WAMA Film Festival trwa w najlepsze
Joanna Sudejko | 2020-10-09Źródło: Filmosfera, fot.Przemysław Skrzydło
Za nami kolejne dni pełne filmowych emocji w ramach WAMA Film Festival. Olsztyńskie Multikino na czas 6-10 października zmieniło się w świątynię kina ambitnego, poruszającego tematy wielokulturowości, praw człowieka, celebracji inności, świadomości otaczającej nas rzeczywistości. 

Przyjrzyjmy się bliżej filmom zaprezentowanym drugiego i trzeciego dnia Festiwalu. 

Martin Eden, reż. Pietro Marcello 


Ekranizacja klasycznej powieści Jacka Londona przeniesiona do XX-wiecznego Neapolu. Martin Eden to biedny marynarz, mieszkający ze swoją siostrą i jej mężem. Pewnego dnia ratuje przed pobiciem spotkanego przypadkiem chłopaka, który zaprasza go do swojego domu, gdzie bohater spotyka jego siostrę – piękną i inteligentną Elenę. Martin zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia. „Chcę myśleć jak Pani, mówić jak Pani, być jak Pani”. Wpada w obsesję na jej punkcie. Jednakże pochodzą z dwóch różnych światów – on wywodzi się z klasy robotniczej, ona z dobrze usytuowanej przemysłowej rodziny. Martin próbuje wkroczyć w jej świat, zachłysta się życiem elit. Pomimo, że jego edukacja zakończyła się na etapie podstawówki to zaczyna nałogowo czytać, uczyć się gramatyki, kupuje nawet maszynę pisarską. Marzy o zostaniu pisarzem. Poezja, literatura, edukacja w jego głowie stają się metaforycznym pomostem do świata ukochanej. Jednakże bariera różnicy klasowej jest nie do przebicia. Ona sama nie umie zrozumieć jego opowiadań, nie popiera jego pisarskiej kariery. Wsparcie otrzymuje jedynie od lewicowego podstarzałego artysty, który staje się również dla niego przewodnikiem w kwestiach politycznych. ”Martin Eden” to list miłosny do XX-wiecznego Neapolu, ale także do wszystkich marzycieli, indywidualistów, artystów niezrozumianych i niedocenionych. Sprawnie łączy elementy dramatu psychologicznego, romansu i bezbłędnie wplata problem różnic klasowych i politycznych rozdartych Włoch. Luca Marcinelli, który wcielił się w głównego bohatera jest wyśmienity. Jego postać jest magnetyzująca. Skrajne emocje, które nim targają są autentyczne, wierzy się w nie. Z wypiekami na twarzy obserwujemy pełnego ambicji i marzeń bohatera, który wbrew wszystkiemu dąży do wyznaczonego przez siebie celu. Jednakże sprawa zaczyna wyglądać nieco inaczej, gdy bohater gwałtownie się zmienia. Brakuje tu czasu, pozwolenia widzowi na zaczerpnięcie oddechu i powolnej obserwacji wewnętrznej zmiany bohatera. Jesteśmy postawieni przed faktem dokonanym. Szkoda. Takie scenariuszowe rozwiązanie jest nieprzekonujące i wydaje się zwyczajnie wytrącające widza z rytmu filmu. Pomimo tego, „Martin Eden” to klasyczna opowieść o ambicji, zawzięciu i tym, że sukces bywa tragicznie niesatysfakcjonujący. Pełen pięknych kadrów, poetyckich rozwiązań i dużej dozy miłości do Neapolu. 

Arab Blues, reż. Manele Labidi 


Czyli zdecydowanie najlżejsza pozycja całego tegorocznego programu festiwalowego. Przyjemna komedia o psychoanalityczce, która wraca z Paryża do rodzinnego Tunisu, by otworzyć tam swój własny gabinet. To pełna humoru historia o różnicach kulturowych, poszukiwaniu własnego miejsca na świecie oraz zderzeniu tradycji z nowoczesnością. Niezależna, uparta i wymykająca się tunezyjskim konwencjom Selma na swojej kozetce przyjmuje pacjentów, którzy desperacko potrzebują z kimś porozmawiać, co w arabskiej konserwatywnej kulturze wcale nie jest łatwym zadaniem. Główna bohaterka swoją pasją, swoistym liberalizmem i świeżym spojrzeniem zaraża innych, sprawia, że jej pacjenci nareszcie pozwalają sobie na akceptację samych siebie, swoich problemów i ambicji. Golshifteh Farahani, która wcieliła się w pełną ambicji psychoanalityczkę jest magnetyzująca. Znana polskim widzom głównie jako pełna czułości żona głównego bohatera „Patersona” Jima Jarmuscha, tym razem ukazuje swoją zadziorną, ostrzejszą stronę. Wiecznie z papierosem w ustach, powtarzająca, że nie potrzebuje nikogo. Z łatwością kibicuje się jej poczynaniom od początku do końca. „Arab Blues” to niewymagająca rozrywka, którą należy oglądać z przymrużeniem oka i cieszyć się gorącymi kadrami fascynującej Tunezji.

Nadzieja, reż. Maria Sødahl 


Jak zareagowałbyś, gdybyś dowiedział się, że umierasz? W takiej sytuacji znalazła się główna bohaterka filmu „Nadzieja” - Anja. Pełna energii reżyserka teatralna wraz z jej długoletnim partnerem życiowym muszą zmierzyć się z jej diagnozą – rakiem mózgu. Gdy wygrała z rakiem płuc myślała, że to koniec. Jednakże rok później, znów w okresie Świąt Bożego Narodzenia, odnaleziono u niej guza – przerzuty z płuc. Lekarze nie dają jej szans na przeżycie, operacją mózgu może jedynie nieznacznie przedłużyć pozostały jej czas. Anja i Tomas mają 6 dzieci – troje z poprzedniego małżeństwa mężczyzny, troje ich wspólnych. Początkowo nie potrafią powiedzieć im o chorobie kobiety. „Nadzieja” to intymny obraz tego jak śmiertelna choroba staje się katalizatorem do odnalezienia się na nowo w związku, który jakiś czas temu się wypalił. Próba, przed którą zostaje postawiona para sprawia, że muszą przeanalizować czas spędzony razem, swoje uczucia, utraconą gdzieś po drodze miłość i czułość. Bez patosu, wymuszonych wzruszeń, sentymentalizmu. To wyśmienity obraz, który dla polskiego widza może wydać się nienaturalny jedynie ze względu na wyśmienitą norweską opiekę medyczną. Pełen nagich uczuć, dojrzałego podejścia do miłości i bezbłędnego aktorstwa. Wgniata w fotel i porusza do łez. 

Proxima, reż. Alice Winocour 


Podróże w kosmos to temat, który fascynował filmowców od dawna. Czy to w zestawieniu z istotami pozaziemskimi, czy w podejściu czysto realistycznym. Jednakże nikt jeszcze nie zaserwował tak realistycznego obrazu relacji matki z córką w tym kontekście. „Proxima” to portret psychologiczny młodej astronautki Sary, którą poznajemy w czasach ostatnich treningów przed opuszczeniem Ziemi. Dokładnie przedstawione są nam jej przygotowania do wylotu w kosmos, czyli największego marzenia i celu życiowego głównej bohaterki. Jednakże im bliższa jest data odlotu, tym bardziej ciągnie ją do pozostania na Ziemi. Zamiast na skrupulatnie ukazanych kosmicznych treningach uwaga widza skupiona jest na relacji Sary z jej córeczką Stellą. Główna bohaterka nie potrafi pogodzić roli astronautki z rolą matki. Wizja długiej rozłąki z córką i desperacka chęć zobaczenia jej sprawiają, że Sara wielokrotnie łamie protokół, opuszczając nawet potajemnie kwarantannę. Pomimo fabularnego kontekstu jakim jest podróż kosmiczna „Proxima” to kameralna historia o rodzicielstwie. To także uniwersalny obraz trudności z jakimi mierzą się kobiety pracujące w zmaskulinizowanej branży. Bohaterka co chwila musi mierzyć się z seksistowskimi uwagami współpracowników oraz podwójny standardami. To także hołd oddany wszystkim astronautkom - matkom, których fotografie pojawiają się na ekranie wraz z napisami końcowymi. 

Kłamstewko, reż Lulu Wang


Zapowiadając ten film Piotr Czerkawski przyznał, że „Kłamstewko” to obraz, który idealnie wpisuje się w misję Festiwalu, czyli celebrację wielokulturowości. Że jeśli organizatorzy mogliby wymarzyć sobie produkcję dokładnie pasującą do wartości, które im przyświecają przy organizacji tej filmowej imprezy to efektem tego byłby ostatni film Lulu Wang. „Kłamstewko” to historia oparta na prawdziwym kłamstwie. Gdy mieszkająca w Nowym Jorku Billi dowiaduje się, że jej babcia Nai Nai zachorowała na raka jest w szoku. Nie pomaga fakt, że rodzina Nai Nai zdecydowała się nie powiadomić o wystawionej diagnozie chorą kobietę. Zamiast tego organizują fałszywy ślub, które staje się pretekstem do pierwszego od 20 lat spotkania całą rodziną w rodzinnych Chinach i zobaczenia się z poważnie chorą babcią. Coś tak absurdalnego, jak usilne ukrywanie stanu zdrowia przed osobą, której on dotyczy w Chinach zdaje się być popularną praktyką. Organizacja zmyślonego hucznego wesela pary młodej, która zna się zaledwie kilka tygodni to wydarzenie przepełnione absurdalnymi sytuacjami, humorem i momentami wzruszenia. „Kłamstewko” to pełen czułości uniwersalny obraz rodzinnej miłości. Ale także fascynująca opowieść o spotkaniu dwóch odmiennych kultur, próbie pogodzenia innych spojrzeń na rzeczywistość i określeniu własnej tożsamości. Billi zapytana przez portiera w hotelu, gdzie jest lepiej – w Chinach czy Ameryce, odpowiada, że jest po prostu inaczej. W przeciwieństwie do jej krewnych, którzy próbują udowodnić swoją wyższość ze względu na miejsce zamieszkania, Billi przyjmuje swoją podwójną tożsamość ze spokojem i zauważa, że obie kultury mają zarówno zalety, jak i swoje problemy. Wyśmienita Awkwafina z rozbrajającą szczerością i pełnią dojrzałości popycha tę wzruszającą historię do przodu. Film, który bawi, wzrusza i zmusza do refleksji. 

Odbudować Paradise, reż. Ron Howard


8 listopada 2018 roku. Dla mieszkańców małego miasteczka Paradise, położonego w Kalifornii to traumatyczna data wybuchu jednego z najtragiczniejszych pożarów w tej okolicy. Tysiące mieszkańców musiało jak najszybciej ewakuować się z miasta i pozostawić za sobą swoje domy i cały dorobek. Ci, którym udało się  bezpiecznie wyjść z tej klęski żywiołowej po kilku dniach będą próbowali wrócić do Paradise, jednakże ujrzą tylko zgliszcza, szczątki ich dawnego życia. 14 tysięcy domów kompletnie spłonęło, zamieniło się w popiół. Zdobywca Oskara za „Piękny umysł” Ron Howard zaintrygowany sprawą przyjeżdża na miejsce zdarzenia i oddaje głos członkom zniszczonej społeczności Paradise. Oglądamy nagrania z samochodów uciekających od pożaru, słuchamy relacji mieszkańców, podążamy za jednym z policjantów, dyrektorką szkoły, psycholożką szkolną, maturzystami, którzy próbują zrozumieć w jakiej sytuacji się właśnie znaleźli. Obserwujemy jak z maniakalną wręcz determinacją społeczność mieszkańców stara się wrócić do Paradise, odbudować swoje miasto, ale też pomóc sobie nawzajem. Jest to poruszający obraz niezwykłej wspólnoty, która jako podstawową wartość uznaje swoją więź i przez lata budowaną społeczność. Próbują ubiegać się o odszkodowanie od firmy energetycznej, która bezpośrednio przyczyniła się do zaprószenia ognia. Jednakże nikt nawet przez chwilę nie zastanawia się nad praprzyczyną tego, że takie klęski żywiołowe występują coraz częściej. Toksyczna ingerencja człowieka w naturę i postępujący kryzys klimatyczny skutkują tego typu anomaliami. Im dłużej będziemy to ignorować, szukać winnych pośród kogoś innego niż my sami, im później zaczniemy działać, tym częściej ludzkość będzie musiała mierzyć się z tego typu tragediami. Pomimo pompatycznej, pełnej patosu narracji i złudnie szczęśliwego zakończenia „Odbudować Paradise” to film, który pozostawia widza przygnębionego. 


Po pokazie odbyła się dyskusja pod hasłem „Zielony Ład czy zniszczona Ziemia”. Poprowadził ją krytyk filmowy i programer Festiwalu – Piotr Czerkawski. Na scenie zasiedli prof. Teresa Astramowicz-Leyk, dr Spasimir Domaradzki i producentka filmowa Alex Leszczyńska, a w wersji zdalnej do dyskusji dołączyli prof. dr hab. Zbigniew Szwejkowski i ekolożka Izabela Zygmunt. Dyskusja odbyła się pod patronatem Komisji Europejskiej. Najpierw dyskutanci odnieśli się do właśnie obejrzanego filmu. Zgodnie stwierdzili, że w centrum zainteresowania Rona Howarda nie były zmiany klimatyczne, a niezwykła społeczność miasteczka Paradise oraz że film wydał im się nad wyraz hollywoodzki. Prof. Teresa Astramowicz-Leyk słusznie zaznaczyła jak miażdżąca i szokująca była ukazana w filmie postawa Donalda Trumpa, który wypowiadając się o klęsce żywiołowej pomylił nazwy miejscowości. To bardzo symptomatyczne dla władzy wielu państw. Totalna ignorancja - zaznaczyła. Temat świadomości ekologicznej i społecznej polityków wrócił ponownie w dalszej dyskusji. Dyskutanci zaznaczyli, że problem ignorancji klasy politycznej dotyka zarówno Europy, jak i Polski. Wciąż można spotkać się z opinią jakoby to kryzys klimatyczny nie istniał lub nie stanowił realnego zagrożenia, a polska gospodarka wciąż opierana jest na węglu. Mam ze sobą książkę, która choć oficjalnie nie jest zakazana, to niektórzy za użycie jej nazwy ponoszą poważne konsekwencje. To polska Konstytucja - powiedziała  prof. Teresa Astramowicz-Leyk unosząc wysoko najważniejszy akt prawny w Rzeczpospolitej Polskiej. Zaznaczyła, że w art. 74 Konstytucji ochrona środowiska wpisana jest jako obowiązek władz publicznych. Natomiast Izabela Zygmunt zaznaczyła, że niektórzy politycy zachowują się jakby żyli w innej rzeczywistości klimatycznej, niezauważając zagrożeń, które stoją przed ludzkością. Wciąż pojawiają się sondaże, które ilustrują, że obywatele są bardziej progresywni i świadomi niż klasa polityczna - dodała. Rozmówcy poruszyli temat Europejskiego Zielonego Ładu.  Dr Spasimir Domaradzki wyraził swoją wątpliwość wobec realizacji jego założeń - Ilość środków finansowych, które mają zostać przeznaczone na realizację wypunktowanych celów są imponujące. Gdyby to się udało, to Unia Europejska w 2050 byłaby idylliczną wyspą marzeń, do której cały świat chciałby dążyć. Plan zeroemisyjnej gospodarki jest pięknym założeniem. Jednakże trudno jest mi wyobrazić sobie jego rzeczywistą realizację. Alex Leszczyńska opowiedziała o tym, jak sama zaczęła działać we własnym zakresie i o „green filmingu”, czyli ekologicznej produkcji filmowej. Prof. Teresa Astramowicz-Leyk również miała apel do społeczeństwa dotyczący pracy, którą każdy z nas może podjąć w trosce o przyszłość Ziemi. Powinniśmy wywierać wpływ na decyzje polskich władz i Unii Europejskiej. Marzy mi się kupno lodówki, która starczy na lata i będzie ją można naprawić. Butów, które oddam do szewca jak się zepsują zamiast je wyrzucać. Dyskutanci zgodzili się, że potrzebne są zmiany społeczne i gospodarcze, jednakże każdy z nas może działać indywidualnie nawet poprzez mały zmiany w naszym zachowaniu.