Miniatura plakatu filmu Pod Mocnym Aniołem

Pod Mocnym Aniołem

2013 | Polska | Dramat | 109 min

Do samego dna!

Joanna Nowińska | 13-01-2014
Drodzy kinomani, to nie jest ładny, ani miły film. Nie jest też przyjemny, łatwy w odbiorze i kolorowo-pastelowy. Gdybym miała pozostać w temacie alkoholowym, powiedziałabym, że „Pod Mocnym Aniołem” bardziej przypomina jakiś pędzony cichaczem na melinie bimber niż elegancki gin z tonikiem, jaki zamawiamy w barze.

Podczas konferencji prasowej reżyser Wojtek Smarzowski kilkakrotnie powtórzył, że „estetom i abstynentom pewnie się nie spodoba”. I tu pudło, panie Smarzowski. Uważam się bowiem za estetkę i jako owa estetka wyszłam z pokazu zachwycona. Przynajmniej stroną wizualną. Bo reżysersko ten obraz to majstersztyk, a poszczególne sceny, kręcone różnymi technikami, świetnie oddają zmieniający się zarówno nastrój, jak i kolejne etapy upadku bohatera. Jak jest z abstynentami, tego nie wiem, może tu pan Wojtek miał rację.

Posiłkując się jeszcze wypowiedziami twórców, to „film o samotności, o nieciągłości czasu, o cierpieniu, o lękach”, a nawet specyficzna historia miłosna (wg Julii Kijowskiej, wcielającej się w Nią).
Jak odbiorą go widzowie, to inna sprawa; już wśród dziennikarzy zdania były wyraźnie podzielone - czy to obraz o patologii, rodzaj ostrzeżenia, paradokument, czy jeszcze coś innego. Sam reżyser stwierdził, że to nie jest żadna misja, że robi po prostu filmy o tym, co go boli.

Z całą pewnością brawa należą mu się za samo podejście do czegoś tak bardzo „filmowego” jak powieść Jerzego Pilcha. I sfilmowanie jej w taki sposób, że chapeau bas!, panie Smarzowski - książkę czytałam x lat temu i przyznam się, że choć wówczas byłam jeszcze sporą fanką prozy pana P., to ten konkretny tom średnio przypadł mi do gustu - może poruszane w nim problemy były za mało „moje”? Może zbyt mało się w nim działo? Nie pamiętam, ale przyznaję, że Wojtek Smarzowski wyciągnął z tej literatury, która choć obiektywnie wartościowa, jest skierowana jednak do raczej wąskiej grupy odbiorców, obraz naszego społeczeństwa. Pokazany w krzywym i zapyziałym zwierciadle, ale jednak... Można powiedzieć z przekąsem - a to Polska właśnie...

Bo jak słusznie wspomniała Kinga Preis - taka jest polska rzeczywistość, czy nam się to podoba, czy nie. Jak możemy przeczytać w opisie fabuły – „wszyscy piją, bo picie to nasz sport narodowy”.  Nie tylko zresztą narodowy, bo w tej akurat dziedzinie może i jesteśmy w czołówce, ale reszta świata dzielnie depcze nam po piętach - jest to więc problem bardziej uniwersalny. Oczywiście jestem pewna, że takie, a nie inne pokazanie problemu alkoholowego może okazać się za bardzo kontrowersyjne dla części widzów - w zależności od tego, do której strony barykady jest nam bliżej, możemy uznać ten obraz za zbyt drastyczny, lub też - nadmiernie złagodzony. Niemniej jednak jest to dobry punkt wyjścia do ogólnonarodowej dyskusji, ponieważ jak wspomniałam wyżej, problem w ten czy inny sposób, dotyka nas wszystkich.  

Dla mnie osobiście wszystkie opowiedziane w filmie historie są poruszające i choć przy kilku wyjątkowo plastycznych scenach poczułam wręcz niesmak, doceniam starania wszystkich zaangażowanych w projekt osób, aby jak najprawdziwiej pokazać zarówno tę odrażającą, wręcz śmierdzącą stronę alkoholizmu, jak i jego weselszą i bardziej ludzką twarz. Bo ta historia, jak i każda inna, ma dwie strony - z jednej mamy tragiczną dolę utalentowanego pisarza i kolejne, bardzo barwne etapy jego upadku oraz walkę ze swoją słabością, z drugiej coś w rodzaju karykaturalnego love-story, z anonimową Nią (która w filmie przyjmuje postać jednej konkretnej kobiety, stworzonej z wielu książkowych opisów), która w zamyśle miała być jasnym rewersem opowieści. Z tym, że dla mnie czegoś w tym wątku zabrakło, bo Ona wcale nie walczy z butelką o duszę Jerzego - są sceny, w których doskonale widać, że przynajmniej na początku, to jego dorosłe i zabawne picie jej imponuje. Dlatego jak na jasną stronę, ten konkretny wątek jest dla mnie zbyt mało wiarygodny.

Jeśli już jesteśmy przy minusach, to fabule brakuje również psychologicznej głębi - owszem, mamy bardzo naturalistycznie pokazaną całą sferę zewnętrzną nałogu (łącznie z wymiotowaniem, czy niekontrolowanym oddawaniem moczu i kału), natomiast ani razu nie zbliżamy się nawet do odpowiedzi na pytanie „skąd się wzięło picie bohatera” - sam Robert Więckiewicz na konferencji wyznał, że w tej historii zaciekawiła go m.in. właśnie ta relacja - problem -butelka, ale na dobrą sprawę ciężko wywnioskować, co było pierwsze i to spłycenie emocjonalne uważam za mocne niedociągnięcie obrazu.
 
Kolejnym zarzutem, tym razem już bardziej subiektywnym, jest język, jakim posługuje się główny bohater. I tu mała dygresja - to jest język „pilchowy”, bardzo dla pisarza charakterystyczny, pełen ozdobników, mniej lub bardziej wyszukanych porównań i łańcuchów słownych, który się albo lubi albo nie. Ja po kilku minutach trwania filmu uświadomiłam sobie z bólem, że nie wiem kiedy, ale znalazłam się w tej drugiej grupie - to trochę tak, jakbyśmy zobaczyli na kimś świetne ubranie, oryginalne, stylowe i dobrze skrojone - podziwiamy je z daleka, ale jednocześnie zdajemy sobie sprawę z tego, że to kompletnie nie nasz styl i my wyglądalibyśmy w tym komicznie. Taki właśnie mam problem z językiem Jerzego - jest dla mnie zbyt pretensjonalny i coś, co może bronić się w książce, w filmie podkopuje mi wiarygodność postaci, albowiem przez to pisarz wydaje się kompletnie oderwany od rzeczywistości (nikt nie mówi w taki sposób na żywo - ani na trzeźwo, ani tym bardziej po pijaku! Poza Jerzym Pilchem najwyraźniej).  
 
Jednak plusów jest znacznie więcej. Poza oczywistym (dla mnie) faktem, że Wojciech Smarzowski ze swoimi sześcioma filmami na koncie to obecnie symbol (świetnej!) polskiej jakości, więc siłą rzeczy ciężko byłoby sobie wyobrazić zrobienie przez niego kiepskiego filmu.

Gdybym miała opisać fantastyczną grę większości przewijających się przez film aktorów, to ta recenzja ciągnęłaby się w nieskończoność i obawiam się, że wystawiłaby na próbę cierpliwość nawet najbardziej upartych czytelników. Dlatego powiem tak - taka obsada to chyba marzenie każdego polskiego filmowca - teoretycznie historie drugoplanowe powinny stanowić jedynie tło dla głównej opowieści, ale tu można śmiało powiedzieć, że wiele z tych rozdzialików urasta do równorzędnej rangi, a niekiedy są one same w sobie bardziej porywające niż historia Jerzego.
Co do wspomnianego już Roberta Więckiewicza, odtwarzającego główną rolę, to należą mu się oklaski na stojąco - jego postać przez większość filmu znakomicie balansuje na granicy, czasem płynnie (nomen omen) przechodząc na jej jedną lub drugą stronę, ani przez chwilę nie tracąc ani sympatii widza, ani wiarygodności (poza moimi wcześniejszymi uwagami na temat języka rzecz jasna). Są więc sceny, w których Jerzy jest cudownie cyniczny, czarująco-flirtujący, a zaraz potem (lub przedtem, bowiem linia czasowa jest tu zaburzona) wzbudza nasze współczucie, a nawet obrzydzenie, upadlając się do granic możliwości.

„Pod Mocnym Aniołem” na pewno zmusza do refleksji, zostaje w głowie jak zadra, nie pozwalając o sobie zapomnieć. I sądzę, że każdy znajdzie w nim inne sceny, które poruszą go bardziej niż pozostałe - dla mnie np. jest to ta, w której Jerzy zaczyna pić w łazience i odruchowo siada na wannie, naprzeciw której znajduje się szafka z lustrem. I to ten właśnie niuans - moment, w którym rzuca szybkie spojrzenie w lustro i przesiada się tak, żeby nie widzieć już swojego odbicia, mnie ostatecznie „kupił” - to piękna, łatwa do przeoczenia, ale bardzo znacząca scena.
 
Mocno ujęły mnie także wypowiedzi osób z oddziału odwykowego  - a konkretniej ich odpowiedzi na pytanie „dlaczego”. „Piję, kiedy mi smutno, piję kiedy mi wesoło, piję bo jestem nieśmiała, piję bo narzeczony pije, piję bo mnie wk... szef” - czy jest coś bardziej banalnego, a jednocześnie smutnego? Ciekawe wydaje się także zastosowanie swoistych „alkoholowych klamer historycznych” w jednym z dialogów - jak (i co) piło się za Gierka, a jak za Wałęsy i Kwaśniewskiego - to oczywiście taki specyficznie, zabawny tekst, który nie ma na celu wywołania salwy śmiechu u widzów, a raczej czegoś w rodzaju refleksyjnego półuśmiechu...

*Ostrzeżenie dla tych, którzy jeszcze nie widzieli filmu - następny akapit może zawierać potencjalny spoiler, dotyczący zakończenia!*


Zakończenie, na jakie zdecydował się reżyser było dość ryzykownym, ale chyba jedynym możliwym wyjściem. Jerzy po raz kolejny ląduje w swoim prywatnym „trójkącie bermudzkim” (pomiędzy mieszkaniem, całodobowym sklepem z alkoholami i barem Pod Mocnym Aniołem), a my wraz z unoszącą się nad nim kamerą, obserwujemy jak stoi zagubiony wśród śpieszących się dookoła ludzi. Nie wiemy, jak skończy się ten rozdział, w którą stronę skieruje swoje kroki, jak będzie tym razem (to taka swoista mantra, powtarzana przez bohatera przy każdym wychodzeniu z odwyku – „tym razem będzie lepiej”), ale przynajmniej jest szansa. I nadzieja.

I chyba o to w tym wszystkim ostatecznie chodzi. Że być może miłość nie wszystko zwycięży, ale dopóki jest nadzieja, dopóty żyjemy.
3,5
Ocena filmu
głosów: 6
Twoja ocena
chcę zobaczyć
0 osób chce go zobaczyć
dodaj do ulubionych
0 osób lubi ten film
obserwuj
0 osób obserwuje ten tytuł
dodaj do filmoteki
0 osób ma ten film u siebie

dodaj komentarz

Możesz pisać komentarze ze swojego konta - zalogować się?

redakcja strony

Mariusz Kłos
vaultdweller
Radosław Sztaba
Agnieszka Janczyk