Ty też możesz zmienić się na lepsze [recenzja OST]
Arkadiusz Kajling | wczorajŹródło: Filmosfera
Gdy rok temu pierwsza część „Wicked” weszła do kin, najnowszy film w reżyserii Jona M. Chu nie tylko spełnił, ale i przekroczył oczekiwania miłośników scenicznego przedstawienia ustanawiając wówczas prawdziwy rekord otwarcia dla filmowego musicalu z kwotą rzędu 112,5 milionów dolarów i szokując analityków, którzy zakładali wynik w granicach zaledwie 85 milionów zielonych. Dziś już wiemy, że kontynuacja pobiła na głowę rekord swojego poprzednika – tylko w USA zarobiła 147 milionów dolarów, przebijając krajowy wynik „Lilo & Stitch” i stając się tym samym najlepszym otwarciem filmu opartego na broadwayowskim musicalu w historii. Być może tak wielkie zainteresowanie sequelem może tłumaczyć prosty fakt, że rok temu akcja została zakończona na tzw. „cliffhangerze”, a wyczekiwania fanów zdecydowanie nie ułatwiła sprytnie zaplanowana kampania marketingowa, która ruszyła dopiero u progu lata, a przecież pierwszy zwiastun oryginalnej części mogliśmy oglądać już na początku lutego podczas finału SuperBowl – dzisiaj w epoce, w której liczne platformy streamingowe coraz częściej od razu udostępniają pełne sezony swoich flagowych produkcji, bingewatching stał się jedną ze współczesnych metod relaksu, a do tłumnego wyjścia do kin może zmusić widzów głównie nostalgia i długoletnia rozpoznawalność marek, „Wicked: Na dobre” zdaje się nie tyle wyznaczać nowy kierunek na polu rozrywkowej kinematografii, co przypominać współczesnej publiczności za pomocą tego niegdyś przestarzałego gatunku, dlaczego warto wciąż chodzić do kina i doświadczać magii X muzy w jej najczystszej postaci.

Przed omawianiem muzyki z drugiej części filmu Jona M. Chu warto przypomnieć sobie zeszłoroczny soundtrack, na którym mogliśmy usłyszeć dwie popularne, choć wywodzące się z różnych środowisk muzycznych kandydatki, które natychmiast spolaryzowały zarówno teatralną, jak i kinową publikę, obnażając ich głęboko zakorzenione uprzedzenia To właśnie wybór Ariany Grande jako Glindy spotkał się z największą falą krytyki, a przeciwnicy tej decyzji argumentowali swoje stanowisko brakiem zdolności aktorskich i niewystarczających możliwości wokalnych do udźwignięcia musicalowej roli, jednocześnie zapominając, że piosenkarka rozpoczęła swoją karierę w 2008 roku występem na broadwayowskich deskach w musicalu „13”, przechodząc następnie na pełen etat jako dziecięca aktorka serialowa stacji Nickelodeon w takich produkcjach, jak „Victoria znaczy zwycięstwo” oraz „Sam i Cat”. W międzyczasie Ariana wydała swój pierwszy album studyjny pod tytułem „Yours Truly”, który zadebiutował na pierwszym miejscu listy Billboard 200, co pozwoliło przedstawić Grande międzynarodowej publiczności jako wschodzącą gwiazdę muzyki popularnej, umiejętnie łączącej radiowy pop z elementami R&B, a nawet EDM. Młoda wokalistka o włoskich korzeniach, której głos określany jest jako sopran osiągający najwyższe tony rejestru gwizdkowego jest dziś jedną z najpopularniejszych gwiazd sceny muzycznej, jednak zdaje się nie zapominać o swoich początkach w show-biznesie – w 2016 roku wzięła udział w telewizyjnej adaptacji musicalu Marca Shaimana pt. „Hairspray Live!” jako Penny Pingleton.


Zdobywczyni dwóch nagród Grammy jest długoletnią fanką musicalu „Wicked” i z radością, ale i obawami, przyjęła rolę Glindy w jego filmowej adaptacji – w wywiadzie w podcaście „Sentimental Men” artystka otworzyła się na temat wyzwań związanych z castingiem oraz presją, jaka towarzyszyła jej po ogłoszeniu obsady: „Najbardziej w castingu podobało mi się to, że trzeba sobie wywalczyć tę rolę. Bycie częścią obsady „Wicked”, nie jest po prostu z góry dane i przesłuchania jawiły się jako prawdziwe wyzwanie w przekształceniu percepcji ludzi i wykonaniu pracy, aby na nowo zdobyć swoje miejsce w innych przestrzeniach”. Grande mając doświadczenie w musicalach od ósmego roku życia i długi staż jako fanka „Wicked” rozumiała, że nie tylko kinomaniacy, ale i jej fani będą mieli wysokie oczekiwania wobec jej interpretacji postaci – Ariana już wcześniej zauważyła nieprzychylne reakcje części jej wielbicieli na wieści odnośnie castingu, jednak zdawała sobie z nich sprawę. Podczas rozmowy artystka przyznała, że czuła „początkowy niepokój” i obawy związane z tym, co mogłaby dostarczyć w roli Glindy, dlatego na czas kręcenia „Wicked” odłożyła na bok swoją karierę muzyczną. Grande wyznała portalowi Billboard jak przygotowywała się do debiutu na dużym ekranie: „Wokalnie jest to dla mnie coś zupełnie innego, niż to, co zwykle śpiewam. Zaczęłam codzienne treningi z moim trenerem wokalnym i aktorskim na trzy miesiące przed pierwszym przesłuchaniem. Chciałam być przygotowana na użycie każdego narzędzia, które mogłoby być potrzebne, by nie tylko wejść w rolę Glindy, ale naprawdę się w nią wcielić”.

Prawdziwą gwiazdą widowiska jest bezsprzecznie Cynthia Erivo, która włożyła całe swoje serce portretując Czarownicę z Zachodu – zdobywczyni nagród Emmy, Grammy i Tony za rolę Celie Harris w broadwayowskiej wersji „Koloru purpury” posiada tak potężny głos, że jego moc potrafi wysadzić zasilanie w całym Szmaragdowym Mieście (i rzeczywiście tak się dzieje w końcowej scenie filmu), a my mimowolnie zaczynamy śpiewać kultowe przeboje razem z zielonoskórą bohaterką. Przy nagrywaniu „Defying Gravity”, który uważany jest za jeden z utworów definiujących sceniczny musical brytyjska aktorka o nigeryjskich korzeniach chciała, by jej wokal dojrzewał podczas całego wykonania razem z ekranową bohaterką, a sama Erivo wyczekiwała tej sekwencji, którą ze względu na strajki SAG-AFTRA nakręcono dopiero rok po rozpoczęciu produkcji – głos i emocje Cynthii uchwycono na żywo wysoko w powietrzu: aktorkę umieszczono na obracającym się wokół własnej osi wyciągniku! Jak sama wyznaje: „Moje ciało, umysł i serce czekały cały czas, by pod koniec filmu wykrzyczeć te ostatnie dźwięki – to właśnie wtedy Elfaba staje się prawdziwie wolna i niezależna, by móc w końcu połączyć się ze sobą na nowo”. Ciemnoskórą piosenkarkę (dziś kojarzoną bardziej z zieloną czarownicą, niż błękitną wróżką z „Pinokia”) usłyszymy też w równie brawurowych wykonaniach „I’m Not That Girl” i równie popisowym, co finalny klasyk „The Wizard And I”, w którym czysty liryczny mezzosopran Erivo potrafi wywołać ciarki na skórze słuchacza i sprawić, że poczuje się niczym pośród teatralnej widowni.


Niemal idealna inkarnacja Elfaby na wielkim ekranie to jednak zaledwie połowa sukcesu, do którego pasującym kluczem był angaż filmowej Glindy, gdyż to właśnie dynamika tego duetu jest trzonem całego przedstawienia i pozwala nam zaangażować się emocjonalnie w fabułę – i to tutaj zaczyna się prawdziwa magia! To, jak obie dziewczyny świetnie czują się w swoim towarzystwie mogliśmy już zaobserwować podczas wywiadów towarzyszących światowym premierom musicalu w Sydney, Londynie, czy Los Angeles – ta pozaekranowa chemia została triumfalnie przeniesiona na srebrny ekran nie tylko w harmonijnym wykonaniu „What Is This Feeling”, ale i emocjonalnej scenie „Ozdust Duet”, podczas której filmowe bohaterki zawiązują siostrzaną więź, czego najlepszym dowodem są żywiołowe reakcje fanów w mediach społecznościowych (szkoda, że wyizolowaną ścieżkę audio otrzymujemy tylko jako bonus track na cyfrowej wersji soundtracku). Dni nieco sztucznej maniery z czasów Nickelodeon odchodzą w niepamięć, a zastępuje je niewymuszone naturalne komediowe oblicze Ariany, którego wizytówką jest cała scena towarzysząca utworowi „Popular”. Ariana Grande postanowiła pozostać wierna oryginalnemu brzmieniu jednej z najpopularniejszych piosenek kultowego musicalu – Stephen Schwartz przyznał, że zespół muzyczny miał pomysł, by odświeżyć rytmicznie piosenkę Glindy, wprowadzając elementy hip-hopu, jednak Grande kategorycznie odrzuciła ten pomysł, gdyż nie chciała, aby jej popowy wizerunek przyćmił postać aspirującej czarownicy.

Jej czarujący i delikatny sopran słyszymy tak naprawdę już w otwierającym film „No One Mourns The Wicked”, który od razu na wstępie zmienia nasze podejście w postrzeganiu amerykańskiej piosenkarki jako wyłącznie diwy współczesnej muzyki popularnej, skutecznie przekonując kinową widownię, że Grande nie daje się zamknąć w muzycznej bańce tak jak jej bohaterka (pun intended). Swoje piosenki otrzymują także bohaterowie drugoplanowi: Jeff Goldblum jako Czarnoksiężnik wykonuje „A Sentimental Man” na chwilę przez ikonicznym klasykiem Elfaby, a znanego z „Cyrano” Peter’a Dinklage’a usłyszymy w „Something Bad” jako antropomorficzne wcielenie Doktora Dillamonda – oba utrzymane w spokojnym tempie zaledwie dwuminutowe utwory (podobnie jak hymn studentów akademii „Dear Old Shiz”) nikną jednak przy bardziej rozwiniętych sekwencjach, jak trwający prawie dziesięć minut popisowy „Dancing Through Life”. To zresztą najbardziej rozbudowana scena angażująca całą obsadę, której przewodzi charyzmatyczny Jonathan Bailey z nową choreografią bez nawiązań do losów tej postaci w drugim akcie – znany z serialu „Bridgertonowie” brytyjski aktor (który na planie filmu „Wicked” dosiada dokładnie tego samego konia, co w netflixowej produkcji) odciska na bohaterze o arystokratycznym rodowodzie swój własny ślad: Fiyero w musicalu przechodzi całkowitą transformację, jednak ekranowa wersja księcia wykorzystując zbliżenia i momenty ciszy w scenariuszu pozwala widzom dostrzec tę przemianę wyraźniej i w pełni zrozumieć złożony charakter obiektu westchnień obu czarownic.


Ekranowa kontynuacja „Wicked” odpowiada drugiemu aktowi musicalu, który jest znacznie poważniejszy i mroczniejszy w tonie, jednak twórcy postanowili wprowadzić kilka zmian i to już na samym wstępie, by przypomnieć kinomaniakom o radośniejszej konwencji i melodiach sprzed roku – oryginalnie drugą część scenicznego widowiska rozpoczyna „Thank Goodness” poprzedzone repryzą „No One Mourns The Wicked”, która na filmowym albumie posłużyła za intro do nowego utworu „Every Day More Wicked” z powtórzeniami „The Wizard And I”, „What Is This Feeling?” oraz „Popular”, dzięki czemu przejście do uniwersum „Wicked” po przerwie jest bardziej płynne i naturalne. To zresztą nie jedyna nowość na soundtracku – już w 2022 roku Stephen Schwartz zapowiadał, że w filmie usłyszymy zupełnie nowe piosenki i w pewnym sensie doświadczyliśmy już tego (co prawda w mniejszym stopniu) poprzednim razem: miłośnicy oryginalnej obsady mogli zacierać ręce, ponieważ zarówno Idina Menzel, jak i Kristen Chenoweth pojawiły się w zupełnie nowej sekcji utworu „One Short Day”, gdy Elfaba i Glinda przybywają do Oz, dowodząc, że nawet po dwóch dekadach dwie weteranki Broadwayu dalej sprawdzają się jako komediowy duet. W sequelu zarówno Cynthia Erivo, jak i Ariana Grande otrzymują premierowe kompozycje: utwór Elfaby „No Place Like Home” zainspirowany słynnym tekstem z „Czarnoksiężnika z Krainy Oz” niesie ważne przesłanie dla zielonoskórej bohaterki, a ballada „The Girl In The Bubble” pogłębia portret psychologiczny Glindy i ma znacznie większy ładunek emocjonalny, niż „I’m Not That Girl (Reprise).

Gwiazda muzyki pop, która w zeszłym roku wydała swój siódmy studyjny album „Eternal Sunshine” będący hołdem dla filmu „Zakochany bez pamięci” z 2004 roku wysuwa się na pierwszy plan zarówno wokalnie, jak i aktorsko, ponieważ teraz to Glinda staje się centralną postacią historii – już w drugim tracku „Thank Goodness / I Couldn’t Be Happier” ponownie mamy okazję podziwiać jej dźwięczny sopran, ale niespodzianką są dodatkowe wersy Grande w utworze „Wonderful”, będącym zwykle duetem między Elfabą, a Czarnoksiężnikiem. Obie panie już wcześniej udowodniły, jak harmonijnie mogą brzmieć ich wokale, co potwierdzają w końcowym „For Good” – wzruszającym podsumowaniem ich relacji. W kontynuacji także Elfaba ma swoje mocne momenty: w solowym „No Good Deed” przypomina jakże potężny posiada aparat głosowy, a w romantycznym „As Long As You’re Mine” łącznie z Jonathanem Bailey’em tworzy uczuciowe wykonanie zakończone długo wyczekiwanym pocałunkiem. Na płycie znajdziemy też “The Wicked Witch Of The East”, czyli pierwszy oficjalny zapis tego utworu w historii musicalu, w którym to Marissa Bode odsłania przed słuchaczami swoją mroczniejszą stronę, a partnerujący jej Ethan Slater z wrażliwego Boqa ewoluuje w żądnego zemsty Blaszanego Drwala, który przewodzi rozwścieczonemu tłumowi w “March Of The Witch Hunters”. Warto wspomnieć, że końcowy track znany wcześniej jako “Finale” pojawia się teraz pod nowym tytułem “The Wicked Good Finale” tylko na instrumentalnym albumie, który został wydany osobno wraz z całym scorem stworzonym przez Johna Powella.


WYDANIE CD

Soundtrack do „Wicked: For Good” został wydany na płytach CD przez Universal Music w standardowym plastikowym pudełku typu „jewelcase” dokładnie w dniu światowej (i zarazem polskiej) premiery musicalu na wielkich ekranach. Do wydania fizycznego została dołączona 12-stronicowa książeczka z informacjami produkcyjnymi odnośnie nagrania i zatrudnionych wykonawców, której projekt ściśle nawiązuje do zeszłorocznej edycji – idąc więc tym śladem wewnątrz bookletu znajdziemy zaledwie jedną fotkę z produkcji z główną obsadą filmu oraz kolorową rycinę przedstawiającą różne landy fikcyjnej Krainy Oz. Również w tym roku do wyboru mamy wersję z alternatywnym designem przedniej okładki i rozkładanym na cztery części dwustronicowym plakatem. Fakt istnienia wydania fizycznego na pewno docenią audiofile, gdyż płyta kompaktowa CD-Audio to standard bezstratnego cyfrowego zapisu dźwięku – dlatego też ten nośnik trwa w niezmienionej od czterdziestu lat formie do dziś, ciesząc uszy bardziej wymagających słuchaczy. Miłośnicy czarnych krążków powinni być także ukontentowani, gdyż ścieżka dźwiękowa została wydana w naszym kraju również w wersji winylowej na dwóch dyskach w licznych edycjach z ekskluzywnymi wzorami grafik.

PODSUMOWANIE

Zeszłej jesieni pierwsza część „Wicked” przygotowała solidny niczym żółta kostka brukowa fundament, aby jej tegoroczna kontynuacja „Na dobre” mogła okazać się bezprecedensowym wydarzeniem popkulturowym – i choć filmowa ekranizacja drugiej połowy musicalu zebrała ciut gorsze oceny od krytyków, niż jej poprzednik, to trzeba pamiętać, że filmu „Wicked: For Good” nie należy traktować jako osobnego bytu, gdyż produkcja Jona M. Chu nie ma nawet takich ambicji. „Part I” to osadzona w realiach szkolnych opowieść o odmienności, której ucieleśnieniem jest Elfaba z głową pełną młodzieńczych ideałów, natomiast „Part II” ukazuje nam kulisy budowania propagandy, której twarzą staje się żądna władzy i uwielbienia Glinda, wzmacniając jeszcze morał musicalu, poprzez nawiązanie do aktualnej sytuacji społeczno-politycznej. Drugi akt scenicznego przedstawienia jest zdecydowanie cięższy w tonie, ale zamknięcie musicalowego dyptyku reżysera o tajwańskich korzeniach stara się zmniejszyć jego wagę nie tylko poprzez muzyczne nawiązania do jego wcześniejszej lżejszej odsłony, ale i zakończenie historii, które różni się od swojego teatralnego odpowiednika za sprawą słodko-gorzkiego wydźwięku i przesłania, które silnie wykracza poza świat fantazji – chociaż Glinda staje się trybikiem w tworzonej przez Czarnoksiężnika narracji w Krainie Oz, to finalnie jej przyjaźń z Elfabą ma na nią zbawienną moc i zmienia dziewczynę na dobre, o czym śpiewa w finałowej piosence „For Good”: nie są to tylko puste słowa, gdyż chwilę później widzimy jak Glinda wita z powrotem wygnane wcześniej zwierzęta w Szmaragdowym Mieście. To jedna z dwóch dużych zmian w filmowej ekranizacji, choć być może ta najważniejsza dzieje się zaraz potem: Grimmerie otwiera się przed Glindą, co jak wyjawiła niedawno sama Ariana Grande można interpretować jako zasłużoną nagrodę za prawy uczynek i wskazówkę, by dalej czynić dobro. To w pewnym sensie także wskazówka dla nas wszystkich: jeśli chcesz zmieniać świat na lepsze, najpierw zacznij od siebie i swojego najbliższego otoczenia.

Recenzja powstała dzięki współpracy z Universal Music Polska – dystrybutorem muzyki na CD.
Zdj. Universal Music / UIP