Miniatura plakatu filmu 300: Początek imperium

300: Początek imperium

300: Rise of an Empire

2014 | USA | Akcja, Dramat | 102 min

Mroczny ,,Początek...''

Anna Szczesiak | 04-03-2014
Z wielką niecierpliwością czekałam na kolejną część- kultowego już filmu „300”. Uwielbiam ten film. I niech tak zostanie. Szum medialny jaki wytworzył się wokół nowej produkcji „300: Początek imperium”, porywający zwiastun dawały nadzieję na nadejście czegoś równie znakomitego.

Produkcja Zacka Snydera „300” to nie tylko hołd oddany komiksowej twórczości Franka Millera, ale także hołd oddany X muzie. Właśnie za takie momenty kocham kino. Za możliwości jakie nam daje; za możliwość podróży w czasie, brania udziału w wojnach- w czasach pokoju i wychodzenia z nich bez zadraśnięcia, spotkań twarzą w twarz z przerażającymi potworami, które nie mogą nas dosięgnąć. Wspaniałe jest to, że w obecnych czasach technologia filmowa jest już tak zaawansowana, że daje możliwość przeniesienia na  ekran- najbardziej wybujałej fantazji twórcy. Ale czy spektakularne efekty specjalne, zjawiskowa scenografia i kostiumy- wystarczą, by zadowolić coraz bardziej wybrednego widza- jeśli nie kryje się za tym sensowna treść? Bo mnie nie wystarczą. Miało być o „300: Początek imperium”, ale nie można uwolnić się od porównań. Bo różnice są i to diametralne.

Film „300: Początek imperium” wyreżyserowany tym razem przez Noama Murro utrzymany jest w mrocznym klimacie. I nic mi co tego, bo na przykład „Sin City” też był utrzymany w bardzo mrocznym klimacie, a oglądało się to znakomicie. Czy tryskająca strumieniami krew, odrąbywanie ludzkich głów i kończyn raz po raz oraz tryumfalne paradowanie z odciętymi głowami- mogą jeszcze kogoś ruszać? Czasem mniej znaczy więcej.

W przemyśle filmowym istnieje niepisana zasada, że z dobrego scenariusza można zrobić dobry film, ale ze złego scenariusza nie da się zrobić dobrego filmu. A tutaj scenariusz autorstwa Zacka Snydera i Kurta Johnstada kuleje po całości. Już pomijając fakt, że struktura scenariusza nie jest linearna, a wątki przeskakują w chaotyczny sposób. Do tego drętwe dialogi o niczym wrzucane tam, gdzie zaczyna się najlepsza akcja. Zupełnie nie rozumiem nadużywania narracji, która choć znakomicie się sprawdziła w pierwszej części- tu wręcz irytuje. Raz narratorem jest królowa Gorgo, za chwilę ktoś inny. Pomijając żenujące błędy merytoryczne; nie jestem znawcą medycyny sądowej, ale czy możliwym jest przeniesienie człowieka z pola bitwy ze strzałą wbitą w samo serce do jego komnaty- po czym ucina on sobie jeszcze przedśmiertną pogawędkę? Jeśli jest możliwe to gratuluję mocnego serca. W moim odczuciu film jest po prostu mocno przegadany. Akcja nie posuwa się płynnie do przodu, ale drepcze w miejscu. Ale już najbardziej niewybaczalnym błędem scenariusza jest postać głównego bohatera. Nijak nie jesteśmy w stanie go polubić. Główny bohater nie wykazuje żadnych pozytywnych działań.  Temistokles- bo o nim mowa, grany przez Sullivana Stapletona pozbawiony jest jakichkolwiek ludzkich uczuć i emocji- choć przyznam, że nie brak mu atrybutów zewnętrznych. Mało tego, to antybohaterowie w postaci króla-boga Persów- Kserksesa (granego po raz kolejny przez Rodrigo Santoro - tym razem można go nawet przez chwilę zobaczyć z bujną czupryną) oraz jego towarzyszka - Artemida (zjawiskowa Eva Green), mają więcej ludzkich cech. Bo przecież ich motywacje wydają się słuszne. Oboje stracili bardzo bliskie osoby, a dodatkowo Artemida została mocno skrzywdzona przez Greków i jesteśmy skłonni jej współczuć. W pewnym momencie więc- staje się nam obojętne kto wygra ten pojedynek, a po cichu się przyznam, że przez chwilę kibicowałam Artemidzie. Nawet ostra scena erotyczna, do której dochodzi między Temistoklesem a Artemidą- tyle ma z erotyzmem wspólnego co słoń z baletem.

Temistokles nie tyle co nie daje się lubić- bo z historycznego punktu widzenia to może mieć swoje uzasadnienie, gdyż w rzeczywistości był człowiekiem zawziętym. Ale on- jako wielki dowódca floty greckiej oraz inicjator zjednoczenia Greków do wojny przeciw Persom jest pozbawiony jakiejkolwiek charyzmy i osobowości. Jak więc identyfikować się z kimś takim i kibicować mu do końca? Żeby chociaż tak uratował jakiegoś kota, albo psa- a tu nic. A przecież król Leonidas z pierwszej części- bądź co bądź Spartanin (jak wiadomo Spartanie nie należeli do mięczaków) był postacią zbudowaną znakomicie, którego wyróżniała odwaga, był kochającym mężem i ojcem, dzielnie bronił swojej społeczności, był troskliwy i lojalny względem swoich współtowarzyszy broni. A chociażby piękna scena, w której Leonidas trzyma na rękach umierającego chłopca- takie drobne zabiegi sprawiają, że bohater staje się naszym bohaterem. Temistokles  w pewnym momencie zostaje nawet znienawidzony przez swoich współtowarzyszy i dosyć brutalnie upokorzony przez Artemidę.

Zupełnie niepotrzebnie poświęca się tyle uwagi antybohaterom- choć przyznam się, że to ich warto oglądać, a postać głównego bohatera została całkowicie olana. I wcale nie wydaje mi się, żeby to była wina akurat złej gry aktorskiej. Podobno „nie ma złych żołnierzy są tylko źli dowódcy”. Wychodzę z przekonania, że aktorzy po prostu nie wiedzieli jak i co mają grać. W tym filmie w ogóle pierwiastek ludzki został pominięty, a cała uwaga skupiła się na efektach i scenografii, które według mnie aż tak spektakularne wcale nie są. Rzeczywiście sceny bitew morskich są interesujące, bo oparte na sprytnych fortelach taktycznych, ale trwają zbyt krótko - żeby mogły nacieszyć widza. Natomiast monumentalna scena, pokazana ujęciem z góry, w której Kserkses przemawia do podwładnych jest prawie żywcem zdjęta z „Faraona” Jerzego Kawalerowicza, w której kapłan przemawia do buntowników.

Trudno jest mi ocenić ten film, bo zważywszy na pojedyncze sceny wypada znakomicie, ale w zestawieniu z całością- jednak marnie. Naprawdę chciałabym mówić o filmie ,,300: Początek imperium'' w samych superlatywach, bo z takim założeniem szłam na seans. Ale już wiem, że nie należy niczego zakładać z góry. Film jest mroczny, ciężki i męczący i chyba tylko zjawiskowa Eva Green ratuje go przed estetyczną katastrofą. Czy zatem warto iść do kina dla zobaczenia kilku znakomitych obrazków? Drugi raz bym się nie dała nabrać, ale jak na „Początek...” to może być. Zawsze jednak warto zobaczyć kilka zjawiskowych scen walki, a przy okazji pierwszego starożytnego terrorystę- samobójcę. Odnoszę jednak wrażenie, że twórcy poszli na skróty i już zaczęli odcinać kupony od sławy „300”, bo skoro okazał się takim sukcesem to wystarczy wrzucić kilka krwistych scen połączonych od niechcenia i sukces murowany. W jednym z wywiadów  producent filmu powiedział: „To nie jest standardowy sequel. Mamy już wspaniały dom, a teraz dobudujemy niesamowite drugie piętro”. Nie odradzam nikomu pójścia na ten film, bo wiem, że wielbiciele „300” i tak na niego pójdą- bo ja bym tak zrobiła, ale odradzam producentom dobudowywania kolejnego piętra, które mogłoby zburzyć ten wspaniale zbudowany mit 300 dzielnych Spartan walczących pod Termopilami.
Dystrybutor
Warner Bros. Entertainment Polska
Premiera
07-03-2014 (Polska)
05-03-2014 (Świat)
Inne tytuły
300: Battle of Artemisia
3,4
Ocena filmu
głosów: 5
Twoja ocena
chcę zobaczyć
0 osób chce go zobaczyć
dodaj do ulubionych
0 osób lubi ten film
obserwuj
0 osób obserwuje ten tytuł
dodaj do filmoteki
0 osób ma ten film u siebie

dodaj komentarz

Możesz pisać komentarze ze swojego konta - zalogować się?

redakcja strony

abc
arcio
vaultdweller
swomma
Radosław Sztaba
Agnieszka Janczyk