zdominowała kobietę, w drugiej – kobieta diwę, a rozdźwięk ten możemy usłyszeć na ścieżce dźwiękowej do jej filmowej biografii. Jak stwierdził sam scenarzysta Steve Knight: „Możesz oglądać, jak historia Marii rozgrywa się w słowach i czynach, ale bogowie i duchy przejmują kontrolę, gdy gra muzyka”. Być może to dlatego mit o boskiej Callas jest wiecznie żywy.
Recenzja powstała dzięki współpracy ze sklepem cd-dvd-vinyl.

Zdj. Warner Records / Maria Callas FB
