Wywiad z Krzysztofem Dziermą
Arkadiusz Chorób | 2009-05-25Źródło: dystrybutor/fot. filmpolski.pl

W oczekiwaniu na premierę filmu "U Pana Boga za miedzą" zapraszamy na wywiad z Krzysztofem Dziermą, odtwórcą roli Księdza w cyklu "U Pana Boga…".

 

Nie dyskutowałem i zagrałem swoje
– o pracy na planie filmu „U Pana Boga za miedzą”
opowiada Krzysztof Dzierma, odtwórca roli Proboszcza.

Film w kinach od 19 czerwca


- Proboszcz Antoni w Królowym Moście to Pana jedyna filmowa rola. Czyżby po sukcesie poprzednich dwóch części nie pojawiały się żadne propozycje?

- Zdarzały się, a i owszem ale ja przecież zawodowym aktorem nie jestem. Ukończyłem Akademię Muzyczną w Warszawie, dlatego do filmu niespecjalnie mi po drodze. Jestem kompozytorem, na co dzień zarabiam jako konsultant muzyczny w Białostockim Teatrze Lalek. Uczę też śpiewu w tutejszej Akademii Teatralnej. Po prostu robię to, co umiem najlepiej. Nie widzę powodu, abym grał w serialach czy innych produkcjach.

- Ale w filmach Jacka Bromskiego gra Pan zawsze jedną z głównych ról!

- Praca z Jackiem to zupełnie coś innego! Każda część "U Pana Boga..." jest specyficzną, nie dającą się z niczym porównać opowieścią o moim ukochanym Podlasiu, gdzie mieszkam od ponad czterdziestu lat. Tutaj czuję się najlepiej i nie mógłbym żyć gdzieś indziej. Urodziłem się wprawdzie w Kętrzynie, lecz w okolice Białegostoku przyjechałem jako siedmioletni chłopiec. Czuję się więc jak rdzenny mieszkaniec tych ziem. Poza tym postać księdza w jakiś sposób jest mi bliska, on - podobnie jak ja - ma małe gospodarstwo. Podobnie jak mój bohater coś tam zawsze remontuję, sadzę, porządkują. Nalewki i wędliny też robię.

- Czuł Pan tremę, kiedy po raz pierwszy stanął przed kamerą?

- Nie, dlaczego? Pracę na planie traktowałem jak wielką przygodę i dobrą zabawę, nie podchodziłem do niej w jakiś szczególny sposób. Pewne problemy ze mną były, nie powiem, że wszystko szło gładko. Mówiłem trochę za wolno i nie zawsze wiernie trzymałem się dialogów. Zdarzało się, że spontanicznie dodawałem coś od siebie. Na szczęście reżyser specjalnie mnie nie korygował i pozwalał na więcej niż pozostałym aktorom. Choćby dlatego w filmie mówię po swojemu, z typowym kresowym dialektem, melodią, akcentem.

- W "U Pana Boga za miedzą" nie sprawiał Pan już żadnych kłopotów?

- Trochę się uśmiałem, kiedy w scenariuszu przeczytałem, że proboszcz będzie świętował swoje sześćdziesiąte urodziny. Zrobiłem wielkie oczy, gdyż do tego szacownego wieku jeszcze mi daleko, jestem o dziesięć lat młodszy. Ale nie dyskutowałem i zagrałem swoje. Zresztą te urodziny to nic w porównaniu z tym, co się tym razem wydarzy w Królowym Moście.

- Parafianie znowu coś nabroją?


- Nie tylko, oni będą najmniej winni, bo główne zagrożenie przyjdzie z zewnątrz. Z jednej strony proboszcz będzie chciał przywrócić spokój w okolicy, ale z drugiej metody, aby to osiągnąć nie będą szły w parze - delikatnie mówiąc - z jego chrześcijańskimi poglądami i wartościami. Takiego dylematu mój sympatyczny bohater nie miał nigdy wcześniej. Tym bardziej, że dobro mieszkańców bardzo leży mu na sercu, jest dla niego najważniejsze.

Rozmawiał: Marian Cudny